"Mam trzy źródła". Autor tekstu o seksaferze na Podkarpaciu odpowiada na zarzuty

Anna Dryjańska
– Uważam, że zadaniem mediów jest informowanie ludzi o tym, co się dzieje, a nie zatajanie faktów. A fakty są takie, że były oficer CBA Wojciech J. zawiadomił prokuraturę o tym, że szef CBA próbował wyciszyć sprawę sekstaśmy marszałka Marka Kuchcińskiego – mówi w rozmowie z naTemat Andrzej Rozenek, dziennikarz tygodnika "NIE". I zapowiada kolejne publikacje.
Andrzej Rozenek opisał w tygodniku "NIE" zawiadomienie, jakie do prokuratury złożył były oficer CBA. Funkcjonariusz twierdzi, że istnieje sekstaśma marszałka Kuchcińskiego, a kierownictwo CBA próbowało tuszować aferę. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Czy dostał już pan wezwanie przedsądowe od marszałka Marka Kuchcińskiego? Na początku tygodnia media donosiły, że polityk PiS domaga się od tygodnika “NIE” przeprosin i wpłaty 15 tys. zł na katolicką fundację Caritas.

Andrzej Rozenek: Do wczorajszego wieczora do redakcji nie trafiło żadne pismo w tej sprawie - ani od marszałka Marka Kuchcińskiego, ani od prokuratury. Czekam więc na dalszy rozwój wypadków.

Czy widział pan taśmę, o której w swoim zawiadomieniu pisze były oficer CBA, Wojciech J.? Tę, która rzekomo przedstawia, jak marszałek Sejmu uprawia seks z 15-letnią dziewczynką?


Nie, nie widziałem tej taśmy.

A rzekome kolejne taśmy, na których mają być nagrani inni politycy PiS kupujący usługi seksualne?

Też nie. Mój tekst dotyczy treści zawiadomienia, które do prokuratury skierował Wojciech J. Nie wykroczyłem poza ten dokument ani jednym słowem. Sprawdzenie, czy to, o czym pisze Wojciech J. jest prawdą, czy nie, należy do prokuratury.

Nie ma pan więc 100 proc. pewności, czy zawiadomienie byłego oficera CBA jest zgodne z faktami. Może się okazać, że nie ma żadnych taśm. Była za to okładka tygodnika “NIE” z Markiem Kuchcińskim, trzymającym laskę marszałkowską, na której zawieszone są majtki.

Jest wysoce nieprawdopodobne, aby taśma nie istniała. Wskazują na to materiały dowodowe złożone przez Wojciecha J., między innymi nagrania audio funkcjonariuszy CBA, którzy próbują od niego uzyskać taśmę. Proponują mu za nią zresztą duże pieniądze. Chcą się dowiedzieć, skąd ją ma i namówić go do wycofania się z tego, co napisał w raportach do premiera Mateusza Morawieckiego i szefa CBA Ernesta Bejdy.

Warto też zwrócić uwagę na to, co się teraz dzieje wokół Wojciecha J., który zawiadomił prokuraturę o sprawie. Oficer, który niedawno miał uprawnienia dalece wykraczające poza pragmatykę służby, brakowało już tylko licencji na zabijanie, teraz jest przedstawiany przez służby jako osoba niespełna rozumu. Coś tu nie gra.

W internecie pojawiły się głosy, że nie można mówić o aferze, skoro sprawę opisuje “NIE”. Te osoby domagają się innego, bardziej wiarygodnego źródła informacji.

Ale są też komentarze, że tylko “NIE” ma odwagę pisać o niewygodnych faktach. Nieważne, gdzie tekst się ukazuje, ważne jaka jest jego jakość. Sami kiedyś pociągnęliśmy w “NIE” temat, który jako pierwszy ukazał się w “Naszym Dzienniku”. Osoby, które stawiają nam taki “zarzut” zapytałbym, jakie konkretnie mają zastrzeżenia do tekstu.

Niektórzy dziennikarze piszą panu na Twitterze, że nie ma pan dowodów, więc publikacja była błędem. Stawiają też tezę, że może być pan pionkiem w wewnętrznej rozgrywce służb.

Ale tak można gdybać w każdej sprawie, którą opisze dziennikarz! Uważam, że zadaniem mediów jest informowanie ludzi o tym, co się dzieje, a nie zatajanie faktów. A fakty są takie, że były oficer CBA Wojciech J. zawiadomił prokuraturę o tym, że szef CBA próbował wyciszyć sprawę sekstaśmy marszałka Marka Kuchcińskiego.

Kolegom zatroskanym o standardy poradziłbym, by ruszyli tyłek zza biurka i wpadli na trop jakiejś afery, o której powinna się dowiedzieć opinia publiczna. Na szczęście oprócz tych “doradców” są również inni dziennikarze, którzy po mojej publikacji, tekstach Radia Zet, "Faktu” i “NIE”, drążą sprawę.

Czy przegrał pan kiedyś w sądzie sprawę dotyczącą tekstu?

W ciągu 25 lat mojej pracy dziennikarskiej zdarzyło się to tylko raz, bo sądowi nie spodobało się słowo “brednie” w tytule materiału. Sąd nie zakwestionował jednak treści mojej publikacji.

Czy był na Podkarpaciu, by na miejscu zbadać wątek taśmy?

Nie, ale mam na miejscu trzy źródła, które uwiarygodniły moje informacje. Jutro w “NIE” ukaże się mój nowy tekst, w którym podaję kolejne informacje o tej bulwersującej sprawie.