Puchar Polski jedzie do Gdańska! Po ciężkich 90 minutach Lechia pokonała Jagiellonię

Adam Nowiński
Mecze finałowe Pucharu Polski nigdy nie należały do efektownych. Zazwyczaj kończyły się wymęczonym wynikiem 1:0. I tak było też podczas tegorocznego spotkania Jagiellonii Białystok z Lechią Gdańsk. Na Stadionie Narodowym gdańszczanie pokonali drużynę z Białegostoku, zdobywając jedną bramkę w doliczonym czasie gry.
Tegoroczny Puchar Polski pojedzie do Gdańska! Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Przeniesienie finału Pucharu Polski na PGE Narodowy było dobrym posunięciem ze strony PZPN w kontekście promocji polskiej piłki. Za przestępną cenę biletów stworzono 2 maja w stolicy istne piłkarskie święto. Niestety, jak pokazuje historia tych rozgrywek, nie było ono nigdy za bardzo widowiskowe. Ta passa trwa od samego początku finałów na Narodowym i nie została do tej pory przerwana.

Marny scenariusz powtórzył się także w tym roku. Lechia Gdańsk wymęczyła rezultat 1:0 z Jagiellonią Białystok. Jedyną bramkę na wagę zwycięstwa zdobył w 96. minucie Artur Sobiech. Mecz mógł co prawda zakończyć się innym rezultatem, ponieważ najbliżej zdobycia gola dla Jagiellonii był w 26. minucie Bodvarsson. Niestety jego podanie w polu karnym do Klimali zablokował Augustyn. Podobną, pewną okazję miała w 86. minucie Lechia. ladenović wrzucił piłkę w pole karne. Piłkę odbił Kelemen pod nogi Nunesa. Portugalczyk strzelił celnie, ale piłkę wybił Kelemen. Przyjął ją Flavio Paixao i zdobył bramkę dla gdańszczan. Sędzia jednak dopatrzył się spalonego przy strzale Nunesa i nie uznał gola. I tak kibice obu drużyn byli świadkami przeciętnego spotkania, pełnego niecelnych podań i dośrodkowań. Gra Jagiellonii i Lechii pozostawiała wiele do życzenia zważywszy, że był to mecz finałowy. Ponadto oba zespoły plasują się w czole tabeli Ekstraklasy. Lechia Gdańsk jest druga, a Jagiellonia Białystok czwarta.


To czego nie zabrakło podczas tegorocznego finału Pucharu Polski, to jak zwykle zamieszania z udziałem kibiców. Pod koniec drugiej połowy arbiter musiał na minutę przerwać mecz ze względu na silne zadymienie stadionu. Wszystko przez fanów obu zespołów, którzy nie wytrzymali do końca spotkania i już w jego trakcie odpalili race, których użycie jest de facto zakazane.

Podobnie było m. in. w ubiegłym roku. Wtedy jednak burda z udziałem kibiców Legii Warszawa i Arki Gdynia wyrwała się spod kontroli, a zniszczenia spowodowane przez race liczone były w dziesiątkach tysięcy złotych.