"Jest niewiele rzeczy, za którymi będę tęsknić". Aktorzy "Gry o tron" z bólem wspominają pracę na planie serialu

redakcja naTemat
Serialowa "Gra o tron" zbliża się powoli do końca. Finał sezon został nakręcony z rozmachem, którego wcześniej w telewizji nie było. Nie ma nic za darmo - i nie chodzi tu tylko o pieniądze. Aktorzy Gemma Whelan (Yara Greyjoy) oraz Iain Glen (Ser Jorah Mormont) opowiedzieli w szczerych słowach o trudach pracy na planie. Przyznają też, że sami nie wiedzą jak to się skończy.
Iain Glen (Ser Jorah Mormont) oraz Gemma Whelan (Yara Greyjoy) opowiadają o pracy na planie "Gry o tron" Fot. materiały prasowe HBO
Wywiad został przeprowadzony przed premierą 8. sezonu: podczas spotkania z prasą w Londynie w lutym 2019 roku. Nie ma nim spoilerów.

Co dzieje się u waszych bohaterów w ostatnim sezonie Gry o tron?

GW: Jestem zakładniczką Eurona (Greyjoya - red.), który więzi mnie na swojej łodzi.

A co dzieje się u Ser Joraha?

IG: Podejrzewam, że wrócił pod czułą kuratelę Daenerys, o co zabiegał przez kilka ostatnich sezonów. Zbliża się Wielka Wojna. Pod koniec ostatniego sezonu różni bohaterowie przygotowywali się do ostatecznego starcia i robili wszystko, aby zmobilizować wszystkich żywych do walki. Tym właśnie zajmuje się Jorah.


Jest prawą ręką Daenerys i jest odpowiedzialny za armię. Chyba pogodził się z myślą, że Tyrion jest obecnie jej zaufanym doradcą, a jemu przypadła do odegrania inna rola. Kilka osób z otoczenia Daenerys lawiruje wokół niej, aby zdobyć większą władzę, ale ja mam wrażenie, że mój bohater jest zadowolony ze swojej pozycji. Chyba porzucił nadzieję, że ich relacja przerodzi się w coś głębszego i jest jej teraz po prostu bezgranicznie oddany. A jak radzi sobie z obecnością innego mężczyzny w jej życiu, czyli Jona Snowa?

Chyba dobrze, choć pewnie nadal coś do niej czuje, ale z drugiej strony byli rozdzieleni tak długo, że teraz po prostu chce być obok Daenerys i nie odważy się zrobić nic, co mogłoby to zmienić. Ma szlachetną duszę i ukrywa swoje uczucia. Nie chce dać po sobie poznać, że czuje się zraniony albo, że jest trochę zagubiony, ale w głębi serca musi go to bardzo boleć.

Czy możecie zdradzić nam, gdzie zobaczymy w najnowszym sezonie waszych bohaterów?

IG: Będziemy próbować dokonać naprawdę wielkich rzeczy i tym głównie będziemy się zajmować. Czeka nas konfrontacja ludzi z obdarzonymi nadludzkimi zdolnościami istotami, przy czym obie strony będą wspomagane przez smoki. To bitwa nad bitwy i my weźmiemy w niej udział.

Zobaczymy jak świat drży w posadach. Będzie zamieszane, swary i niesnaski, nawet wśród sojuszników, bo musimy pamiętać, że to zbieranina przypadkowych ludzi, którzy przez osiem sezonów mieli ze sobą na pieńku. Teraz próbują zjednoczyć się w obliczu zagrożenia, aby walczyć w tej samej sprawie. Nie wiemy jednak jak to się skończy.

A co słychać u Yary?

GW: Mam nadzieję, że jej historia zatoczy koło. Moja bohaterka zawsze chroniła swojego brata i wielokrotnie ratowała mu skórę. Ale czy on pomoże jej w potrzebie? Byłoby miło, gdyby to zrobił. Czy byliście na wspólnym czytaniu scenariusza, podczas którego aktorzy dowiedzieli się, co stanie się z innymi bohaterami?

GW: Wszyscy dostali zaproszenie, ale ja właśnie urodziłam dziecko, co trochę tłumaczy moją nieobecność.

IG: Moim zdaniem miałaś bardzo dobrą wymówkę.

GW: Chyba tak, Bryan Cogman (scenarzysta - red.) był na tyle miły, że zgodził się czytać za mnie.

IG: To było niesamowite. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiliśmy. Po raz pierwszy przeczytano na głos scenariusz wszystkich sześciu odcinków. Siedzieliśmy wspólnie przy olbrzymim stole razem z reżyserami i szefami działów. Przeczytanie scenariusza od deski do deski zajęło nam dwa dni. To było bardzo wzruszające doświadczenie, dzięki któremu poczuliśmy się jak członkowie wielkiej rodziny.

Kiedy słyszysz tekst czytany przez odtwórców różnych ról, zaczynasz bardziej intensywnie przeżywać scenariusz i lepiej rozumieć opisywaną w nim historię. Bryan czytał też wszystkie didaskalia, co uświadomiło mi, że porywamy się na niemożliwe. A potem dwa miesiące później okazało się, że wszystko zostało przygotowane i zdjęcia poszły zgodnie z planem. Sam nie mogłem w to uwierzyć.

Wiem, że po zakończeniu zdjęć wszyscy dostali na pamiątkę oprawione fragmenty storyboardów. Czy możecie zdradzić mi, co było na waszych?

GW: Tak, Yara na koniu w scenie z pierwszego sezonu, w której ją poznajemy. Ja i Theon lubimy jeździć konno. To była moja pierwsza scena w serialu i wszyscy zawsze się o nią pytają.

A ty Ian?

Na moim storyboardzie walczę jako gladiator na arenie w Meereen, a moją walkę ogląda Daenerys. To była bardzo piękna scena, która przypomniała mi, że mój bohater przyjechał na miejsce, zaskoczył wszystkich, walczył, niemal umarł, ale w końcu odniósł zwycięstwo. Z tyłu David i Dan (producenci - red.) napisali dla mnie kilka ciepłych słów. To bardzo miłe wspomnienia, ale czy jest coś, z czym pożegnacie się bez żalu?

IG: Wiem, że zabrzmi to grubiańsko, ale jest niewiele rzeczy, za którymi będę tęsknić. Ze względu na skalę i rozmach naszej produkcji, musiałem często czekać godzinami, żeby wypowiedzieć przed kamerą dwie linijki tekstu, albo krążyłem po planie bez celu, bo nie miałem żadnego zajęcia.

Były też takie chwile, że czułem się zły na siebie, że nie byłem w stanie lepiej zagrać jakiejś sceny, ale potem, po chwili refleksji, przypominałem sobie, że jestem elementem dużo większej układanki i zaczynałem doceniać, to co zrobiłem.

GW: Jest jedna rzecz, z którą chętnie się pożegnałam. Nigdy więcej nie będę musiała biegać po piaszczystej plaży w moim kostiumie, w którym nie można poruszać się z gracją. Nie wyglądam w nim ani wdzięcznie, ani dostojnie ani jak twarda sztuka. Buty, które nosiłam w serialu ledwie trzymały mi się na nogach.

Piasek jest z definicji grząski i wszelkie próby przebiegnięcia plaży w naturalny sposób, żeby później wskoczyć na pokład łodzi... były z góry skazane na niepowodzenie. Cieszę się, że nigdy więcej nie będę musiała biegać po plaży, starając się osiągnąć przekonujący efekt. IG: Moim zdaniem, praca nad serialem dawała nam wiele satysfakcji, bo bardzo wysoko zawieszono poprzeczkę.

GW: Tak.

IG: Przypominam, że wszystko ma drugie dno. Kiedy kręciliśmy zdjęcia w Islandii, musieliśmy wstawać bladym świtem, żeby maksymalnie wykorzystać światło dzienne, potem brnęliśmy w śniegu na plan zdjęciowy, uwalani ziemią i błotem... to było trudne, bo pracowaliśmy w ten sposób przez wiele dni.

Z drugiej strony, to właśnie tam nakręciliśmy zdjęcia w zapierającej dech scenerii. Byliśmy fizycznie wykończeni, ale zawsze dopisywał nam dobry humor. Każdego dnia telepaliśmy się z powrotem do hotelu, gdzie wieczorem spotykaliśmy się razem na drinka. "Gra o tron" to przede wszystkim efekt bardzo ciężkiej pracy i mówiąc szczerze nie żałuję ani jednego dnia spędzonego na planie.

Kiedy uświadomiliście sobie, że "Gra o tron" stała się globalnym fenomenem?

IG: Gdzieś między trzecim i czwartym sezonem. Pracowałem wtedy nad inną produkcją w RPA i kiedy pewnego dnia spacerowałem po okolicy, zobaczyłem, że ludzie oglądają się za mną na ulicy. Byłem tam rozpoznawany. W RPA! Jak do tego doszło?

GW: Nie wiem. Ja bardzo rzadko jestem rozpoznawana, co bardzo mnie cieszy. Czasami ludzie mylą mnie z kimś innym albo są przekonani, że chodziłam z nimi do szkoły. Nie są w stanie przypomnieć sobie skąd znają moją twarz. Moje codzienne życie niewiele się zmieniło, ale to, co dzieje się podczas konwencji czy premier trochę mnie przytłacza. Naturalnie, serial nie byłby tym, czym jest bez fanów, którzy są bardzo ważni.

Artykuł powstał we współpracy z HBO