"Usługi dodatkowe? Zawsze mówię NIE". Naga prawda o pracy striptizera [wywiad]

Michał Jośko
Masz jakiekolwiek pytania dotyczące sekretów tańca erotycznego? A więc trafiłeś pod idealny adres: oto człowiek związany z tą branżą od niemal dwóch dekad. Zastrzegł sobie anonimowość, w zamian zaoferował czystą, nagą prawdę.
Fot. Anna Bedyńska/ Agencja Gazeta
Zacznijmy od kwestii definicyjnych: obrazisz się, jeśli nazwę cię striptizerem?

Nie, chociaż w mojej branży wolimy określenie "tancerz erotyczny". Ale rzeczywiście, można trafić na kolegów, którzy nie będą zadowoleni, gdy jakkolwiek łączyć ich ze słowem "striptiz".

Gdy zaczynałem karierę, unikało się go jak ognia – nie mogło pojawiać się na żadnej ulotce albo plakacie. Chodzi o to, że ten wyraz kojarzył się niezbyt dobrze, wyłącznie z epatowaniem wulgarną nagością.

Później trzeba było przejść nad nim do porządku dziennego. Nie ma co obruszać się na określenie "striptizer" i odcinać się od niego, skoro osoby poszukujące tańca erotycznego bardzo często wpisują je w wyszukiwarki internetowe.


Skoro mowa o nazewnictwie, to dodam, że niegdyś istniało jeszcze pojęcie tańca egzotycznego. Dziś młodzi ludzie nie wiedzieliby pewnie, o co chodzi; termin wywodzi się jeszcze z czasów PRL-owskich. Cofnijmy się w czasie, lecz może nie aż tak bardzo...

Tancerzem erotycznym zostałem na początku lat dwutysięcznych. Scenariusz był podobny do mnóstwa innych przypadków w tej branży: zajmowałem się modelingiem i pewnego dnia dostałem propozycję występów. Spodobało mi się i jakoś się wszystko potoczyło.

Dziś już nie rozbieram się, ale wciąż biorę aktywny udział w występach – zajmuję się konferansjerką, śpiewam. To już 19 lat w branży, kawał czasu.

Pamiętam dokładnie pierwszy raz: pojechaliśmy z kolegami do Włoch, gdzie zatańczyliśmy 8 marca. Po tym debiucie w Dzień Kobiet zdobywałem doświadczenie, uczyłem się coraz lepszych układów choreograficznych. W Polsce wystąpiłem dopiero jakiś czas później.

Nasze społeczeństwo nie było jeszcze w pełni gotowe na takie rzeczy?

Rzeczywiście, taniec erotyczny często postrzegany był jako coś wyuzdanego. Wiesz: pełna nagość, usługi seksualne, mocno szemrane klimaty, tania sensacja... Dziś stał się czymś normalnym.

Na początku pewnie nie brakowało negatywnych reakcji...

Gdy zaczynałem, część znajomych wręcz nabijała się ze mnie. Wielu osobom wydawało im się, że chodzi tu jedynie o rozbieranie się do rosołu albo jakiś taniec na rurze. Wiesz, co zrobiłem? Zaprosiłem takie osoby na występy i zrozumieli, co co chodzi.

Dziś jest zupełnie inaczej. W znacznym stopniu chodzi o to, jak całościowo zmienia się świat. Społeczeństwo jest znacznie bardziej wyzwolone, ba, może wręcz zbytnio wyzwolone.

Ekshibicjonizm młodych Polaków dotarł do takiego punktu, który może zawstydzać nawet tancerza erotycznego, który powoli zbliża się do czterdziestki.

To "zasługa" internetu. Spójrz tylko na filmiki, które ludzie zamieszczają chociażby w serwisach społecznościowych. Bez najmniejszego skrępowania! Te filmiki – często bardziej pikantne, niż to, co dzieje się na pokazach tańca erotycznego – niemal nikogo już nie bulwersują. No ale powszechny dostęp do internetu ułatwia rozkręcenie kariery w tej branży, prawda?

Owszem, dzięki niemu możesz podjąć decyzję o byciu striptizerem, a po chwili łatwo i szybko dotrzeć do potencjalnej klienteli. Czy ma to same plusy? Nie.

Doprowadziło to do sytuacji, w której branża się zepsuła – niewiele osób skupia się na jakości, budowaniu renomy, dbaniu o odpowiedni poziom artystyczny występów.

Cóż, nasze społeczeństwo nie jest zbyt zamożne, a do tego przyzwyczaiło się do wybierania usług na byle jakim poziomie, ważne tylko, aby było tanio. Efekt? Bezproblemowo można znaleźć chłopaków, którzy rozbierają się za 200 zł. Nazwijmy ich chałturnikami.

A na ile wycenia się prawdziwy tancerz erotyczny?

W całej Polsce od lat obowiązuje pewna stawka minimalna: 500 zł. Do tego dochodzi koszt dojazdu – od kilkudziesięciu złotych, jeżeli zamawia się kogoś ze swojego miasta, aż po znacznie większe kwoty.

Jeżeli jakaś pani chce, aby jakiś chłopak np. ze Szczecina zatańczył w Zakopanem, koszty dodatkowe wzrosną o jakiś tysiąc złotych, bo muszą pokryć koszt paliwa i hotelu. Zdarza się też, że mamy zlecenia chociażby z Londynu, wszystko do ustalenia indywidualnego.

Czy ewentualny występ dla męskiej widowni byłby kwestią wyłącznie ceny?

Zdarzają się tego rodzaju pytania, ale nie ma takiej opcji. Świadczymy usługi wyłącznie dla pań. Gdy jakikolwiek mężczyzna chce obejrzeć taniec erotyczny w wykonaniu przedstawiciela swojej płci, powinien zgłosić się do osób wyspecjalizowanych w takiej właśnie działalności. Jak wygląda kwestia owianych legendami "usług dodatkowych"?

W tym miejscu wyjaśnijmy to naprawdę wyraźnie: prawdziwy tancerz erotyczny nigdy nie jest żigolakiem, z którymi klientka mogą robić wszystko, włącznie z pójściem do łóżka.

Gdy zgłasza się ktokolwiek, pytając – mniej lub bardziej otwarcie – czy w grę wchodzą jakieś usługi pozataneczne, zawsze słyszy zdecydowane "nie".

Zapewniamy wyłącznie rozrywkę, przez którą rozumiemy jedynie sprawienie, że kobiety odstresują się, będą się dobrze bawić. Po tańcu możemy spędzić z nimi czas tak, jak na dobrej imprezie. To wszystko.

Ale również na "zwykłych" imprezach zdarzają się sekscesy. Gdyby któryś z tancerzy rozkręcił się za bardzo i wylądował w łóżku z klientką, wówczas...

... wyleciałby z pracy. Kropka. Wiadomo, jak w każdej branży mamy do czynienia z różnymi podejściami do etyki zawodowej, tak więc wspominani wcześniej chałturnicy mogą czasami zgadzać się na uprawianie seksu – czy to dla dodatkowych pieniędzy, czy po prostu dlatego, że napalili się na klientkę.

To sytuacja dokładnie taka, jak w przypadku striptizerek – wśród nich również znajdziesz dziewczyny, które podczas występów dają się molestować seksualnie, a za odpowiednią stawkę pójdą do łóżka.

Jednak nazwijmy sprawę po imieniu: to jedynie prostytucja pod przykrywką tańca erotycznego.

Jak tancerz broni się w sytuacjach, w których zaczyna być molestowany przez klientkę?

Szczerze? W całej karierze nigdy nie przytrafiła mi się podobna sytuacja. Wszystko jest kwestią wyraźnego postawienia granic. Gdy się to zrobi, kobiety nie przekraczają ich nawet w ferworze zabawy zakrapianej alkoholem.

O ile mężczyznom zdarza się czasami robić "bydło", gdy na horyzoncie pojawia się striptizerka, to paniom nie można pod tym względem zarzucić absolutnie niczego.

Wiedzą, że mogą na nas patrzeć do woli, z czego – dodajmy – chętnie korzystają, bo moim zdaniem są wzrokowcami takimi jak faceci lub nawet większymi. Każdy, kto twierdzi inaczej, nie zna kobiet.

Jeżeli chodzi o kontakt cielesny, absolutnym maksimum jest łapanie nas za tyłki. Każdy tancerz, który pozwala na cokolwiek więcej, psuje postrzeganie naszego zawodu i nie powinien się za taką pracę zabierać. Czy wykonywanie tej pracy wpływa negatywnie na związki?

Uwierz, że całe mnóstwo tancerzy erotycznych tworzy poważne, monogamiczne relacje. Zdarza się, że partnerkę zaprasza się na pokazy, aby zobaczyła, że nie dzieją się tam jakieś straszne rzeczy.

Tancerz może również modyfikować wspominane wcześniej granice kontaktów fizycznych. Na przykład jeżeli jesteś w związku i wiesz, że twojej przeszkadzałby fakt, iż obce kobiety dotykają twoich pośladków, po prostu nie zgadzasz się na to.

Kogo najczęściej odrzucacie spośród osób, które zgłaszają się do waszej grupy?

Na pewno osoby zbyt młode. Chociaż odzywają się nawet 18- albo 19-latkowie, to nie mają szans na zatrudnienie, muszą poczekać jeszcze parę lat.

Chodzi o to, że idealne ciało oraz umiejętność tańca to zdecydowanie za mało. Aby naprawdę dobrze wykonywać ten zawód, konieczne jest odpowiednie podejście do kobiet, czyli coś, co nabywa się z wiekiem.

Niedoświadczony, napalony młokos nie będzie wiedział, jak zapewnić paniom odpowiedni klimat, zadbać o to, aby czuła się naprawdę zrelaksowana, dopieszczona i bezpieczna. Później mijają lata, tancerz zaczyna się starzeć... Mocno przerażająca wizja?


Niekoniecznie. Przecież granice tego, co umownie nazywamy młodością, przesuwają się. Jakiś czas temu nie do pomyślenia byłyby występy czterdziestoletnich striptizerów. Dziś mam takich właśnie kolegów: zamiast przejmować się metryką, dbają o siebie, trenują, korzystają z wieloletniego doświadczenia i... są wręcz rozchwytywani.

Myśleliśmy nawet o tym, żeby cały nasz zespół zapuścił brody. Chociaż taki zarost postarza, to przecież mnóstwo pań wcale nie szuka gładkich młokosów.

Albo inny pomysł: pamiętasz film "Goło i wesoło"? Sądzę, że gdyby w Polsce zacząć organizować podobne występy, podczas których rozbierają się mężczyźni o niezbyt idealnych ciałach i mający swoje lata, skończyłoby się wielkim sukcesem.