"Był strach i panika. Całe miasto sparaliżowane". Polski olimpijczyk był w Christchurch w chwili ataków

Katarzyna Zuchowicz
Co najmniej 49 osób zginęło w atakach na dwa meczety w Nowej Zelandii. Premier nazwała ten dzień najczarniejszym w historii kraju. W chwili ataków w Christchurch był polski olimpijczyk Konrad Bukowiecki. "Jestem bezpieczny" – uspokajał potem na Twitterze. – Wszyscy są w kompletnym szoku. Był strach i panika – opowiada naTemat.
Polski olimpijczyk, Konrad Bukowiecki był w Christchurch w Nowej Zelandii w chwili ataków na meczety. Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Co pan robił, jak to się stało?

Byłem w domu, na szczęście bezpieczny. Jestem tu na zaproszenie aktualnego mistrza świata Toma Walsha. To juz mój drugi wyjazd do Nowej Zelandii, po raz drugi mieszkam u niego w domu. Na szczęście mieszkam poza centrum, kilka kilometrów od tego, co się zdarzyło, w spokojnej dzielnicy.

Jak się dowiedzieliście?

Dowiedziałam się od koleżanki z USA, która jest z nami. Przeczytała w internecie. Byliśmy w szoku. Nie mogliśmy uwierzyć, że coś takiego się stało. Cały czas potem o tym rozmawialiśmy. Ten człowiek miał kamerkę. Widziałem ten film. Jest przerażający. On nie patrzył do kogo strzela, wszedł do meczetu i po prostu zaczął strzelać do wszystkich.


Jaka atmosfera jest teraz w mieście?

Wszyscy są w kompletnym szoku. Był strach i panika. Całe miasto było sparaliżowane. Nawet w mediach było podane, by nie wychodzić z domu, jeśli ktoś nie musi. Z tego co wiem, sąsiedzi zostali zamknięci w jednej ze szkół, która znajduje się blisko meczetu. Ludzie tkwili tam przez cztery, pięć godzin, żeby nie narazić się na ataki. Wiem też, że ludzie byli pozamykani w szpitalach, w szkołach, dopiero potem ich wypuszczano. Była konsternacja, nie wiadomo było, co robić.

Wychodził pan na ulice Christchurch po tym, co się stało?

Nie miałem zamiaru ruszać się z domu, tym bardziej po tym, co usłyszałem. Większą grupą mieliśmy zarezerwowany stolik w restauracji w centrum, ale musieliśmy to odwołać. Strach gdziekolwiek wyjść. Pojawiła się informacja, że zatrzymano cztery osoby, ale początkowo nie wiadomo było, czy to są te właściwie osoby, które powinny być zatrzymane.

To nieprawdopodobny przypadek, że akurat w takim momencie jest Pan w tym mieście.

No właśnie. Przyszła mi do głowy niepokojąca myśl, że mogłem być tam w pobliżu. Miałem wolne popołudnie, więc teoretycznie mogłem wybrać się do miasta na zwiedzanie. Nie sądzę, żebym akurat w piątek przebywał w meczecie, ale koło niego mogłem być. I to jest dla mnie najbardziej przerażające.

Nowa Zelandia do tej pory wydawała się bezpiecznym krajem.

To chyba pierwsza taka sytuacja w Nowej Zelandii. Dla większości z nas to koniec świata. Tu raczej każdy czuł się bezpiecznie, nie spodziewał się czegoś takiego. Widać to na przykład po tym, że ludzie zostawiają swoje domy otwarte. U nas takie rzeczy się nie zdarzają. Tutaj, jak mi się wydaje, ludzie raczej sobie ufają. Dlatego nikt nie spodziewa się ludzi z takim zamiarami, tym bardziej w meczecie, gdzie muzułmanie idą się modlić. To straszna tragedia. Zapytam jeszcze o uchodźców. Czy dużo jest ich w Nowej Zelandii? Australijczyk, który dokonał zamachu zostawił manifest, w którym wyjaśnił przyczyny ataku.

Nie mam takiej wiedzy. Z tego, co słyszałem, muzułmanie stanowią 1 procent mieszkańców.

Jak długo zostaje pan w Christchurch?

Jestem tu do 19 marca. Potem lecę do Auckland.