PiS bardzo łatwo wpadł w pułapkę "lewackich parytetów" i deklaracji LGBT+

Jacek Liberski
bloger i autor powieści; polityk hobbysta
Czy potrzebne nam są lewackie parytety i deklaracja LGBT? Oczywiście rzucam to pytanie, prowokując. I odpowiadam natychmiast: tak. Idąc dalej: fundamentalnie nie zgadzam się z opinią profesora Wawrzyńca Konarskiego, wspartą przez niektórych dziennikarzy w osobach Katarzyny Kolendy-Zaleskiej i Andrzeja Stankiewicza, że podpisanie deklaracji LGBT+ przez Rafała Trzaskowskiego to prezent dla PiS-u.
PiS bardzo łatwo wpadł w pułapkę "lewackich parytetów" i deklaracji LGBT+. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Z kilku powodów: po pierwsze – Trzaskowski miał to w programie, po drugie – jeden z wiceprezydentów to gej, więc wiarygodność Prezydenta w tym względzie jest pełna, po trzecie – czas podpisania tej deklaracji jest właściwy z punktu widzenia strategii wyborczej. Takie kontrowersyjne decyzje zawsze podejmuje się na starcie lub przed startem kampanii, aby przeciwnik wystrzelał się zawczasu. Nie inaczej jest z PiS-em, który wpadł właśnie w sidła zastawione przez PO. Do wyborów jest jeszcze sporo czasu, a PiS już traci amunicję.

No i jest jeszcze powód czwarty – neutralizacja Wiosny Biedronia. Swoiste "sprawdzam" rzucone nie tylko Wiośnie, ale też całej opozycji ulicznej, która została całkowicie zaskoczona przez Platformę. Nie słyszałem żadnych ciepłych słów płynących w stronę Trzaskowskiego ani ze strony Obywateli RP, ani KOD, ani Strajku Kobiet. A przecież każda z tych organizacji prawa osób LGBT niesie na sztandarach z mocnym akcentem.


Nie widziałem wsparcia dla Trzaskowskiego mimo hejtu, jaki się na niego wylał. Nie słyszałem też ani jednego dobrego słowa z tej strony, mimo ciągłej krytyki, że PO jest pod tym względem konserwatywna i za mało progresywna.

Kapiszony Kaczyńskiego
Atak na Koalicję Europejską, a raczej na Platformę, był do przewidzenia i nastąpiłby w każdym momencie. Jeśli nie podpisywać Karty teraz, to kiedy? Każdy moment byłby "zły". A czym dłużej Trzaskowski by zwlekał, tym by się stawał coraz mniej wiarygodny i atak na niego spadałby nie tylko z prawej strony, ale z lewej też.

Nie zgodzę się również z twierdzeniami, że PiS jest o krok przed KE/PO. Jest odwrotnie – to opozycja nadaje ton. Już sam fakt jej powstania i budowa list jest samym w sobie narzucaniem tonu, co widać było wyraźnie podczas ostatniej konwencji PiS na Podkarpaciu. Tak wystraszonego prezesa, gadającego kompletne bzdury o Karcie LGBT+ dawno nie słyszałem. A to najlepszy dowód na to, kto w istocie narzuca tempo.

W całej tej opowieści o Karcie na plan pierwszy wysuwa się zwykle dyletanctwo. Nawet ci, którzy zapoznali się ze wskazaniami WHO, do których Karta się odnosi, wykazują się brakiem zrozumienia tych zapisów. Pół biedy, gdy robi to prezes lub jakikolwiek jego wyznawca, ale gdy robią to osoby z kręgu szeroko pojętego obozu demokratycznego – wtedy wieje prawdziwą zgrozą.

W obsypanym Oskarami filmie Miloša Formana o Mozarcie jest taka scena, gdy po pierwszym wystawieniu opery w Wiedniu Cesarz Józef II Habsburg (to zresztą jest autentyczna opowieść) podchodzi do kompozytora, gratulując mu przedniego działa, jednocześnie rzuca w stronę młodego geniusza taką oto radę: "Dzieło jest świetne, ale ma zbyt dużo nut. Usuń kilka z nich i będzie doskonałe". Kompletnie zaskoczony tą mądrością Cesarza Mozart, pyta: "Które konkretnie, jaśnie panie, mam nuty usunąć?"

Dokładnie takie samo mam wrażenie, słuchając tych wszystkich krytyków Karty LGBT+. Które konkretnie, proszę państwa, zapisy tej karty należy usunąć?

Czy te, które mówią o wyraźnej poprawie sytuacji osób LGBT? Czy te, które mówią, że osoby LGBT są tak samo ważną częścią miejsca, w którym żyją? Czy te, które wskazują konkretne rozwiązania dotyczące palących potrzeb tych osób, które do tej pory były przez polityków różnych opcji ignorowane? Czy może te, które mówią o wyjściu z zaklętego kręgu niemożności, owym imposibilizmie, ulubionym słowie prezesa PiS? Czy może te, które wyrażają niezgodę na traktowanie osób LGBT jako ludzi drugiej kategorii?

A może te, które mówią, że władza ma obowiązek stosować zasady równości i tolerancji? A może te, które są sygnałem dla innych miast, w którą stronę mają podążać? Czyż nie na tym polega właśnie dążenie do normalności?

Między bajki włóżmy te wszystkie idiotyzmy o tym, że w żłobku dzieci będą uczone masturbacji, albo że w szkole odbywać się będzie jakaś seksualna na nie napaść, lub że przebranie się dziewczynki w rycerza, a chłopca w pielęgniarza, to zamach na ich umysłowość. Nie dajmy się zwariować tej narracji rodem z jakiegoś średniowiecza!

Miejmy świadomość, że dzieci już w przedszkolu interesują się nagością płci przeciwnej (a nierzadko i swoją), a młodzież w gimnazjum ma już wiedzę o seksualności większą, niż niejeden rodzic (niestety w większości przypadków pozyskaną z podwórka lub internetu, a więc szalenie uproszczoną i zwulgaryzowaną).

Miejmy też świadomość, że zdecydowana większość rodziców nie potrafi rozmawiać "o tych sprawach" ze swoimi dziećmi, zatem cóż jest złego w tym, że zrobi to wykwalifikowany nauczyciel? Nie zapominajmy też o tym, że uczenie o złych dotykach musi następować bardzo wcześnie, bo ofiarami wszelkiej maści pedofilów są głównie małe dzieci.

Karta LGBT+ mówi w tym zakresie tyle: "Edukacja seksualna, w tym kwestie związane z tożsamością płciową, jest bardzo zaniedbanym obszarem w polskiej edukacji. Młodzi Polacy i młode Polki są pozbawieni dostępu do rzetelnej wiedzy w tym obszarze, który jest im odmawiany z przyczyn ideologicznych. Młodzieży często przekazywany jest obraz seksualności człowieka sprzeczny z obecnym stanem wiedzy naukowej.

Podobnie ignorowane są kwestie równościowe i antydyskryminacyjne. Warszawa, jeśli ma ambicje zapewniać swoim młodym mieszkankom i mieszkańcom edukację na miarę XXI wieku, musi to zmienić. Zapewnienie adekwatnej, prowadzonej w angażujący sposób i odpowiadającej na potrzeby młodzieży edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej w stołecznych szkołach, zgodnej ze standardami WHO, będzie jednym z celów Urzędu m.st. Warszawy".

Te nieszczęsne parytety
A co z tą nieszczęsną równością płci, zwaną parytetem? Czy liberalne państwo ma wprowadzać w życie te zasady? Szczerze przyznam, że jako zdeklarowany liberał mam mały z tym problem. Niby parytet to jednak sztuczne dodawanie punktów określonej płci, ale jednak to nie wszystko. Głębsza analiza tego problemu nakazuje mi opowiedzieć się za tym rozwiązaniem. Skoro natura (dla innych Bóg) wyznaczyła określoną rolę dla kobiety – macierzyństwo i opieka nad potomstwem – to siłą rzeczy sytuuje kobietę na straconej pozycji w życiu zawodowym.

Pół biedy w czasach, kiedy mężczyzna biegał z dzidą za mamutem, ale od czasów nowożytnych, a od ery przemysłowej zwłaszcza, rola mężczyzny jako przynoszącego pożywienie staje się coraz mniejsza. We współczesnym świecie nie ma już praktycznie żadnych szans na to, aby to tylko mężczyzna utrzymywał rodzinę – bez zawodowej pracy kobiety, nie da się już tego zrobić.

Jednak owa rola macierzyństwa nie przeszła na mężczyznę, ona nadal jest wyłączną domeną kobiet. W tym stanie rzeczy role kobiety i mężczyzny w życiu zawodowym są zachwiane. Zatem pewien odgórny standard jest konieczny. I nie ma on nic wspólnego z lewackim poglądem na świat. Jest współczesną koniecznością, zwłaszcza, że zaprzeczanie dążeniom kobiet do samorealizacji zawodowej całkowicie już nie współgra ze współczesnością.

Chcemy czy nie chcemy, panowie, świat się zmienia nieodwracalnie. W tym stanie rzeczy zapowiedź Grzegorza Schetyny, że na listach KE parytet 50/50 zostanie zachowany, jest krokiem we właściwą stronę. Niebagatelne jest tu także ponowne rzucenie rękawicy Wiośnie Biedronia.

Zatem postawione przeze mnie pytanie tytułowe jest, w moim przekonaniu, tylko retoryczne. Karta praw osób LGBT jest tak samo potrzebna KE/PO, jak i parytety. Nadchodzące wybory będą bowiem głosowaniem za Polską źle rozumianej tradycji (często świadomie zmanipulowanej) lub za nowoczesnym państwem, w którym nie będzie miejsca na jakąkolwiek indoktrynację.

A Ty Polko i Ty Polaku, zdecyduj, w jakiej Polsce chcesz żyć.