"Pan okupuje mój program". Zachowanie Olejnik podczas rozmowy z Sasinem z PiS wywołało skrajne reakcje

Anna Dryjańska
Zaczęło się od tweeta Zbigniewa Hołdysa. Mówiąc precyzyjnie: zaczęło się dla mnie, bo to na ten wpis trafiłam jako pierwszy, a przecież było wiele innych. Wczorajszy program Moniki Olejnik z udziałem Jacka Sasina (PiS) wywołał na Twitterze dużo emocji i krytycznych komentarzy wobec dziennikarki TVN. Zarzut? Oddajmy głos Zbigniewowi Hołdysowi: "Sasin roluje Olejnik jak chce i wykorzystuje jej program do okłamywania narodu JAK CHCE".
Monika Olejnik w programie "Kropka nad i" gościła Jacka Sasina. Ich rozmowa była szeroko komentowana na politycznym Twiterze. fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta
W podobnym tonie utrzymane były inne komentarze widzów programu z udziałem prominentnego polityka PiS. "Nie byłoby uczciwiej, gdyby po prostu Sasin przejął ten program?" - zapytał internauta Genezyn Kapen. "Nie przebiła się" - oceniła Jade It. "Olejnik powinna walnąć w stół i powiedzieć - teraz ja mówię!" - napisała Fraszka102. A to tylko kilka przykładowych tweetów. Nie mam telewizji, więc nie wiedziałam o co chodzi. Postanowiłam więc sprawdzić, o co ten raban.

Monika Olejnik jest chyba ostatnią dziennikarką, która dałaby się "rolować". Wręcz przeciwnie: uchodzi za ostrą i bezlitosną dla polityków, którzy tak jak wszędzie indziej chcą u niej lecieć z partyjnymi przekazami dnia, zamiast odpowiadać na pytania. Równie stanowczo odmówiła mi odniesienia się do krytyki internautów. – Nie komentuję swoich programów – ucięła prośbę o komentarz.


Na stronie TVN zobaczyłam nagranie całej rozmowy dziennikarki z politykiem partii rządzącej. Temat 18-minutowego wywiadu mógł być tylko jeden: strajk nauczycieli. Gdy obejrzałam "Kropkę nad i", zrozumiałam, co tak poruszyło komentujących.

Pytania bez odpowiedzi i odpowiedzi na niezadane pytania
Nie minęła jeszcze pierwsza minuta programu, a Jacek Sasin już przeciwstawił sobie protestujących szeregowych nauczycieli i działaczy Związku Nauczycielstwa Polskiego. Stwierdził, że tym pierwszym chodzi o podwyżki i poprawę warunków pracy, a tym drugim tak naprawdę o cele polityczne. Polityk PiS powiedział, że "ostatecznie pensje nauczycieli kształtują samorządy", a 15 proc. podwyżka zaproponowana podczas zimowych negocjacji przez rząd wynosiłaby znacznie więcej niż 100-200 zł.

– Ile wynosi pensja nauczyciela według pana? – zapytała Olejnik i wskazała, że wielu pedagogów dostaje za swoją pracę zaledwie trzy tysiące lub dwa tysiące złotych z hakiem. Potem poszło z górki. Sasin zaczął odwoływać się do danych minister edukacji sprzed lat, Joanny Kluzik-Rostkowskiej, zamiast odpowiedzieć na pytanie o pensje nauczycieli, gdy MEN-em kieruje jego partyjna koleżanka Anna Zalewska.

Do polityczki PO Sasin nawiązywał wielokrotnie, mimo że Olejnik prosiła, by skupił się na swojej partii - tej, która od kilku lat jest u władzy. "Ja z panem teraz rozmawiam", "proszę mi dać powiedzieć" - to był tylko początek nerwowej wymiany, która potem przeszła we wzajemne zarzucanie sobie niewiedzy i mówienia nieprawdy.

– Dziękuję, musimy kończyć – powiedziała Olejnik w połowie 17-tej minuty programu. – Nie, nie skończymy, dopóki ja nie powiem tego, od czego pani zaczęła – odparł Sasin i mówił dalej. – Pan okupuje mój program – stwierdziła po kilku sekundach zdumiona dziennikarka, ale niezrażony polityk PiS ciągnął swoje wywody.

Olejnik zapytała jak to jest, że PiS znalazł 500+ na pierwsze dziecko, "trzynastkę" dla emerytów, a nawet świadczenia na trzodę chlewną (internauci błyskawicznie nazwali je Krowa+ i Świnia+), a nie na 1000 zł dla nauczycieli, Sasin zarzucił jej, że "chce odmówić tych pieniędzy milionom Polaków", podczas gdy nawet opozycyjna PO obiecała, że będzie kontynuować wypłatę świadczeń. W odpowiedzi Olejnik równie absurdalnie zaczęła dociekać czy to znaczy, że Sasin chce się zapisać do Platformy Obywatelskiej.

Komentarze na gorąco
Internauci zaczęli komentować "Kropkę nad i" jeszcze w czasie trwania programu. "Kto był gospodarzem programu?" - zapytał Zbyszek. "Niestety pani Olejnik, trzeba potrafić zagadać takiego szczekacza jak Jacek Sasin" - doradzał Leszek. "Wiadomo jaki jest Sasin. Jeśli pani Olejnik nie potrafi nad nim zapanować, to po co go w ogóle zaprasza?" - zastanawiał się Tomasz. "Olejnik nie może skończyć programu, bo Sasin jeszcze całego przekazu nie wyklepał" - śmiała się Anula.

Byli jednak też tacy, którzy przyklasnęli zaproszeniu do studia Sasina i pisali nawet, że najlepiej jest pozwolić mu mówić, nie przeszkadzając nawet pytaniami. Wszystko po to, by mógł się zaprezentować w pełnej okazałości przed widzami programu. Mnie najbardziej rzuciło się w oczy i uszy to, co polityk PiS powiedział w połowie szóstej minuty, a więc "Nie jest tak, że możemy dać każdemu ile chce", a także lekceważenie, z jakim potraktował wytknięcie nieprawdy ministrowi Błaszczakowi. Szef MON powiedział nieprawdę w TVP, jakoby Stanisław Broniarz, szef ZNP, był posłem SLD. Nie był. I na to uwagę próbowała zwrócić Monika Olejnik.

Twitter Dobra Rada
Pod adresem dziennikarki popłynęło mnóstwo dobrych rad. Od dosyć ogólnych, by nauczyła się panować nad gośćmi, po bardziej konkretne, by nie zapraszała więcej Jacka Sasina. Niektórzy mieli pretensje, że dziennikarka nie wyszła ze studia, by zostawić polityka samego z jego monologiem. Zaczęłam się zastanawiać, czy istnieje dobre rozwiązanie tego problemu.

Problem bowiem istnieje i nabrzmiewa. Coraz częściej na ekranach telewizora i w radio słyszymy nie polityków, lecz puste formułki z partyjnych przekazów dnia. Zamiast słów dostajemy słowotok. Odpowiedzi na pytania nie padają. Zastępuje je własna narracja polityka, z którego perspektywy dziennikarz jest elementem zbędnym.

Widzowie - słusznie - narzekają, że cały czas widzą te same twarze i słyszą te same głosy z parlamentu. Tak, jakby istniała jakaś wyspecjalizowana grupa, której zadaniem jest obskakiwanie głównych mediów, podczas gdy inni trzymani są w cieniu.

Jeśli macie takie wrażenie to słusznie - bo tak właśnie jest. To partie chcą dyktować, kto ma wystąpić w programie, a żeby dziennikarze ich nie ominęli, potrafią zakazać posłom lub senatorom występów, o ile nie dostaną na to zgody. Niezaprawiony w bojach polityk mógłby bowiem przez przypadek powiedzieć co naprawdę myśli (było już kilka takich przypadków), a to wywołać duże kłopoty. Polityczni wyjadacze trzymają się za to ściśle wytycznych z przekazu dnia i potrafią zakrzyczeć dziennikarza, jeśli uznają, że to konieczne.



Co miała zrobić Monika Olejnik? Co ma zrobić dowolny dziennikarz, gdy polityk próbuje odebrać mu rolę prowadzącego program? Krzyczy? Albo nawet mówi spokojnym, jednostajnym głosem, ale jest to monolog nie na temat? Nie zapraszać go i pozbawiać widzów dostępu do stanowiska określonej siły politycznej? Zapraszać, ale w razie próby przejęcia programu wyprosić ze studia? A może trzasnąć ręką w stół?

Nie mam telewizji między innymi dlatego, że denerwuję się oglądając programy porywane przez polityków. Najgorsze są występy zbiorowe - różnego rodzaju ławy, loże i inne - wtedy wzajemne przekrzykiwanie się w studio jest nie do wytrzymania. Jeśli potrzebuję, mogę obejrzeć konkretną rzecz w internecie. Czuję bezradność myśląc o tym, że zmierzamy ku sytuacji, w której telewizja lub radio coraz częściej jest dla polityków analogowym kanałem YouTube, w którym robią jednoosobowe show.

W uszach dźwięczą mi słowa posła Marka Jakubiaka, wybranego z listy Kukiz'15, który ponad rok temu, gdy Dominika Wielowieyska wytknęła mu w TOK FM, że powiedział ewidentną nieprawdę, odparł: "Ja tu przyszedłem głosić swoje tezy. Ja mam być zadowolony".

A więc po raz ostatni: co miała zrobić Monika Olejnik? Co mają zrobić media? Niestety nie mam odpowiedzi.