Dziennikarz "Wyborczej" pobity w Wenezueli. To zdjęcie pokazuje, co przeszedł
Dziennikarz "Gazety Wyborczej" został pobity przez wenezuelską policję. Tomasz Surdel od kilku tygodni opisuje na łamach dziennika protesty przeciwko reżimowi Nicolasa Maduro. Ostatnie jego przeżycia są wyjątkowo dramatyczne. Dziennikarz ujawnił, jak dokładnie wyglądało jego starcie z miejscowymi służbami.
Na łamach "Wyborczej" Surdel wyjaśnił, że zamaskowani ludzie byli członkami FAES, oddziałów specjalnych wenezuelskiej policji, które zyskały miano szwadronów śmierci. To formacja lojalna wobec prezydenta Nicolasa Maduro i słynąca z bezwzględności.
"Zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu"
Dalej wydarzenia miały dramatyczny przebieg. Dziennikarzowi kazano wysiąść z samochodu pod pretekstem zadania kilku pytań. Wtedy założono mu worek na głowę i zaczęto bić. – Tłukli mnie czymś twardym, pewnie kolbami, głównie po twarzy. Dostałem też kilka mocnych ciosów żebra. Gdy skończyli i ściągnęli worek, zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu – wspomina Surdel.
Osoba, która trzymała pistolet pociągnęła za spust, ale broń nie była naładowana. – Mężczyźni w kominiarkach – śmiejąc się – wsiedli do swojego pikapa i odjechali, zostawiając pobitego na drodze – mówi dziennikarz. Po całym zajściu zadzwonił do wenezuelskiego kolegi, który jest ratownikiem medycznym. Ten pomógł mu pozbierać się po pobiciu.
U korespondenta "GW" nie stwierdzono żadnych złamań. On sam na razie nie wie, czy zostanie w Wenezueli i podkreśla, że musi dojść do siebie.
Na profilu International Press Institute na Twitterze opublikowano zdjęcie pobitego dziennikarza. IPI jest organizacją międzynarodową zajmującą się m.in. ochroną wolności prasy.
Kryzys w Wenezueli
Kryzys polityczny i gospodarczy w Wenezueli to wciąż temat, który nie znika z czołówek światowych mediów. W styczniu USA odwołały z Wenezueli część swojego personelu dyplomatycznego. Podobną decyzję podjęły Niemcy kilka dni temu.
W kraju, w którym władzę sprawuje socjalista Nicolas Maduro, sytuacja stale się pogarsza. Chodzi o zwykłe warunki do życia oraz kwestie bezpieczeństwa. Ostatnio doszło do wielkiego "blackoutu" – prawie w całym kraju nie było prądu. Co za tym idzie – zabrakło wody, lekarze nie byli w stanie ratować życia w szpitalach, na ulicach zaczęli grasować szabrownicy.
źródło: "Gazeta Wyborcza"