Reforma edukacji w praktyce. Oto pięć niezrealizowanych obietnic minister Anny Zalewskiej

Anna Dryjańska
Miało być pięknie i za darmo – tak reformę edukacji PiS zachwalała na początku kadencji minister Anna Zalewska. Po trzech latach, gdy likwidacja gimnazjów jest już w zaawansowanym stadium, można przyjrzeć się obietnicom szefowej MEN i temu, czy dotrzymała słowa.
Po 3 latach zmian PiS w edukacji można się przyjrzeć obietnicom minister Anny Zalewskiej z początków reformy. fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta

Bezkosztowa reforma

Minister Anna Zalewska od początku obiecywała, że zmiany w edukacji będą "bezkosztowe". Tymczasem już w 2016 roku, gdy PiS rozpoczął likwidację gimnazjów, okazało się, że za reformę przyjdzie jednak zapłacić. Ówczesny wicepremier i minister finansów Mateusz Morawiecki powiedział, że rząd przeznaczył na nią 1,5-1,7 mld zł.

Jednak to był dopiero początek wydatków. Wiele z nich spadło na samorządy, które z własnych środków muszą finansować dostosowywanie budynków szkolnych do wizji politycznej Ministerstwa Edukacji Narodowej.


– W skali całej Polski koszty idą w miliardy – mówi w rozmowie z naTemat Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka Związku Nauczycielstwa Polskiego. Tymczasem 12 miast planuje pozwać rząd PiS i zażądać zwrotu kosztów "bezkosztowej" reformy. Łącznie może chodzić nawet o kilkaset milionów złotych.

Nauczyciele nie stracą pracy

Członkini rządu PiS obiecywała również, że nauczyciele nie stracą pracy w wyniku zmian. Wkrótce okazało się jednak, że minister Zalewska swoje, a rzeczywistość swoje. Bez pracy zostało 6,6 tys. nauczycieli, głównie pracowników zamykanych gimnazjów.

Dzieci w tych samych budynkach

W 2016 roku minister Zalewska w jednym z wywiadów zaznaczyła, że zależy jej na tym, by "dzieci zostały w tych samych budynkach" szkół podstawowych. Odnosiła się do nowych siódmo- i ósmoklasistów.

Tymczasem nie dla wszystkich znalazło się miejsce w budynkach podstawówek, które były przewidziane na sześć roczników i nie mogą pomieścić wszystkich dzieci. Niektórzy siódmo- i ósmoklasiści uczęszczają więc na lekcje do zreformowanej szkoły podstawowej, która organizuje im zajęcia w budynku likwidowanego gimnazjum.

Dzieci nie zauważą różnicy

Zmiany wprowadzane przez PiS miały być niezauważalne dla uczennic i uczniów. Takie obietnice w kontekście reformy edukacji składała min. Anna Zalewska. – Dzieci odczuły zmianę na gorsze. Jest tłok, nowy program jest znowu encyklopedyczny, jak w latach 80-tych, w szkołach kręci się karuzela z nauczycielami. Jedni przychodzą, inni odchodzą, są różne przetasowania. To źle wpływa na uczniów – ocenia rzeczniczka ZNP.

Podkreśla, że w szkołach ponadpodstawowych brakuje wykwalifikowanych matematyków, fizyków i anglistów. Szkoły próbują ratować sytuację wielomiesięcznymi zastępstwami.

Minimalizacja problemów wychowawczych

Szefowa resortu edukacji przekonywała, że likwidacja gimnazjów to dobry pomysł, bo zminimalizuje problemy wychowawcze dzięki "przechodzeniu dzieci do kolejnego etapu edukacji grupami rówieśniczymi".

Jednak według Doroty Obidniak z ZNP reforma edukacji przyniosła efekt odwrotny do zapowiadanego. – Coś niedobrego dzieje się w szkole. Trudno to wyrazić liczbami, pokazać na wykresie, ale wiele koleżanek i kolegów potwierdza, że uczniowie stali się bardziej sfrustrowani, mają poczucie skrzywdzenia, tego, że pewne szanse im odebrano. Podminowani są też nauczyciele i rodzice, wszystko jest tymczasowe, jest dużo niepewności i obaw o przyszłość. To nie sprzyja rozwojowi dzieci i nauce – mówi Obidniak.

Tłumaczy, że problemy wychowawcze z gimnazjalistami nie były spowodowane samymi gimnazjami, lecz wiekiem młodzieży. – Problemy wychowawcze związane z nastolatkami zostały więc przeniesione do podstawówek, gdzie są kilkuletnie dzieci – kwituje.