Jak KPRM robi z dziennikarzy idiotów i ma w nosie prawo. Odcinek drugi. I pewnie nie ostatni

redakcja naTemat
Tym tekstem wpuścimy Was trochę za kulisy pracy dziennikarzy i tego, jak wygląda współpraca z KPRM. A raczej jej brak. Oto kolejny odcinek o tym, jak biuro prasowe Kancelarii Prezesa Rady Ministrów ma w nosie prawo dostępu do informacji publicznej i wodzi dziennikarzy za nos. A sprawa jest naprawdę prosta.
Krótka historia o tym, jak Kancelaria Premiera po raz kolejny ma w nosie prawo. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Dlaczego odcinek drugi? Ano dlatego, że w czerwcu ubiegłego roku opisywaliśmy trzymiesięczne perypetie z KPRM-em, a dokładniej Centrum Informacyjnym Rządu. Wtedy to przez kwartał byliśmy zwodzeni i nie mogliśmy doczekać się odpowiedzi na pytanie dotyczące premii, jakie otrzymywali polscy premierzy.

Traf chciał, że po publikacji w ekspresowym wręcz tempie odpowiedź nadeszła, więc może i tym razem zadziała. Zwłaszcza, że sprawa wydaje się być o wiele prostsza do ustalenia.

Ale po kolei.

Dziennikarze mogą ubiegać się o dostęp do informacji publicznej od ministerstw czy instytucji publicznych. Zgodnie z prawem jej udostępnienie następuje "bez zbędnej zwłoki", nie później jednak niż w terminie 14 dni od złożenia wniosku. Czyli dwa tygodnie.


I co? I nico. Pisz i dzwoń dziennikarzu – w KPRM mają to w nosie. Co najmniej w nosie.

21 stycznia wysłaliśmy na oficjalnego maila do kontaktów z mediami proste zapytanie w sprawie naprawdę bardzo bieżącej. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy KPRM lub któryś z podległych resortów planuje przyznanie dla rodziny zabitego prezydenta Pawła Adamowicza renty specjalnej lub innego świadczenie pieniężnego? Jeśli tak, to w jakiej wysokości i na jakich zasadach, jeśli nie, to dlaczego?
Pytanie zasadne, bo państwo zaopiekowało się przecież np. rodzinami po katastrofie smoleńskiej, kiedy to urzędnicy zginęli w trakcie obowiązków, a premier ma możliwość przyznawania tzw. renty specjalnej.

I jeśli komuś się wydawało, że odpowiedź będzie prosta, to był w dużym błędzie. Na pytanie nie tylko nie udało odpowiedzieć się "bez zbędnej zwłoki", ale nie udało się odpowiedzieć na nie w ogóle. Mail pozostał bez jakiejkolwiek reakcji w ustawowym terminie.

Wiedząc, jak to z Centrum Informacyjnym Rządu bywa przypominaliśmy się kilkukrotnie. W końcu mail mógł gdzieś się zawieruszyć. Wysłaliśmy w tej sprawie sześć (!) kolejnych maili: 23 i 28 stycznia oraz 4, 6, 13, 14 lutego.

Mało? Wykonaliśmy dwanaście (!) telefonów do CIR, z których aż dziewięć pozostało całkowicie głuchych. Nikt po prostu nie odbierał – nie ma to jak sprawnie działające biuro prasowe.

Natomiast podczas tych trzech (bądź co bądź bardzo uprzejmych) rozmów, gdy ktoś podniósł słuchawkę dowiedzieliśmy się, że... odpowiedź na pytanie jest już opracowywana. I tak było za każdym razem. A w rzeczywistości jak odpowiedzi nie było, tak nie ma nadal, choć w praktyce za chwilę minie cały miesiąc kalendarzowy. Przypomnijmy: ustawowy termin to 14 dni.

I nikt się tam nawet nie przejmuje, że w przypadku braku udostępnienia informacji publicznej bez odpowiedniego powodu media mają możliwość zaskarżenia CIR do Sądu Administracyjnego.

Żeby być fair, instytucje mogą wydłużyć sobie termin na odpowiedź, jeśli jej opracowanie zajmuje więcej czasu. W tym przypadku nie było ani takiej informacji, ani zapewne powodu, by przez 2-3 miesiące ustalać, czy KPRM lub któryś z resortów przyzna jakiekolwiek świadczenie pieniężne rodzinie Pawła Adamowicza.

Ten tekst zakończymy tak jak ostatnio, bo choć minęło ponad pół roku, niestety jest to jak najbardziej aktualne. "I tak to, Drodzy Państwo, wygląda. Robienie z dziennikarzy idiotów, nabieranie wody w usta i brak jakiegokolwiek poszanowania prawa. No to chyba zostaje już tylko wspomniany Sąd Administracyjny".