"Tolerujemy zakompleksionych socjopatów". Weszła do więzienia, by rozmawiać ze skazanymi za przemoc domową
– To, co uderza w tych wszystkich historiach, to absolutna negacja, umniejszanie zbrodni, której się dopuścili – opowiada naTemat Joanna Kondrat. To piosenkarka, która weszła do więzienia, by rozmawiać ze sprawcami przemocy domowej. Tak powstał "Niebieski film", w którym skazani opowiadają o tragediach, które sami spowodowali. Mówią o władzy nad ofiarą i o okrucieństwie. Niewielu z nich żałuje, niewielu wie czym jest przemoc.
Najmocniejszym doświadczeniem było spotkanie człowieka, który przekroczył wszelkie granice i zabił.
Dlaczego zabił?
Tłumaczył, że zrobił to w alkoholowym zamroczeniu. Miał świadomość, że jest chodzącą agresją. Alkohol wyzwalał najgorsze instynkty... W zasadzie nie było konkretnego powodu. Dwa dni wcześniej planował pobić kogoś innego, ale go nie zastał. Wytrzymał dwa dni.
Bił tak długo aż zabił. Twierdził, że dopiero na sali rozpraw dowiedział się, co tak naprawdę się wydarzyło.
Tak, to był jedyny z rozmówców, który w moim odczuciu w sposób niekłamany bił się w pierś, wiedział kim jest i rozumiał do czego doszło i co zrobił.
A inne historie?
Wszystkie z osób, z którymi rozmawiałam odsiadywały wyrok pozbawienia wolności za przemoc w rodzinie. Większość z nich za przemoc wobec żony. To byli ludzie w różnym wieku, od 20 do nawet 70 roku życia. To co uderza w tych wszystkich historiach i jest wspólnym mianownikiem, to negacja, umniejszanie zbrodni, której się dopuścili, jej racjonalizacja. Brak refleksji i brak chęci spojrzenia na siebie w sposób realny.
Jak traktowali swoje żony?
Jak mówili, regularnie je wyzywali, nazywali je „niewdzięcznymi”, "dziwkami", "kurwami", "darmozjadami", "ladacznicami". "Dupą zdobywają to co mają”, w związku z tym jak tylko wychodzą z domu, to na pewno po to, aby coś z tą dupą zrobić. Od tego się zaczyna. Na każdym kroku poniżali je, mówiąc jak niewiele są warte bez ich wsparcia.
Większość z nich tkwi w więzieniu w poczuciu krzywdy. Są rozżaleni, że doniesiono na nich. "Żona zawiodła moje zaufanie", broniąc się przed agresją i informując prokuratora, że jest bita.
Schemat jest wszędzie prawie taki sam. Na początku dochodziło do bardzo drobnych wybuchów agresji, a kończyło się na podduszaniu, łamaniu żeber, kopaniu, wyganianiu z mieszkania albo zamykaniu w domu.
Dlaczego bili?
Bo ich żony "za często zwierzały się matkom", "wydały za dużo pieniędzy", "za późno wróciły do domu", "niewłaściwie się odezwały", "źle spojrzały", "gadają z koleżankami", "żrą za moje", "są darmozjadami", "trzeba je ubrać i nakarmić", "bo to gołodupiec", "poskarżyła się kuratorowi".
Jeden z rozmówców wyznał, że pobił żonę, „bo nie wróciła do domu na czas". To wszystko wymówki, za którymi stoją potężne kompleksy.
W filmie jeden z osadzonych mówił "co to za przemoc właściwie". Oni naprawdę nie widzą w tym nic złego?
Sprawcy używali słów, które słyszeli jako dzieci w swoich domach. Niestety ich dzieci prawdopodobnie też ich użyją. "Kiedy biłem swoją żonę przypominałem sobie jak tatuś bił mamusię i obiecywałem sobie, że nigdy nie uderzę swojej żony", wyznał jeden z osadzonych.
Najbardziej wstrząsająca w tym wszystkim jest obserwacja tego, jaką mamy mentalność jako naród. Nazwanie kogoś "dziwką", czy "kurwą" jest w cudzysłowie przejawem miłości. Awantura przy dziecku jest pewną normą. Nikt nie zada sobie pytania, jaką cenę płaci dziecko, przy którym matkę nazywa się "darmozjadem", "złodziejem", czy "szmatą".
Ci mężczyźni, z którymi pani rozmawiała tworzyli tylko patologiczne rodziny?
Większość rozmówców miała tzw. "wzorowe rodzinki", wszystko było "na tip-top". Tak mówili. Jednocześnie wyznając, że np. przez 16 lat co wieczór pili z żoną, albo, że żona nie była jedyną ofiarą. Dostali i córka, i brat, i sąsiad.
Dużą część stanowiły rozmowy z ludźmi, którzy twierdzili, że to wszystko wina alkoholu, że tak naprawdę to nie oni tylko alkohol zadziałał. Tylko, że to nie alkohol wyganiał z domu, bił, wyzywał. Nie czułam w tych opowieściach skruchy.
"Niebieski film" prezentowany był podczas "Niebieskich koncertów".•Fot. GoodPictures Franek Mazur
Przedstawiają swoje ofiary w rolach sprawców. Mówią, że byli sprowokowani, zmuszeni. Byli źle traktowani. Nie mieli wyjścia. Ktoś im stanął na drodze, w drzwiach od sypialni, albo odezwał się. Wystarczyło. Cała odpowiedzialność za zbrodnię jest zrzucana na ofiarę przemocy. To "ona była nielojalna", "ona się poskarżyła", "poszła na policję". "Mamusia się wtrąca, siostra jest zła, a koleżanki fałszywe".
Niektórzy wyznawali, że czują się "mistrzami manipulacji". Niewiele wysiłku kosztowało ich wyprowadzenie w pole sądowych kuratorów. Jeden ze sprawców powiedział wprost, że on "to by może nawet poszedł na jakąś terapię, ale przecież ci psychologowie, których mu tu wystawiają, to jakieś nieporozumienie. Załatwią ich w kilka minut". Większość sprawców przedstawiała swoje żony, jako psychicznie chore. Wszystkiemu winne są ich emocje, niestabilność, psychozy, histerie.
Są wzburzeni gdy biją, czy to pewien plan?
Strategicznie i konsekwentnie realizują pewien plan. Za mało powiedzieć, że to są ofiary swojej przeszłości. To są ludzie, którzy mają bardzo dużą świadomość tego, co dzieje się wokół nich. Wiedzą jak omotać swoją ofiarę. Krok po kroku separują ją, odsuwają od jej otoczenia, od pracy nawet. Ubezwłasnowolnioną ofiarę łatwiej się dręczy, poniża, manipuluje. A jej nie ma już kto powiedzieć "Stara, ratuj się, uciekaj".
Kiedy już jest odcięta od rodziny, przyjaciół i pracy, uzależniona ekonomicznie od "swojego pana", uwiązana dziećmi, pojawia się kolejny problem. Staje się słabą, nędzną utrzymanką i musi się starać coraz bardziej, "żeby na siebie zarobić". Brzmi nieprawdopodobnie? Tak się dzieje w domach obok nas, w domach w całej Europie.
Mówili, że kochali swoje żony?
Twierdzili, że bardzo kochali i że te żony były piękne i wspaniałe. Najpierw wypierali przemoc, potem przyznawali, że coś z tą nią może i było. A na koniec bagatelizowali te sytuacje. Niestety, nie mogli obiecać, że kiedy wyjdą na wolność to się więcej nie powtórzy...
Oni w tę miłość wierzyli.
Tak zapewniali. O ile była to miłość, to była chora i bardzo zachłanna. Jeden ze sprawców gdy zobaczył swoją żonę w barze w towarzystwie kolegi z pracy, pobił ją. Jak sam mówił "naruszył jej nieco żebra". Po 20 minutach rozmowy przyznał, że je połamał. Potem bronił się przed samym sobą mówiąc, że bandażował żonę, żeby mogła chodzić do pracy.
Te kobiety czuły, że muszą spełniać ich oczekiwania?
Pamiętajmy, że one były ograbione z godności. Tak długo były poniżane, że straciły szacunek do samych siebie. Starały się, tłumacząc się dobrem dziecka, brakiem pracy, bały się.
Czy czuła pani złość wobec swoich rozmówców?
Czułam przerażenie. Ci ludzie powielają schematy swoich rodziców, a my, społeczeństwo na to zezwalamy. Nie chcemy się dowiedzieć, co to przemoc. Odwracamy głowę. Tolerujemy zakompleksionych socjopatów. Tak. Czułam złość.
A strach?
Wiedziałam, że mi nic nie grozi w sensie fizycznym, wiedziałam, że nie zostanę napadnięta. Natomiast, w trakcie jednej z rozmów drżałam. Kiedy rozmawiałam z człowiekiem, który odebrał życie. Mimo, że był jedynym który okazał skruchę, bałam się tej rozmowy i tej postaci. Zupełnie innego rodzaju obawę miałam podczas samej emisji. Pierwszy pokaz zorganizowaliśmy w więzieniu. Pokazaliśmy sprawcom ich samych. To rodziło niepokój.
Jak zareagowali?
Okazało się, że część osadzonych, skazanych za przemoc domową uznało, że to w ogóle nie jest do nich. "W sumie to bez sensu ten film, nic takiego w nim nie było". Wielu widzów jednak wyszło wstrząśniętych. Wszystkie wypowiedzi skazanych komentowali w filmie najwybitniejsi specjaliści: kierowniczka Niebieskiej Linii Renata Durda i prof. Bogdan de Barbaro. To była swoista mapa postępowania sprawcy i reakcji ofiary przemocy, która często nie wie, że jest ofiarą.
A ofiary? Nie było ich w filmie
Chodziło o przełamanie schematu pokazywania biednej, pobitej kobiety. Najchętniej celebrytki. W "Niebieskim Filmie" nie wystąpiła żadna ofiara. Ale po premierze w Och Teatrze Krystyny Jandy i publicznych pokazach, ofiary przyszły do nas, aby wyznać "miałam to w domu", "żyję z facetem, który powinien siedzieć w tym wiezieniu", "nie wiedziałam, że żyje z przemocowcem".
Odebrałam telefon od przyjaciółki "musiałam zatrzymać auto na poboczu, poryczałam się. Kurwa, miałam to w domu. Pełen schemat, punkt po punkcie, izolacja, poniżanie, bicie".
A kiedy sprawcy widzieli łzy bitych kobiet, to ich nie ruszało?
Proszę pamiętać, że jest coś takiego, jak potrzeba zwiększenia dawki. Na początku łza jest hamulcem. A potem wyzwalaczem. Ofiara też wypiera, racjonalizuje, nie chce widzieć swojego dramatu. Po ataku, otrząsa się i idzie dalej. Jak wyznał jeden z rozmówców, "Skoro jeszcze stoi, to znaczy że uderzenie było za słabe. "Bawimy się dalej".
Któryś z nich wyznał, że "jeśli ofiara się nie broni, to daje przyzwolenie na atak. A jeśli się broni, to nawet gorzej dla niej. Na agresję odpowiedzą większą agresją".