W tym kraju mieszka najwięcej ludzi na świecie. Większość nie może korzystać z “naszego” internetu

Karolina Pałys
Do zasady: “Jeśli czegoś nie ma w internecie, to nie istnieje” odwołujemy się bardzo chętnie. O jej odwróconej wersji, która nazywa się “fake news”, wolelibyśmy zapomnieć. I teoretycznie możemy to zrobić: zamykając okienka spreparowanych artykułów i kasując trollerskie komentarze. Ale co wtedy, gdy cały internet zamieni się w jeden wielki fake news?
W Chinach nie ma internetu - jest intranet. Jak działa to rozwiązanie tłumaczy amerykański specjalista Erping Zhang Fot. 123rf.com/ Ruchaneewan Togran
Taka sytuacja ma już miejsce. Internet, który znają mieszkańcy jednej z największych światowych potęg gospodarczych - Chin, w teorii jest od “naszej” sieci zupełnie odcięty. Chińczycy tworzą więc kalki popularnych serwisów i portali społecznościowych, jednocześnie szukając sposobów na obejście “Wielkiego Firewalla”.

- Niektórym się udaje. Co ciekawe, są wśród nich największe informacyjne agencje rządowe, które mają konta na Twitterze czy Facebooku - zauważa w rozmowie z naTemat Erping Zhang - Amerykanin chińskiego pochodzenia wykładowca akademicki, specjalista w dziedzinie chińskich stosunków gospodarczych, działający na rzecz praw człowieka.


Jak „fake news” rozumie przeciętny Chińczyk? Czy to pojęcie ma taki sam wymiar jak w USA czy Europie?

W ChRL wszystkie media są kontrolowane przez Komunistyczną Partię Chin. W efekcie są one po prostu propagandową tubą władz. Chińczycy są tego świadomi, dlatego im nie ufają. Mamy taki żart: jedyną prawdziwą rzeczą w chińskiej gazecie jest data.

A co z mediami niezależnymi? Czy internet pozwala na ich rozwój?

Niezależność w druku jest niemożliwa, z kolei dostęp do internetu jest blokowany przez tzw. Wielki Firewall, stworzony jako część projektu Złota Tarcza [zapora ograniczająca dostęp do światowego internetu – red.]. Na jego uruchomienie wydano około 800 milionów dolarów. Dziś utrzymanie tej zapory pochłonęło już miliardy.

W efekcie chiński internet to właściwie największy intranet na świecie. Wszystkie treści są filtrowane. Teoretycznie w Chinach nie ma więc dostępu do Google, serwisów takich jak BBC czy Twitter lub YouTube. Młodzi ludzie mają jednak sposoby, aby obchodzić ten zakaz, korzystając z darmowych VPN-ów i narzędzi, takich jak Freegate. Twórcami wspomnianego programu są inżynierowie, którzy jako studenci przeżyli masakrę na placu Tiananmen. Dzisiaj pracują w Dolinie Krzemowej.

Publikowanie postów na Facebooku, Instagramie czy Twitterze z Chin jest więc możliwe. Co ciekawe, nawet rządowe media – Agencja Informacyjna Xinhua, People’s Daily, China Daily – mają oficjalne konta na tych portalach.
Erping ZhangFot. materiały prasowe
Przed czym właściwie ma „chronić” Chińczyków Wielki Firewall? Czego boi się Komunistyczna Partia Chin?

W chińskim internecie działa „cyberpolicja”, która monitoruje internet i sprawdza, o czym się dyskutuje. Jest kilka tematów, na które jest szczególnie wyczulona. Jednym z przykładów jest na przykład Tajwan, innym – Falun Gong.

Tajwan – to zrozumiałe, jako kwestia polityczna. A Falun Gong?

Falun Gong to sztuka medytacji, która jeszcze do końca lat 90. była przez władze oficjalnie propagowana jako praktyka dająca wiele korzyści zdrowotnych. Kiedy jednak w latach 90. liczba praktykujących zaczęła gwałtownie rosnąć, przekraczając kilkadziesiąt milionów, partia zaczęła bać się utraty kontroli nad obywatelami i rozpoczęła prześladowania.

Co grozi praktykującym Falun Gong?

W roku 2006 ukazał się raport dotyczący grabieży organów pozyskiwanych właśnie od praktykujących. Jego autorzy David Kilgour i David Matas przeprowadzili w tej sprawie niezależne śledztwo. Doniesienia te potwierdza Organ Transplantation Society. Sprawa grabieży organów była podnoszona również w Parlamencie Europejskim oraz w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Obie te instytucje wydały rezolucje na ten temat.

Mimo to sprawa grabieży organów nie przebija się do powszechnej świadomości.

Rzeczywiście, sprawa nie zyskuje dużego rozgłosu. Wewnętrznie wszystkie treści związane z Falun Gong są filtrowane. Z kolei za granicą media skupiają się bardziej na informacjach biznesowych niż prawach człowieka, co poniekąd jest wypadkową działalności chińskich władz, które wywierają presję na rządy zagraniczne, aby sprawy nie poruszać.

Ludzie jednak dyskutują między sobą, szukają rzetelnych informacji, w czym bardzo pomagają platformy społecznościowe. Powstają również publikacje takie jak „Dziewięć komentarzy na temat partii komunistycznej” – zbiór artykułów, stworzonych przez chińskich naukowców mieszkających poza Chinami, które tłumaczą mechanizmy działania partii komunistycznej.

Autorzy wspomnianych artykułów opisują rozwój partii od roku 1921 do dzisiaj oraz wyliczają zbrodnie reżimu. A te są ogromne: liczba osób zgładzonych na przestrzeni jej funkcjonowania sięga już 60 milionów i nadal rośnie, przewyższając już liczbę ofiar obu wojen światowych.

Jakie jeszcze techniki dezinformacji stosują chińskie władze?

W roku 2017 zespół badaczy z Harvardu opublikował raport, z którego wynika, że chiński rząd zatrudnił około dwóch milionów twórców treści internetowych. Ich zadaniem jest publikowanie komentarzy, które mają kierunkować tok myślenia opinii publicznej.

Liczbę tych tekstów szacuje się na 400 milionów rocznie, ale moim zdaniem to mocno konserwatywne estymacje i w rzeczywistości powstaje ich znacznie więcej.

Skąd wiadomo, że takie osoby rzeczywiście są na usługach rządu? Zakładam, że partia wolałaby utrzymać ich istnienie w tajemnicy.

To dość ciekawe, bo twórcy fałszywych treści mają nawet swoją potoczną nazwę. Mówi się o nich „50 Cents Party” – tyle bowiem każdy z nich dostaje za napisanie jednego komentarza. Jest to dla nich normalna praca, która pozwala się utrzymać.

Tego typu dane są ogólnodostępne. Partia komunistyczna prowadzi otwarte szkolenia dla chętnych z zakresu tworzenia treści propagandowych. Oczywiście nie chwalą się tym na zewnątrz, ale w krajowych mediach łatwo znaleźć informacje na ten temat.

„Twórczość” członków 50 Cents Party przedstawiana jest jako dbałość o przepływ właściwych informacji, próba utrzymania jedności światopoglądowej. Można powiedzieć, że partia szczyci się tego typu działaniami.

W jednym z wywiadów wspomina pan, że działania służące ochronie bezpieczeństwa wewnętrznego pochłaniają większe środki niż nakłady na obronę narodową.

W ujęciu globalnym to jedyny taki przypadek na świecie. Mówimy o kwocie sięgającej 850 milionów dolarów, która służy tylko i wyłącznie finansowaniu działań ukierunkowanych na kontrolę własnych obywateli. Mówi się, że ma to służyć „zachowaniu stabilności wewnętrznej”, ale wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, co kryje się pod tym pojęciem.

Dlaczego partia tak bardzo boi się własnych obywateli?

Jest mnóstwo powodów dla stosowania cenzury. Jedną z nich jest fakt, że ChRL przeznacza 650 miliardów na „pomoc zagraniczną”, podczas gdy w kraju panuje zastraszająca bieda. Partia komunistyczna podaje, że w ubóstwie żyje około 30 milionów ludzi. Niezależne organizacje donoszą z kolei, że liczba ta wynosi co najmniej 80 milionów – ponad dwa razy tyle, co populacja Polski.

W rankingach World Bank i IMF pod względem wysokości PKB Chiny zajmują 71. miejsce na świecie. Pomimo swojej potęgi nie są nawet w pierwszej 50-tce. Dlaczego? Bo wysyłają pieniądze za granicę, finansując tworzenie infrastruktury w innych krajach. Czy można domniemywać, że robią to w dobrej intencji? Ze szczerej chęci pomocy? Nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch, jak twierdził Milton Friedman.

Dlaczego partia komunistyczna, zepsuta do szpiku kości, jest tak dobra dla innych, podczas gdy jej obywatele cierpią? Myślę, że warto się nad tym zastanowić.

W czym tkwi istota chińskiego "sukcesu"?

Mechanizmy kształtowania się światowych potęg są częstym przedmiotem dyskusji akademickich. Jako przykład można stawiać Stany Zjednoczone. Ich potęga opiera się na bazie dwóch współistniejących zasobów: pierwszy uosabiają właściwie funkcjonujące instytucje demokratyczne, drugi – wielkie korporacje generujące zyski.

Co ważne, utrzymanie tej dominacji jest możliwe, jeśli to pierwszy zasób warunkuje funkcjonowanie drugiego, nie na odwrót. Odwrócenie tych wartości skutkuje kreowaniem mechanizmów podobnych do tych, jakimi rządzi się ChRL.

Odwrócenie wartości nie przeszkadza Chinom w dążeniu do kolejnych globalnych sukcesów gospodarczych.

Widzę to inaczej. Kilka dekad temu Zachód popełnił błąd. Jego politycy naiwnie stwierdzili, że gdy dopuszczą Chiny do Światowej Organizacji Handlu czy zaproszą je do uczestniczenia w globalnej wspólnocie, automatycznie staną się one krajem demokratycznym. Nie doszło do tego. Smutna konkluzja jest taka, że nie zmieniliśmy Chin – to one zmieniają nas.

Patrząc na kraje, które uczestniczą w inicjatywie „One Belt, One Road” [chiński projekt ekonomiczny, którego celem jest reaktywacja Jedwabnego Szlaku – red.], popełniają kolejny błąd. Jako przykłady można podać Sri Lankę, która zapożyczyła się u Chin. Nie będąc jednak w stanie zwrócić pieniędzy na czas, musiała przekazać na ich rzecz strategicznie położony port. Podobnie dzieje się w Kenii.

Gospodarcza potęga Chin nie wydaje się więc zagrożona.

Chińskie władze mogą robić, co im się podoba – nie potrzebują legitymizacji ze strony narodu – i właśnie to działa na ich zgubę. Chińskie władze są zarówno bankierem, jak i pożyczkobiorcą oraz organem regulującym.

Problem w tym, że jak wynika z analiz Institute of International Finance, suma pożyczek nieściągalnych [takich, co do których istnieją wątpliwości, jeśli chodzi o możliwość jej spłaty – red.] jest już wyższa niż suma posiadanych przez chińskie banki środków. To dość przerażające, bo oznacza, że władze pożyczają mnóstwo pieniędzy, które nigdy do nich nie wrócą.

Paul Krugman [amerykański ekonomista – red.] twierdzi, że ChRL od lat przeinwestowuje, a lokalna konsumpcja utrzymuje się na zbyt niskim poziomie. Chiny wydają więcej, niż mają, więc załamanie ich pozycji może przyjść szybciej, niż nam się wydaje.

Erping Zhang jest Amerykaninem chińskiego pochodzenia, ekspertem, publicystą, wykładowcą akademickim. Zajmuje się ekonomią i gospodarką Chin, sprawami dyplomacji, prawami człowieka w Chinach. Był także ekspertem Unii Europejskiej. Przemawiał w Kongresie Stanów Zjednoczonych i parlamentach krajów europejskich. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, ukończył także Fletcher School of Law and Diplomacy oraz Harvard Kennedy School.