Jestem rodzicem i przeczytałem deklarację LGBT+. Oto dlaczego w pełni ją popieram

Rafał Madajczak
Geje i lesbijki to nowi uchodźcy. To właśnie na nich będzie szczuł swoich wyborców PiS w tej kampanii. Przy okazji jednak chce na nich poszczuć rodziców, którym geje chcą namieszać w głowach i nauczyć masturbacji w przedszkolu. Umożliwić ma im to podpisana przez Rafała Trzaskowskiego Deklaracja LGBT. Właśnie ją przeczytałem i jako ojciec 11-latki uważam, że powinien to zrobić każdy rodzic. Oto dlaczego.
Fot. Mateusz Trusewicz / naTemat.pl
Złowroga i torująca tym paskudnym gejom drogę do serc naszych dzieci deklaracja nie poraża rozmiarem. To zaledwie cztery strony, z czego jedna to wstęp prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego.

Przeczytałem ją kilkakrotnie i już wiem, dlaczego PiS się jej tak boi. I dlaczego każdy rodzic, tak jak ja, powinien ją przeczytać.

1. Szacunek do innych

Dla PiS musiał to być szok, ale w wielu miejscach deklaracja mówi o szacunku dla innych. Mowa jest o bogactwie płynącym z różnorodności i równym traktowaniu każdego warszawiaka. – Warszawa jest dla wszystkich, dlatego chcę, żeby była miastem bez dyskryminacji, bez języka nienawiści i przemocy. Miastem różnorodnym i przyjaznym – pisze Rafał Trzaskowski we wstępie.


W świecie PiS nie ma miejsca na takie deklaracje. Niepotrzebnie wiązałyby ręce przed atakami na roszczeniowych niepełnosprawnych, uchodźców, sędziów czy gejów.

Jako rodzic mając do wyboru albo przekazanie córce szacunku do innych ludzi, albo dołączenie do ostrzenia wideł na wrogów, właściwie nie mam wyboru. 2. Przyznanie, że jest problem

Deklaracja LGBT boli wojującą prawicę w jeszcze jednym miejscu. Ma czelność stwierdzić, że nie dla wszystkich Polska, ten kraj 38 milionów nieskazitelnych ludzi będących przykładem dla świata, jest rajem. Że inność, nie tylko seksualna przecież, na co dzień spotyka się z hejtem, niezrozumieniem czy jawnymi represjami.

"Służby państwowe nie monitorują skali przestępstw z nienawiści motywowanych homofobią i transfobią" – czytam w deklaracji, która obiecuje stworzenie hostelu dla nieakceptowanych przez rodziny osób LGBT, gorącej linii antydyskryminacyjnej czy uczulenie straży miejskiej na wszelkie przejawy mowy nienawiści w przestrzeni publicznej.

A teraz, konserwatywny rodzicu, wytłumacz swojemu dziecku, że każda z tych inicjatyw jest zła bez używania takich słów jak: marksizm kulturowy czy homopropaganda. Powodzenia.

3. Tolerancyjna szkoła

Nawet myślący konserwatywni publicyści jak Marcin Makowski czy Michał Szułdrzyński mówią w kontekście deklaracji LGBT o indoktrynacji dzieci.

"Nie trzeba być wcale zatwardziałym konserwatystą, by dopatrzyć się tu nie tyle walki o tolerancję, ile próby ideologizacji szkół" – martwił się Szułdrzyński niedawno w "Rzeczpospolitej".

Co zabawne i straszne, Szułdrzyński nie miał tu na myśli edukacji seksualnej (o tym zaraz), ale "pełnomocnika do spraw LGBT w każdej stołecznej szkole". Kimże jest ten straszny pełnomocnik, który ma ideologizować dzieci?

"Warszawa powinna stworzyć sieć "latarników" społecznych, czyli
nauczycieli i nauczycielek lub pedagogów i pedagożek szkolnych, którzy i które będą
monitorować sytuację uczniów LGBT+ w warszawskich szkołach podstawowych i
średnich. Osoby te będą w stanie udzielać potrzebnego wsparcia potrzebującym osobom" – mówi deklaracja.

Innymi słowy chodzi o osobę godną zaufania, do której każdy hejtowany, niezrozumiany czy przeżywający problemy dojrzewania gej czy lesbijka będzie mógł się udać w potrzebie. Szukałem wielokrotnie, ale nie ma w deklaracji ani słowa o tym, że "latarnik" ma prać mózgi niewinnym dzieciom prawicowych publicystów.

O co im więc chodzi?

4. Edukacja seksualna i masturbacja

Na koniec zostawiłem najgorsze, czyli edukację seksualną. Oto główny, zapalny cytat z deklaracji LGBT:

"Zapewnienie adekwatnej, prowadzonej w angażujący sposób i odpowiadającej na
potrzeby młodzieży edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej w stołecznych szkołach,
zgodnej ze standardami WHO, będzie jednym z celów Urzędu m.st. Warszawy" – tak kończy się jedyny(!) akapit poświęcony edukacji seksualnej w dokumencie.

Tyle sama deklaracja, ale propaganda partyjna już robi swoje. Ze wszystkich stron prawicy płyną głosy oburzenia. Magdalena Ogórek, Paweł Kukiz czy małopolska kurator oświaty Barbara Nowak grzmią o seksualizacji dzieci i nauce masturbacji dzieci w przedszkolu.

Wszystko bierze się z cytowanych w deklaracji zaleceń WHO co do tematów, które powinny zostać omówione w przedszkolach/szkołach. Jak czytamy w nich, dzieci przedszkolne mają rozmawiać na taki temat: "radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa". Sęk w tym, że wielu polemistów najwyraźniej dokonało zbyt dosłownej projekcji własnych, być może nastoletnich doświadczeń.

Jak tymczasem tłumaczyła w naTemat Aleksandra Dulas z Fundacji Nowoczesnej Edukacji SPUNK, zagadnienie masturbacji wśród dzieci istnieje, czy tego prawica chce, czy nie. I - zaskoczenie - nie ma kontekstu seksualnego.

– To jest norma rozwojowa. Dzieci poznając swoje ciało znajdują takie miejsca, których dotykanie sprawia im szczególną przyjemność i zaczynają je eksplorować i to jest tyle. Nie ma tutaj też żadnego kontekstu seksualnego, ani erotycznego – mówi Dulas i przekonuje, że zalecenia WHO to nie żaden instruktaż, ale wsparcie dla rodziców.

– Standardy WHO mają uświadomić dorosłym, że nie wolno piętnować takich zachowań, że nie wolno krzyczeć, że można być spokojnym, ponieważ nic złego się z dzieckiem nie dzieje. Druga sprawa, to kwestia dotycząca właśnie tych przypadków, kiedy warto zwrócić uwagę dlaczego dziecko się masturbuje. Te zapisy mają pokazać jak reagować – klaruje edukatorka.

Mnie jako rodzica takie tłumaczenie przekonuje, tym bardziej, że w zaleceniach jest mnóstwo kwestii, które już dawno w wychowaniu córki poruszamy.

Jest w wielu miejscach podkreślanie znaczenia słowa "nie" (już od najmłodszych lat!) i respektowania granic w sprawach seksualności. Jest zagadnienie akceptacji swojego ciała i uczenie tego, że każdy dojrzewa w innym tempie. Jest też nauka akceptacji różnych modeli rodziny (samotni rodzice, dzieci z adopcji czy, tak, również pary jednopłciowe).

Jest więc w zaleceniach WHO wszystko, co spowoduje, że tak wychowany młody człowiek będzie znał swoje ciało, będzie potrafił zabezpieczyć się przed niechcianą ciążą i, co być może najważniejsze, będzie potrafił rozpoznać niepożądane zachowania ze strony tak rówieśników, jak i dorosłych.

Oczywiście, można być też jak Paweł Kukiz i mówić, że "dziecko powinno mieć mamusię i tatusia, a potem ta seksualność przychodzi sama".

Ale ja żyję w 2019 roku i w sprawach seksualności nie zamierzam zdawać się na przypadek. Wprowadzenie zaleceń WHO w warszawskich szkołach mi w tym pomoże.

Chyba, że chcemy, żeby nasze dzieci pierwszą lekcję edukacji seksualnej odbywały podczas nocy poślubnej.