Mam 30 lat, pracuję, radzę sobie i żaden polityk nigdy o mnie nie pomyślał. Obrywa mi się, bo... "daję radę"

Aneta Olender
Mam 30 lat, nie mam dzieci, pracuję, generalnie radzę sobie i mam wrażenie, że politycy o mnie zapomnieli. W ich wyborczych obietnicach szukam czegoś, co będzie skierowane do grupy takich ludzi, jak ja. I co? I pusto. Nie chcę jałmużny. Nie o to chodzi. Fajnie byłoby, gdyby ktoś jednak pomyślał także o nas. – Jedyne co przez ostatnie sześć lat dostałem od Państwa to coroczna podwyżka ZUS – mówi znajomy 30-latek.
Politycy w wyborczych obietnicach zapominają o młodych ludziach. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Nie pobieram świadczenia 500+, nie jestem emerytką. Jeśli jesteś w podobnej sytuacji, pewnie nie raz zadałeś sobie takie pytanie. A jeśli nie, to może warto zrobić to teraz: kiedy ostatni raz któraś z partii politycznych obiecała coś, co bezpośrednio przełożyłoby się na twoje życie? Coś, co sprawiło, że doceniono fakt, że sobie radzisz? Z ich punktu widzenia jesteśmy mało atrakcyjni. Pracuję, radzę sobie, raczej nie narzekam. Staram się być przedsiębiorcza. Problem w tym, że w tym państwie nie promuje się takiej postawy. Radzisz sobie? To sobie radź! Dzięki Bogu wycofali się z absurdalnego pomysłu zwiększenia podatku dochodowego. I co z tego, że wielu młodych ludzi musi ogarniać rzeczywistość na umowach śmieciowych? To z tego, że często nie mają nawet ubezpieczenia zdrowotnego. No chyba że sami sobie to opłacą.


Składki widmo
– Na umowie śmieciowej (tej o dzieło – red.) nikt nie odprowadzi za ciebie składki zdrowotnej. Owszem, można to zrobić samemu, ale wtedy trzeba miesięcznie zaplanować w domowym budżecie 450 zł na ten cel. Nie wszystkich na to stać. Plus jest taki, że na koniec roku część z tego wraca w formie zwrotu podatku – mówi Bartek, kolejny z tej grupy.

Można wybrnąć z tej patowej sytuacji, ale trzeba kombinować. Co robią młodzi Polacy? Dogadują się z mamą, tatą, wujkiem, ciocią czy dziadkiem, żeby zatrudnili ich w swojej firmie na część etatu, żeby łapać się do ubezpieczenia. Jeśli nie masz takiej możliwości: płać lub płacz, gdy przyjdzie co do czego i NFZ wystawi ci rachunek.

Są też i tacy, którzy mogą spotkać się z lekarzem, płacą składki, ponieważ zakładają własną działalność gospodarczą. Zarabiają na siebie i o nic nie proszą. Nie ma jednak żadnych mechanizmów, które będą promowały ich za to, że zdejmują z barków pracodawcy taki obowiązek. Jeśli myślicie, że te wszystkie jednoosobowe działalności gospodarcze wynikają z przedsiębiorczości Polaków, to się mylicie. To po prostu "oferta nie do odrzucenia" od pracodawcy.

Radź "se" sam
Skoro dają radę, to udźwigną jeszcze więcej. Warto więc podnieść ich opłaty. Coraz większy ZUS? Co to dla nich i z tym sobie poradzę. Są młodzi, pełni sił... ale i pełni obaw.

– Prowadzę działalność od sześciu lat i jedyne, co w tym czasie dostałem od Państwa to coroczna podwyżka ZUS. Żadna z propozycji nie była atrakcyjna i wymiernie nie zmieniła mojego życia. Dobrze, że jakiś czas temu wprowadzono zwolnienie z ZUS przez pierwsze parę miesięcy, ale to kropla w morzu potrzeb. Zresztą ja i tak się na to nie łapię. Płacę ZUS co miesiąc, a gdy raz poszedłem do lekarza, to... nie mogli mnie znaleźć w swoim systemie i musiałem płacić 100 proc. ceny leku. Zresztą i tak chodzę z prywatnego ubezpieczenia od firmy, a nie państwowego – opowiada 31-letni "prezes jednoosobowej działalności".

– Polecam absolutnie każdemu taką nauczkę na własnej skórze. Jeśli przez rok co miesiąc będziesz płacić VAT, podatek dochodowy i ZUS, zobaczysz jak to boli i ile pieniędzy idzie do budżetu, który potem musi pomieścić kolejne 500+ – dodaje.

Nie kombinują, działają, nie chcą prezentów, ale nie oczekują też komplikacji. Te mogą się jednak pojawić, kiedy zaczynają myśleć o emeryturze. Zresztą biorąc pod uwagę wspomniane już umowy śmieciowe, nie wszyscy mają o czym myśleć. Szczęściarze dostali od ZUS-u prognozę emerytury, ale ta wizja nie powoduje, że robi im się lżej na duszy.

"Co to będzie, gdy spotkamy się na zakręcie?"
Musimy myśleć o tym, co jest tu i teraz. Nie mamy wyjścia. Nikt przecież nie zadbał o to, i raczej nie ma tego w planach, aby ułatwić funkcjonowanie tym, którzy naprawdę się starają. Znajomy profesor ekonomii powiedział mi ostatnio, że politykom o młodych ludzie nie opłaca się walczyć. Jesteśmy zbyt nieprzewidywalni, więc inwestowanie przedwyborczych sił w nas może po prostu się nie opłacać. Poza tym nie jesteśmy tą grupą, która najchętniej idzie głosować.

Profesor ten w ramach pocieszenia stwierdził także, że emeryturami też nie ma co się przejmować, ponieważ istnieje bardzo duża szansa na to, że ZUS najprawdopodobniej i tak zbankrutuje.

Przecież farsą jest fakt, że niedawno nie mogli znaleźć pieniędzy na grupę niepełnosprawnych czy ratowników medycznych, a dziś bez problemu są pieniądze na rozszerzenie 500+.

Co w takim razie się opłaca? Patrząc choćby na wyborcze obietnice PiS-u, można stwierdzić, że opłaca się robić mniej, albo nie robić wcale. Owszem warto pomagać, ale zdecydowanie tylko tym, którzy naprawdę potrzebują tej pomocy. Takie "wspieranie" ludzi, którzy mogliby podjąć pracę, w efekcie działa na ich niekorzyść. Działa za to na korzyść partii, bo w ten sposób poszerza swój elektorat.

Takie rozdawanie jest błędnym kołem. 500+ nie wpłynęło na zwiększenie dzietności w Polsce. Rozleniwia, wyciąga sprawnych ludzi z rynku pracy, a w połączeniu ze starzejącym się społeczeństwem sprawia, że coraz mniej osób pracuje na coraz większą grupę. Ma to chyba niewiele wspólnego z perspektywicznym spojrzeniem.

Za hajs przedsiębiorczych baluj
Oczywiście nie chodzi o to, żeby teraz zabierać tym, którzy coś dostają, ale ja po prostu nie chcę składać się ciągle na innych, nic nie dostając w zamian. A nie przepraszam... nic poza coraz wyższymi składkami i cenami. Okazało się właśnie, że zaledwie 38 proc. Polaków zdaje sobie sprawę, że pieniądze na program 500+ pochodzą z... podatków. To, co zaczyna się dziać w Polsce przestaje przypominać umowę społeczną.

Politycy martwią się o tych, o których martwić się opłaca. Opłaca się dać 500 zł już na pierwsze dziecko, bo w wyborczym rozliczeniu to właśnie ma sens. Miało chodzić o to, aby w Polsce rodziło się więcej dzieci. Nie rodzi się? Trudno, ale inne rachuby się zgadzają.

Młodzi ludzie, którzy ciężko pracują na swój status są po prostu pomijani. Nikt o nas nie zabiega i nic nam nie oferuje. Problem w tym, że okres dobrej koniunktury może lada chwila się skończyć i co wtedy? My sobie poradzimy, ale gorzej z tymi, którzy przyzwyczaili się do sytuacji, w której ktoś coś ciągle daje.

Ta populistyczna narracja jest chwytliwa i jak widać się sprawdza. Zasada jest prosta, żeby wygrać wybory, trzeba czymś przekonać, coś dać. Chociaż raz chciałabym mieć poczucie, że ktoś planuje zrobić coś dla mnie i mi podobnych.

W tej sytuacji młodzi mogą mieć gorzką, bo gorzką, ale satysfakcję – jeśli nic się nie zmieni, wiedzą, że i tak sobie poradzą.