Najdziwniejszy dokument, jaki obejrzycie na Netflixie. Trudno uwierzyć w historię tej rodzinnej tragedii
"Nigdy nie widziałam głupszej rodziny", "tego się nie da wytrzymać", "to najbardziej niedorzeczna rzecz, jaką oglądałem w życiu" - to tylko kilka łagodniejszych opinii widzów o dokumencie "Abducted in Plain Sight". Film, który pojawił się w styczniu na Netflixie, opowiada historię 12-letniej dziewczynki, Jan Broberg, która została porwana i wykorzystana seksualnie przez przyjaciela rodziny. Dwukrotnie...
Zaintrygowana krótkim opisem kliknęłam "play" i przez następne 91 minut łapałam się za głowę, a szczęka opadała mi coraz niżej. Chyba żaden scenarzysta, nawet na "wspomagaczach", z których słynie Hollywood, nie mógłby wymyślić bardziej absurdalnej fabuły niż przedstawione tu fakty. Ale od początku.
Czarujący sąsiad
USA, Idaho, 1972 rok. Naprzeciwko domu Brobergów - chrześcijańskiego małżeństwa z trzema kilkuletnimi córkami - wprowadza się Robert Berchtold z rodziną. Dzieci są w podobnym wieku, rodzice też, więc między sąsiadami szybko powstaje silna więź. Odwiedzają się, razem wypoczywają, wspólnie robią zakupy.
Wkrótce córki Brobergów zaczynają traktować Roberta jak drugiego ojca. "B" - jak go w skrócie nazywają - jest ujmujący, zabawny i pomocny. Wszyscy są nim oczarowani. On z kolei jest pod wielkim wrażeniem Jan - najstarszej córki Brobergów - która właśnie zaczęła wchodzić w wiek nastoletni.
Po latach rodzice Jan, którzy razem z córkami wystąpili w dokumencie, wspominają, że dostrzegali specjalny stosunek, jaki sąsiad miał do ich dziecka, ale nie wzbudziło to w nich podejrzeń. Robert Berchtold był ich oddanym przyjacielem, chodził do tego samego kościoła co oni, a dzieci go uwielbiały. Nie mógł mieć nic złego na myśli.
Chciał się położyć na łóżku obok Jan? Dlaczego nie, przecież mówi, że zalecił mu to terapeuta. Zaproponował, że wyremontuje sypialnię dziewczynek? Jak miło, że chce pomóc. Chce zabrać ich córkę na wycieczkę? Super, niech jadą.
Niewiedza i naiwność
Brobergowie wytrwale ignorowali wszelkie niepokojące sygnały, interpretując je na korzyść sąsiada. Po ponad 40 latach ojciec Jan przyznaje, że to były wielkie, czerwone flagi ostrzegawcze. Ale na początku lat 70-tych nawet agenci FBI nie wiedzieli o czymś takim, jak przestępstwa pedofilskie. Wprost mówi o tym w filmie funkcjonariusz, który ścigał potem Roberta Berchtolda za porwanie Jan.
Rodzice zawiadomili Federalne Biuro Śledcze dopiero po kilku dniach od momentu, gdy sąsiad nie wrócił z wycieczki z ich córką. Tłumaczyli sobie, że musiała im pęknąć opona, zaspali albo mieli wypadek. Wszystko, byle nie wziąć pod uwagę najbardziej oczywistej możliwości.
Siostra Jan wspomina, że jej rodzice byli mistrzami wyparcia. Agent FBI - w dokumencie już starszy pan - podkreśla, jak długo musiał wbijać rodzicom do głowy, że ich córka została porwana, a złoczyńcą jest ich przyjaciel. Nie chcieli w to uwierzyć. Utwierdzali ich w tym inni członkowie parafii, którzy odwiedzając ich powtarzali, że Robert z pewnością nie może skrzywdzić Jan. A jednak.
W czasie, gdy rodzice Jan próbowali sobie jakoś wytłumaczyć zniknięcie córki i Roberta, ten ostatni miał ręce pełne roboty. Narkotyzował dziewczynkę i wmawiał jej, że pochodzi z innej planety. Prał jej mózg tak, by uwierzyła, że ma do spełnienia specjalną misję: musi zajść z nim w ciążę przed ukończeniem 16 roku życia, bo inaczej kosmici zabiją jej rodziców.
Odizolowana od świata 12-latka, odurzona lekami i darząca sąsiada uwielbieniem, uwierzyła - jak wspomina, wierzyła przecież też w pozaziemskie (boskie) zapłodnienie Maryi. Nie stawiała więc oporu, gdy Berchtold zaczął ją gwałcić. A potem zakochała się w oprawcy. Po tym, gdy odnalazła ich policja, Robert zdołał nakłonić sąsiadów, by wycofali najpoważniejsze zarzuty, dzięki czemu spędził w więzieniu - uwaga - 5 dni. Jak to zrobił? I jak w ogóle mogło dojść do drugiego porwania? Nie będę Wam zdradzać wszystkiego, obejrzyjcie sami. Warto, choć to nie znaczy, że dokument jest bez wad.
Absurdy i rzeczywistość
Tej opowieści brakuje ekspertek i ekspertów, którzy krok po kroku wyjaśnialiby dynamikę tej poplątanej sytuacji. Krótko mówiąc przydałoby się tu psychologiczne "śledztwo" i rekonstrukcja wypadków. Głosy rodziny Brobergów, którzy są teraz zaangażowani w zwalczanie przestępczości seksualnej wobec dzieci, to niestety za mało. Bez tych didaskaliów opowieść o dramacie zgwałconej dziewczynki i jej rodziny, miejscami zmienia się w farsę. Dzieje się tu za dużo zbyt dziwnych rzeczy.
Odruchową reakcją widza jest niedowierzanie w tak dużym stężeniu, że przeszkadza we wczuciu się w sytuację bohaterów wydarzeń. Doskonale to widać w komentarzach na Twitterze, w których internauci komentują dokument za pomocą "zdumionych" lub "rozbawionych" GIF-ów. Niektórzy stwierdzają wprost: pewnych rzeczy po prostu nie da się opisać słowami. Chyba nie taki efekt chcieli osiągnąć twórcy dokumentu i rodzina Brobergów, która opowiedziała światu swoją historię.
Na rodziców Jan spadł gniew internautów, którzy pukają się w czoło i pytają, jak można być tak naiwnym. Jak można pozwolić przyjacielowi na to, by spał na łóżku córki. Jak można uwierzyć we wszystkie kłamstwa Berchtolda. Mówiąc krótko: jak można oddać córkę w ręce pedofila (gdyby uważniej oglądali usłyszeliby, że rodzice Jan nie mogą sobie wybaczyć tego, co stało się przed laty). Niektórzy nie potrafią zrozumieć, jak 12-latka mogła zakochać się w mężczyźnie, który tak ją skrzywdził.
Kuszącą opcją byłoby machnąć ręką, sklasyfikować tę historię jako tragiczną osobliwość i nigdy więcej o tym nie myśleć. Spójrzmy jednak na własne podwórko: część rodziców nadal pozwala dzieciom nocować na plebanii, bo przecież ksiądz nie może zrobić nic złego. Wielu rodziców nie dostrzega niepokojących zmian w zachowaniu dziecka i nie chce uwierzyć najmłodszym, gdy alarmują, że coś jest nie tak. Władza odrzuciła edukację seksualną, więc młodzi ludzie nie wiedzą, że mogą powiedzieć "nie" nawet dorosłym. Zamiast opowieści o kosmitach jest straszenie bóstwem i grzechem. Czy naprawdę powinniśmy drwić z głupoty Brobergów?