Ponad 80 proc. nauczycieli to kobiety. Ale w debacie TVN o edukacji rozmawiali sami mężczyźni

Anna Dryjańska
Kim jest polski nauczyciel – pytali organizatorzy debaty TVN o edukacji. Według statystyk przytłaczająca większość przedstawicieli tego zawodu – aż 82 proc. – to kobiety. W studiu telewizyjnym, na fotelach panelistów, stanowiły jednak w sumie okrągłe zero. Dlaczego o strajku nauczycieli i zmianach PiS w szkole dyskutowali wyłącznie mężczyźni?
Debata TVN o edukacji - liczba nauczycielek: 0 (słownie: zero). fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta
Nie mam w domu telewizji i dobrze mi z tym. Do listy powodów, tuż za "bo nie trzeba płacić abonamentu na media publiczne PiS", dodałam właśnie kolejny. Skacząc po kanałach nie mogę przypadkiem trafić na treści, które skłonią mnie do zadawania sobie pytania, czy mamy rok 2019, czy jednak 1919.

Nie znaczy to oczywiście, że będę żyła w błogiej nieświadomości. Różnica polega na tym, że dowiem się z Twittera i zapoznam tylko wtedy, jeśli naprawdę będę tego chciała. Tak jak w tym przypadku.

"W debacie o nauczycielach w polskiej szkole uczestniczy pięciu panów. Czyżby TVN nie zauważyło, że zdecydowana większość kadry pedagogicznej w przedszkolach i szkołach to kobiety? Nie udało się znaleźć żadnej nauczycielki?" - zatweetowała Dorota Łoboda, działaczka oświatowa, a od jesieni radna Warszawy z listy Koalicji Obywatelskiej.


Na koniec zamieściła ikonkę zakrywania twarzy dłonią. I tak dyplomatycznie, bo panel przypominający posiedzenie episkopatu zasłużył na wielokrotny facepalm stopą.

Męska szkoła
Jeszcze raz: 82 proc. nauczycieli to kobiety, a 100 proc. panelistów w debacie stanowili mężczyźni. Spójrzmy prawdzie w oczy: kobiety i ryby głosu nie mają. Mogą się przysłuchiwać, ewentualnie zadać pytanie z publiczności. Zupełnie jak w telewizyjnych debatach o zakazie przerywania niechcianej ciąży na początku lat 90-tych. Chociaż nie, to niesprawiedliwe porównanie. Do tego w dyskusji TVN trzeba byłoby jeszcze zaprosić biskupa.

– Trzeba się było naprawdę postarać, by tak dobrać gości – mówi mi Łoboda podczas krótkiej rozmowy telefonicznej o jednopłciowym panelu o sprawie dotyczącej nas wszystkich. Gdy ponad 4 na 5 osób pracujących w szkole to kobiety (w przedszkolach ich udział jest jeszcze wyższy), a wszyscy na scenie to mężczyźni, można zadać pytanie, czy goście byli selekcjonowani ze względu na płeć (męską). Ale wiecie co? Najpewniej po prostu tak wyszło. I to jest w tym wszystkim najsmutniejsze. Płeć przypadku
Nad wydarzeniem o takim zasięgu pracuje wiele osób. Dziennikarz Grzegorz Kajdanowicz – prowadzący debatę – jest tylko jego twarzą. Za nim kryje się sztab ludzi: wydawcy, riserczerzy. To oni sprawili, że w niedzielę wieczorem w studio zebrało się grono ekspertów gotowych do debaty o edukacji.

Założę się, że nikt z nich nie powiedział na etapie planowania spotkania "zapraszamy tylko mężczyzn", czy "kobietom wstęp wzbroniony". Po prostu pierwszymi osobami, które przyszły na myśl wydawcom, byli mężczyźni. Kobiety zostały za burtą debaty publicznej przez przypadek.

Rytualnym argumentem zwolennikiem męskich paneli jest stwierdzenie, że nie jest ważne, jakiej płci są dyskutanci, o ile sama rozmowa jest merytoryczna. Skoro tak, dlaczego nie widzimy dziesiątek debat na ogólne tematy, w których głos zabierają wyłącznie kobiety? Przypadek ma płeć.

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że te przypadki spod znaku "tak wyszło" zdarzają się nie zatwardziałym mizoginom, którzy nie kryją, że najchętniej widzieliby kobiety tylko przy garach (i nie chodzi o perkusję) – w tej sytuacji sprawa jest jasna i nie ma żadnych oczekiwań. Jednopłciowe panele przez ostatnie lata tworzą i prowadzą również sympatyczni faceci, którzy podpisaliby się pod wieloma postulatami ruchu kobiecego i zaczęliby protestować, gdyby ktoś powiedział, że kobiety nie zasługują na to, by dać im głos.

Po prostu tak im to przypadkiem wychodzi. Niezależnie od ich intencji, kobiety i dziewczęta przed telewizorami dostają lekcję – milczenia.