Czas najwyższy, żeby prokuratura przesłuchała Kaczyńskiego. Jeśli tego nie zrobi, PiS nie zachowa nawet pozorów

Aneta Olender
Jarosław Kaczyński powiedział co myśli o tzw. taśmach Kaczyńskiego. Szkoda, że przemyśleniami podzielił się z dziennikarzami, a nie z prokuratorem. Droga do tego spotkania wydaje się być jednak bardzo daleka, a że prezes PiS "zaproszenia" na takie nie dostał, co oczywiste, nie wychodzi przed szereg. Jego polityczny obóz też jakoś specjalnie nie widzi problemu. Drodzy rządzący, co z tymi Waszymi szumnymi zapowiedziami, że wszyscy będą równi wobec prawa? Bądźcie więc konsekwentni.
Wizerunek Jarosława Kaczyńskiego, jako człowieka bez skazy, rozpadł się po publikacji "Gazety Wyborczej" Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta (montaż naTemat)
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński jest najuczciwszym z uczciwych. To człowiek kryształowy i bez żadnej skazy. Poświęcił się służbie Polsce i Polakom. W związku z tym, wszystkie te zarzuty i insynuacje, które rzucają cień na jego wizerunek, są po prostu obrzydliwe... Nie proszę państwa, jeszcze nie żyjemy w alternatywnej rzeczywistości, choć ostatnimi czasy tak mogłoby się zdawać. Jarosław Kaczyński nie jest nadczłowiekiem, dlatego też nie może być ponad prawem. Austriacki biznesmen Gerald Birgfellner, który najpierw zarzucił prezesowi PiS oszustwo, teraz dostarczył kolejnych dowodów na to, że Kaczyński taki nieskazitelny nie jest. Zeznał przed warszawską prokuraturą, że prezes nakłaniał go do wręczenia koperty z pieniędzmi dla księdza, który zasiada w radzie fundacji Instytut im. Lecha Kaczyńskiego.


Nie, nie. To nie była drobna ofiara... Chodziło w końcu o rozpoczęcie budowy ogromnej inwestycji w centrum Warszawy. 50 tys. zł., dzięki takiej sumie ksiądz miał podpisać uchwały, które pozwoliłyby na starania o kredyt w Banku Pekao SA., oraz na start budowy wieżowców.

Jeżeli te zeznania to wciąż za mało i prokuratura nie wezwie Jarosława Kaczyńskiego na przesłuchanie, to chyba rzeczywiście należy się zastanawiać nad prawem i sprawiedliwością w tym kraju. Jeśli tak się nie stanie, to między bajki możemy włożyć głośne hasła rządu o uczciwych sądach, o reformach, o przywróceniu ładu itd.

Chodzi tylko (a może aż?) o wezwanie i przesłuchanie jednego człowieka w głośnej sprawie.

Każdy z nas miał czuć, że nikt w Polsce nie jest ponad prawem. O to przecież była cała ta walka. Coś jednak zgrzyta i to dość solidnie. Nie próbuje tego naprawić nawet minister Ziobro, który przed laty zapewniał, że jego celem jest walka o sprawiedliwość. – Mogę z przekonaniem patrząc w kamerę powiedzieć, tak będę walczył o sprawiedliwość, o prawdę i uczciwość – mówił na antenie Telewizji Polsat. Bez zająknięcia mówił także o konsekwentnym rozliczaniu tych, którzy są po tej samej stronie sceny politycznej co on. A dziś panie ministrze sprawiedliwości co? Dziś cisza. Powinniście chociaż zachować pozory, a tymczasem spotykacie się z prezesem "na offie". Dziś polityczny obóz Kaczyńskiego chce nam wmówić, że doniesienia "Gazety Wyborczej", to prezent dla PiS-u, to laurka, która ma uświadomić jak dobrego wyboru dokonali Polacy.

Przepraszam, ale nie jesteśmy idiotami. Nie wmawiajcie nam, że ten śmietnik, to jakaś przemyślana artystyczna kompozycja. Nie chcę brać udziału w tym przedstawieniu, a i teatr nie za bardzo mi odpowiada. Kiedy posłowie bili brawo w momencie pojawienia się głównego bohatera w Sejmie, zastanawiałam się czy w wyreżyserowaniu tej sceny nie maczał w palców jakiś polityczny odpowiednik Gombrowicza.

To nie jest żaden atak, to oczekiwanie, że stać ten rząd na uczciwość, że będzie postępował zgodnie z obietnicami, a nie robił uniki. Chociaż uśmiechy na twarzach polityków, którzy komentują tego "kapiszona" też są jakby coraz bledsze.

Jeżeli po zeznaniach Austriaka nie będzie żadnej reakcji, to nie będzie nawet naginanie zasad, to będzie ich łamanie. To proste, ponieważ jeżeli mnie ktoś oskarżyłby o namawianie do wręczenia łapówki, pewnie szybciej siedziałabym na przesłuchaniu, niż bym o tym pomyślała.

Doniesienia "Gazety Wyborczej" są jak układanka. Każdy kolejny element, tworzy pewien obraz, ale ja widzę na nim coś zupełnie innego niż politycy PiS-u i ich zwolennicy. Ustalmy więc co wiadomo.

Wiadomo, że Jarosław Kaczyński był tym, który z ramienia spółki Srebrna negocjował biznesowe rozwiązania. W centrum Warszawy miały stanąć dwa wieżowce. Nie stanęły, ponieważ prezes PiS-u przestraszył się medialnych konsekwencji przed wyborami.

Birgfellner domagał się jednak zapłaty za wykonaną już pracę i tu zaczęły się schody. Nikt zapłacić mu nie chciał. Na stenogramach z biznesowych negocjacji między Kaczyńskim a Austriakiem słychać jak prezes PiS-u broni się, że on nic nie może z tym zrobić.

Choć wszyscy zastanawiali się wtedy jak można nie płacić za wykonaną usługę, ludzie z Prawa i Sprawiedliwości wypinali pierś do orderu, twierdząc, że nagrania to dowód na uczciwość i transparentność działań Jarosława Kaczyńskiego. A to, że potem pojawiła się niezapłacona faktura? To już przecież sprawa drugorzędna...

Co najmniej dziwne jeśli Kaczyński sam skwitował, że deweloperskie ambicje spółki, której właścicielem jest Fundacja im. Lecha Kaczyńskiego będą nie do obronienia medialnie, co w konsekwencji było powodem rezygnacji z budowy. Poza tym jeśli coś robi się w ukryciu, to chyba nie tak do końca świadczy to o czystych intencjach.

Negocjacje na styku biznesu i polityki także nie spowodowały oburzenia prawicy. Czy partia może prowadzić działalność gospodarczą? Nie może. Czy Jarosław Kaczyński przekroczył swoje uprawnienia? Być może... Ale co z tego skoro jak na razie prezes Prawa i Sprawiedliwości nadal jest nietykalny.