Filmowe odkrycie roku? 24-letnia Karolina Bruchnicka o roli w "Córce trenera"

Michał Jośko
Ta 24-latka niedawno wystąpiła u boku Jacka Braciaka, wcielając się w tytułową rolę w "Córce trenera" Łukasza Grzegorzka. Zrobiła to w taki sposób, że z miejsca została ochrzczona jedną z największych nadziei kinematografii polskiej. Dziś rozmawiamy z nią nie tylko o bezkompromisowym podejściu do aktorstwa, lecz także buncie "córeczki tatusia", karierze modelki w Azji oraz czerpaniu z życia garściami. Nawet jeśli oznacza to smakowanie suszonych robaków.
Karolina w filmie "Córka trenera" Fot. Tomasz Szołtys
Porozmawiajmy o początku twojej kariery aktorskiej. Wszystko zaczęło się od postaci mrocznej, złej do szpiku kości...

Tak, mamy rok 1998, przedszkole numer 17 w Wałbrzychu. Właśnie jestem czterolatką, która dostała rolę wilka w przedstawieniu "Czerwony kapturek. Jest zima, sezon grypowy i mnóstwo dzieci jest chorych.

Znam dialogi wszystkich postaci, tak więc summa summarum zastępuję koleżanki i kolegów; gram kilka ról, nie tylko swój szwarccharakter (śmiech). Od kiedy pamiętam, teksty wchodziły mi w głowę bardzo szybko i łatwo. Dziś po kilku próbach w teatrze znam cały scenariusz.


Nawiązując poważniej do owego debiutu aktorskiego – choć prywatnie nie marnuję czasu na złą energię i zawsze szukam w ludziach i sytuacjach życiowych dobra, to bardzo kręciłoby mnie zagranie jakiejś bohaterki negatywnej.
Naprawdę świeża twarz w nadwiślańskiej kinematografiiFot. Weronika Bilska

Na przygotowanie się do tej roli poświęciłabyś tyle czasu i wysiłku, co w przypadku Wiktorii z "Córki trenera"?

Jak najbardziej, zawsze angażuję się w pełni, nie robię niczego na pół gwizdka. Choć w przypadku powyższego filmu samych dni zdjęciowych było niewiele, bo zaledwie 22, to intensywne przygotowania przed wejściem na plan zajęły mi pół roku.

Codziennie kursowałam na trasie Łódź – Warszawa. Z jednej strony szkoła, z drugiej treningi. Dzięki temu mieliśmy też z ekipą czasu i przestrzeni, żeby się poznać, rozmawiać o postaciach. Byliśmy dobrze przygotowani, na planie nie było już czasu na błąd.

Dlatego, że wszystko zaczęło się od półkłamstewka?

Cóż, reżyser Łukasz Grzegorzek zgłosił się do mnie, bo na swoim profilu w bazie aktorów napisałam, że znam się na grze w tenisa. Potwierdziłam, nie wiedząc wówczas, że mam do czynienia z człowiekiem, który niegdyś uprawiał ten sport wyczynowo (śmiech).

Oczywiście szybko wyszło na jaw, że moje umiejętności są dalekie od ideału. Ale wszystko było do nadrobienia, wymagało to tylko dużej ilości mobilizacji i pracy. Wcześniej w tenisa grałam głównie jako dziecko.

Tę dyscyplinę sportu kocham "od zawsze" i nie chodzi tu o samo wywijanie rakietą. Oglądam transmisje z zawodów, zdarzały się też wyjazdy na turnieje Wielkiego Szlema. Czytam mnóstwo wywiadów z zawodnikami i książek poświęconych tenisowi. Polecam zwłaszcza "Open. Autobiografię tenisisty" Andre Agassiego.

To dlatego, że intryguje mnie też druga strona medalu: mentalność sportowców i to, co dzieje się poza kortem. Kiedyś bardzo chciałabym zrobić kurs na sędziego liniowego.
Nadwiślański Wimbledon w obrazie Łukasza GrzegorzkaFot. mat. prasowe

Wracając jeszcze do przygotowań – dotyczyły nie tylko odbijania piłki...

Rzeczywiście, intensywnie pracowałam nad kondycją. Najcięższe były treningi ogólnorozwojowe pod okiem Łukasza Walczaka, zawodowo związanego z boksem tajskim. Był to raczej trening wytrzymałościowy, choć przy okazji nauczyłam się, jak wyprowadzić parę ciosów.

To był świetny czas! Wszystko działo się na "fachowej" salce bokserskiej, a nie jednym z tych modnych klubów fitness, na których ludzie skupiają się głównie na robieniu sobie szpanerskich zdjęć na Instagrama. Nigdy nikt nie wyjął telefonu, żeby zrobić sobie selfie. Po prostu miało się na to czasu i sił.
W kolejnym filmie wcielisz się z postać twardej zawodniczki muay thai?

Zrobiłabym to bardzo chętnie! A zagranie kolejnej sportsmenki na pewno dałoby kolejną możliwość skorzystania z tego, co najbardziej kocham w aktorstwie: wcielania się z mocno zróżnicowane postaci. Dzięki czemuś takiemu przeżywasz wiele żyć jednocześnie i masz szansę spojrzeć na świat z perspektywy innego człowieka.

To z kolei umożliwia spojrzenie z dystansem na siebie, dowiedzenie się mnóstwa zaskakujących rzeczy na swój temat. W ogóle jestem osobą bardzo aktywną fizycznie, zaleganie na kanapie często męczy mnie bardziej niż porządny wysiłek. Strasznie podoba mi się to, że mam teraz okres w życiu, w którym dzieje się naprawdę dużo. Bardzo lubię życie w biegu.

Skaczę pomiędzy Warszawą, Łodzią, gdzie kończę studia i rodzinnym Wałbrzychem, gdzie pracuję w teatrze. Taki styl życia mi odpowiada – mnóstwo wrażeń, poznawanie wielu fajnych ludzi. Chyba niemal każda osoba, która zajmuje się aktorstwem, cierpi na jakąś formę ADHD, uzależnienie od adrenaliny. Mój kolega zażartował ostatnio, że chyba produkuję jej za dużo.
Niełatwy trening do "Córki trenera"Fot. mat. prasowe

To cechy, które przejęłaś od ojca?

Tato jest człowiekiem żądnym wrażeń i bardzo lubi sport. Biorąc z niego przykład, zaczęłam grać w tenisa, jeździć na nartach i trenować pływanie.

Czyżby córeczka tatusia, która nigdy nie zaliczyła okresu buntu?

Cóż, jako nastolatka byłam raczej grzeczna. Dziś tata śmieje się, że ów okres buntu zaliczam dopiero teraz, z poślizgiem. Chyba przejęłam nieco cech od mojej bohaterki filmowej, przecież jest siedemnastolatką (śmiech).

Skutkuje to tym, że nie jestem typową potulną córeczką tatusia. Wcześniej, gdy w rozmowie z tatą nie zgadzałam się z jego zdaniem, wolałam to po prostu przemilczeć. Dziś? Mówię wprost, co myślę.

A co z oznakami buntu takimi jak fascynacja niebezpiecznymi używkami oraz bardzo intensywnym życiem towarzyskim?

Na tego rodzaju szaleństwa najzwyczajniej w świecie nie mam czasu. Ale we wszystkim staram się znaleźć odpowiedni balans. Ideałem jest sytuacja, w której mogę przez godzinę wyżyć się na siłowni, a później później pójść ze znajomymi na imprezę. Wtedy mam poczucie, że z jednej strony zrobiłam coś dla siebie, a z drugiej nieco wyluzowałam.
Pamiątki z czasów modelingowychFot. Facebook.com/karolina.bruchnicka


Dojrzałe podejście. To dzięki niemu przed laty dostałaś kredyt zaufania, gdy postanowiłaś rozpocząć karierę modelingową na drugim końcu świata?

Wszystko zaczęło się w wieku 14 lat. Mam 172 cm wzrostu, tak więc jak na realia europejskie jestem zbyt niska, aby zdziałać wiele jako modelka. Lecz okazało się, że jest to wykonalne w Azji.

Gdy pojawiła się możliwość pierwszego wyjazdu – była to Tajlandia – tata bardzo dokładnie wszystko prześwietlił i sprawdził. Choć zawsze byłam jego oczkiem w głowie, uszanował moje marzenia i dał wielki kredyt zaufania.

Po Tajlandii były Chiny, Korea Południowa i Japonia. Dzięki pracy, której tam podjęłam, nie tylko zwiedziłam fascynujące miejsca, ale nauczyłam się też samodzielności.

Jednak w pewnym momencie wyjazdy na dwu-, trzymiesięczne kontrakty zaczęły mocno kolidować z amatorską grą w teatrze, tak więc musiałam dokonać wyboru. Do pozowania wróciłam kilka lat później.

Do szkoły aktorskiej dostałam się za drugim podejściem. Idąc na egzamin kolejny raz, miałam już zaplanowany wyjazd do Azji, tak na wszelki wypadek. Miał on trwać najkrócej dwa miesiące, a najdłużej rok. Egzamin zdałam, więc wypaliła pierwsza opcja. Traktowałam to jako etap przejściowy, numerem jeden wciąż było aktorstwo.

Ale wszystko to wspominam bardzo miło. Gdybym tylko miała czas, chętnie znów wyruszyłabym na kontrakt, pomieszkała przez pewien czas w Azji. Mam stamtąd dużo cennych znajomości i wspomnień.

Czy modeling dał ci również świadomość ciała, przydatną, jeżeli pewnego dnia dostałabyś propozycję roli "rozbieranej"?

W modelingu nigdy nie świeciłam nagością, nikt nie naciskał na zasadzie "taka branża, tutaj to normalna rzecz", tak więc nie przesadzajmy z ową świadomością.

Natomiast jeżeli mowa o poświęceniach dla roli w szerszym kontekście – na pewne rzeczy mogłabym zgodzić się wyłącznie wówczas, gdy czułabym, że jest to naprawdę uzasadnione, ważne dla filmu albo spektaklu.

W takich sytuacjach zgodziłabym się jak najbardziej. Przecież to moja praca, a jeżeli w coś wchodzę, to na poważnie i z pełnym zaangażowaniem.
Film to nie wszystko. Karolina w spektaklu dyplomowym "Przebudzenie wiosny"Fot. Facebook.com/karolina.bruchnicka

Czy z równym zaangażowaniem zagrałabyś w typowej polskiej komedii romantycznej?

Zawsze kluczowy jest scenariusz i ludzie, którzy pracują przy danym projekcie. Jeżeli, kierując się intuicją, znalazłabym jakiś intrygujący punkt zaczepienia, pewnie weszłabym w coś takiego. Chociażby po to, aby spróbować się w czymś nowym.

Do tego niezmiennie pamiętam, że to mój zawód, przecież aktor nie zawsze gra w takich filmach, które sam lubi oglądać. No i o tym, że jestem dopiero na początku swojej drogi, tak więc muszę zakosztować różnorodności, aby nie zostać zaszufladkowana. Przecież bez sensu, żeby za 10 czy 15 lat okazało się, że jestem znana wyłącznie z ról sportsmenek (śmiech). Kocham różnorodność!
Ten samochód to naprawdę ważny bohater "Córki trenera"Fot. mat. prasowe

Wyłącznie w pracy, czy również w innych sferach?

W każdej dziedzinie życia. Na przykład podróże. Gdy wyjeżdżam, zawsze pokonuję ogromne dystanse na piechotę. Chcę jak najwięcej zobaczyć, przeżyć. Najlepiej na własną rękę. I za każdym razem po prostu muszę zakosztować wszystkich lokalnych smakołyków.

Zdarzało się, że znajomi patrzyli z niedowierzaniem, jak próbuję lokalnych rzeczy w mocno podejrzanych miejscach, jem specjały takie, jak np. suszone robaki.

Często wyjeżdżam z tatą lub przyjaciółmi, ale wiele dają mi też wyprawy, podczas których mogę poprzebywać sama ze sobą. Samotne podróżowanie sprawia mi niemałą frajdę.

Poznajesz miejscowych, a w efekcie dowiadujesz się więcej o danym miejscu, możesz zobaczyć miejsca nieoczywiste, a nie tylko te opisywane w przewodnikach turystycznych. Ruszając gdzieś, nie chcę wylegiwać się na zamkniętych plażach hotelowych, lecz wgryzać w tamtejsze realia.

Jak chociażby na ostatnim z wypadów: zaliczyłam samotną wędrówkę po mieście Santander, stolicy Kantabrii. Mieszkałam w różnych miejscach, korzystając z platformy Airbnb, znalazłam tam nawet świetną szkołę językową, do której kiedyś chcę wrócić, żeby szlifować hiszpański. Kto wie, może pewnego dnia spróbuję swych sił w kinie iberyjskim?
Z Jackiem Braciakiem, czyli filmowa rodzina jak z obrazkaFot. Weronika Bilska

Talent aktorski przydaje się na codzień? I nie chodzi mi tutaj wyłącznie o umiejętności udawania orgazmu niczym Meg Ryan w "Kiedy Harry poznał Sally".

Jeżeli wykorzystuję takie zdolności w życiu prywatnym, dzieje się to wyłącznie w przypadku jakichś drobnostek i to zupełnie nieświadomie. Dowiaduję się o tym dopiero w momentach, gdy moi najbliżsi orientują się i mówią mi o tym.

Natomiast jeżeli chodzi o poruszone przez ciebie kwestie damsko-męskie: tutaj stawiam na całkowitą szczerość, jakiekolwiek manipulowanie drugą osobą, z którą jest się w związku, jest absolutnie niedopuszczalne.

Bliskich osób bliskich po prostu nie można oszukiwać. Tak więc, choć to nie zawsze łatwe, zawsze kieruję się tutaj szczerością. Na codzień zdecydowanie daleko mi do owego złego wilka (śmiech).