Dzika awantura wokół imprezy biegowej w warszawskim zoo. Wyjaśniamy, skąd się wzięło to zdjęcie

Michał Jośko
Po pięcioletniej przerwie powraca "Bieg dookoła zoo", czyli impreza, podczas której tysiące uczestników mierzą się na dystansach 5 i 10 kilometrów, podziwiając po drodze egzotyczne zwierzęta. Efekt? Fala hejtu oraz burzliwa dysputa, dotycząca zarówno narażania dzikich gatunków na niepotrzebny stres, jak i... bezpieczeństwa biegaczy, narażonych na ataki ze strony rozdrażnionych zwierząt. Sprawdźmy, jak jest naprawdę.
Zdjęcie, które rozpaliło dyskusję Fot. Facebook.com/peisert
Uiszczasz opłatę w wysokości 100 zł i otrzymujesz numer startowy oraz pamiątkową koszulkę. Później, 27 kwietnia br., możesz stawić się na warszawskiej ulicy Ratuszowej, w Miejskim Ogrodzie Zoologicznym.

Teraz pozostaje tylko zrobić rozgrzewkę i pognać przed siebie wraz z tysiącami innych miłośników ruchu. Oto "Bieg dookoła zoo", czyli ponoć najweselsza tego rodzaju impreza w Polsce, podczas której – zgodnie ze sloganem reklamowym imprezy – poczujesz zwierzęcą radość biegania.

Jak zapewniają organizatorzy, po drodze możesz liczyć na świetnych kibiców, takich jak m. in. nosorożec Kuba, hipopotam Hugo, słonie Leon i Erna, czy też szympansica Lucy.


Na mecie czeka pamiątkowy medal oraz świadomość, że wsparłeś zwierzaki – część opłaty startowej zostaje bowiem przeznaczona na ich potrzeby. Konkretniej: chodzi o wyeliminowanie z ogrodu plastiku oraz sprowadzenie pary binturongów orientalnych, czyli przedstawicieli gatunku, który w rodzimej Azji zagrożony jest wyginięciem.

Warszawski ogród deklaruje, iż owa impreza – organizowana już po raz siódmy – to świetne połączenie promocji zarówno zdrowego trybu życia, jak i ekologii. Wspaniale?

Innego zdania są uczestnicy facebookowej akcji "Bojkotujemy warszawski Bieg Dookoła ZOO 2019". W tym momencie zgromadziła już 1,2 tysiąca osób, a kolejne 3,6 tysiąca deklaruje złożyło deklarację "zainteresowany".

Owi ludzie twierdzą, że gatunki dzikie nie rozumieją idei biegania dla przyjemności, tak więc widok tabunów szybko poruszających się ludzi są dla nich przeżyciem wręcz traumatycznym.

Organizatorem akcji jest Tomek Peisert z Poznania, redaktor naczelny i właściciel portalu portalu Biegologia.pl, który sam siebie określa mianem człowieka, który "pisze to, co myśli, często kontrowersyjnie, ale nigdy nie ukrywa faktów. Dzięki swojej dociekliwości doprowadził do wyjścia na jaw wielu mrocznych spraw z biegowego światka".

Nazwał on stołeczne wydarzenie jednym z najgłupszych biegów w historii, nagłaśniając pewne zajście z roku 2009, uwiecznione na zdjęciu, które może zmrozić krew w żyłach.

Przedstawia ono młodego tygrysa na smyczy, który rzuca się na jednego z biegaczy.

Sprawa stała się tak głośna, że imprezą zainteresowali się – a jakże – politycy. Jak chociażby Marek Szolc, radny m. st. Warszawy i Sekretarz Regionu Warszawskiego partii Nowoczesna, który uważając imprezę za pomysł kontrowersyjny, złożył w tej sprawie interpelację.

Historia jednego zdjęcia
Przyjrzyjmy się uważniej sytuacji, która – uwieczniona na viralowym zdjęciu – rozpala tak wiele emocji. Bohaterką wydarzenia sprzed dekady stała się Zoja, wówczas młoda, urodzona w maju roku 2008, tygrysica sumatrzańska.

Ponoć Zoja (oraz jej koleżanka Frida) była wówczas na spacerze, idąc z opiekunem na końcu peletonu, co miało być dla nich rozrywką, natomiast dla biegaczy dodatkową atrakcją.

– Jako niedorosły kociak, dodatkowo wychowany przez ludzi, Zoja nie stanowiła dla biegaczy wówczas żadnego zagrożenia – zaznacza stołeczne zoo.

Czy sytuacja została mocno wyrwana z kontekstu? Wydaje się, że tak. O ile na owym zdjęciu rzecz może wyglądać na wściekły atak, to przyjrzyjmy się relacji filmowej z owego biegu (dla niecierpliwych: całość zaczyna się ok. 3:35).
W tym momencie możesz powiedzieć, że widzisz młodego, skłonnego do zabawy i zaintrygowanego niecodzienną sytuacją kociaka Lecz czy to odpowiednia forma socjalizacji dzikiego drapieżnika z ludźmi i psami (obok widać biegnącego na smyczy owczarka)? Zdecydowanie nie.

Czy kotowaty o masie kilkudziesięciu kilogramów może wyrządzić poważną krzywdę, gdy jego zabawa w polowanie wymknie się spod kontroli? Oczywiście, że tak.

Pozostaje więc cieszyć się, że zoo wyciągnęło wnioski z owego zdarzenia, gdyż dziś oficjalnie podkreśla, że tym razem żadne dzikie zwierzęta na smyczach nie pojawią się się wśród biegaczy.

Warszawa nie jest jedyna
– W związku z niepokojami, jakie wywołała dyskusja na jednym z portali społecznościowych, dotycząca organizacji Biegu dookoła ZOO w dniu 27 kwietnia 2019 r., pragniemy jednoznacznie oświadczyć, że impreza ta nie wpływa na bezpieczeństwo mieszkańców ogrodu ani biegaczy – deklaruje Anna Karczewska, rzeczniczka stołecznego ogrodu zoologicznego.

Podkreśla, iż podczas biegu nie powstanie strefa kibica oraz żadna forma dopingu, natomiast cała impreza – wliczając w to przygotowanie do startu i rozgrzewkę – potrwa maksymalnie 3 godziny. Do tego trasę wytyczono tak, aby uczestnicy nie przebiegali zbyt blisko wolier i wybiegów.
Mapka z trasą bieguFot. biegzoo.pl


– Trzeba zaznaczyć, że ludzie na Alei Głównej ZOO nie są dla zwierząt mieszkających w ogrodzie niczym nadzwyczajnym – są zwykłą codziennością (…). Mimo wszystko (jak zawsze w podobnych sytuacjach) zwierzęta będą pod baczną obserwacją opiekunów, by w razie potrzeby podjąć działania zaradcze.

To najlepsi eksperci od tych zwierząt, dla których dobro ich podopiecznych jest nie tylko powinnością, ale wynika z emocjonalnego stosunku i osobistego zaangażowania. Ponadto wszelkie decyzje związane ze zwierzętami zawsze konsultujemy z naszymi lekarzami weterynarii – dodaje warszawski ogród.

W tej sytuacji kluczowa jest wiara w to, że specjaliści potrafią ocenić sprawę naprawdę fachowo i kontrolować przebieg imprezy tak, aby pojawienie się w okolicy rozbieganych tłumów, nie było dla zwierząt doznaniem traumatycznym.

Nawet uwzględniając, że przecież dla podopiecznych zoo, mających rocznie kontakt z niemal 900 tysiącami odwiedzających (w jeden weekend może to być nawet 30 tysięcy osób), widok tabunów przedstawicieli naszego gatunku nie jest niczym dziwnym.

W ramach pocieszenia: nie za bardzo chce się wierzyć, aby włodarze innych ogrodów zoologicznych – w pogoni za dodatkowymi funduszami – zgadzali się na organizowanie podobnych wydarzeń bez solidnych konsultacji ze znawcami zwierząt.

W końcu takie biegi organizowane są m. in. w ogrodach zoologicznych w Stanach Zjednoczonych (Chicago, Miami, Albuquerque, Lafayette, Nashville), w Niemczech (Berlin), Francji (Paryż) czy też Australii (Melbourne). Mają je na koncie także ogrody zoologiczne w Gdańsku i Wrocławiu.

Hejtować, czy nie?
Marek Ignasiak, behawiorysta zwierząt, proponuje zdroworozsądkowe podejście do zagadnienia, uwzględniając racje obu stron dysputy.

– Z jednej strony, owszem, mamy do czynienia ze zwierzętami zazwyczaj urodzonymi i wychowanymi w niewoli, dla których tłumy ludzi nie są czynnikiem nieznanym i nadmiernie stresującym. Jednak kluczowe jest uwzględnienie przez organizatorów faktu, iż w pewnych przypadkach widok szybko (i zbyt blisko) przemieszczających się ludzi rzeczywiście może wywoływać nadmierne pobudzenie czy też dyskomfort – mówi Ignasiak.

Jak dodaje, nie widzi większego problemu, o ile przedsięwzięcie zostanie przeprowadzone z głową.

– Pamiętajmy, że dla zwierzaków tysiące spokojnie i odpowiedzialnie zachowujących się biegaczy będą mniejszym złem, niż kontakt np. z wycieczkami szkolnymi, składającymi się z młodych ludzi, którzy krzyczą, drażnią je i prowokują – podsumowuje behawiorysta.