To aparat absolutnie do każdego zadania. Z laika zrobi entuzjastę fotografii... za odpowiednią kwotę

Piotr Rodzik
Kiedy spojrzysz na cenę tego cudeńka, pewnie pomyślisz sobie, że to zabawka tylko dla profesjonalistów. I nie da się ukryć, że w czasach smartfonowej fotografii po części tak jest. To jednak nie zmienia faktu, że Sony A7 III to aparat absolutnie magiczny. Trzeba być naprawdę fotograficznym antytalentem, żeby po kilku dniach z tym bezlusterkowcem nie zajarać się fotografią i nie schować telefonu do kieszeni.
Sony A7 III sprawdzi się i fotograficznie, i w wideo. Fot. naTemat.pl
Z A7 III spędziłem mniej więcej dwa tygodnie. I mam takie dziwne przekonanie, że gdybym ten aparat kupił na przykład jutro, to równie dobrze mógłbym go używać i za dziesięć lat. Nie mam żadnych wątpliwości, że fotografia dalej będzie się rozwijać, zresztą producenci nie mają wyjścia naciskani przez smartfony i sztuczną inteligencję, dzięki której zdjęcia z telefonów są coraz bardziej lustrzankowe.

Rzecz w tym, że A7 III naprawdę ma już wszystko, co jest potrzebne do zrobienia pięknego kadru (czy wideo, ale o tym później!) w najróżniejszych warunkach. To aparat niepozbawiony wad (przecież nie ma takich rzeczy), ale z drugiej strony sprzęt, który sprawdzi się w naprawdę każdej sytuacji.
Fot. naTemat.pl
Niby w sam raz, czyli... za mały
Kiedy pierwszy raz wziąłem go do ręki, od razu miałem poczucie, że to solidny sprzęt. I akurat w tej kwestii to nie jest czcza gadka - prywatnie jako fotograficzny entuzjasta (na pewno nie zawodowiec) korzystam z dość leciwego już Sony a6000, czyli bezlusterkowca tej samej marki z mniejszą matrycą.

I o ile A7 III jest mniejszy niż konkurencyjne lustrzanki (wszak jest bezlusterkowcem), tak przy wspomnianym a6000 jest odczuwalnie większy i cięższy. Waży z akumulatorem 650 gramów, czyli już można go poczuć w dłoni. Ale to cena za dobre wykonanie. Korpus A7 III sprawia bardzo solidne wrażenie, jest wykonany z dobrych materiałów i wreszcie uszczelniany.

Co się jeszcze rzuca w oczy? Z pewnością duża liczba konfigurowalnych przycisków (kilkanaście) i kilka pokręteł do szybkiej obsługi ekspozycji, migawki czy przysłony. Dla kompletnych laików z dużym budżetem jest jeszcze tryb automatyczny. I działa bardzo sprawnie, więc bez obaw - nie jest tak, że ktokolwiek wyciągnie ten aparat z pudełka i zapłacze nad swoim losem, bo w iPhonie wystarczyło wcisnąć jeden guzik i było zawsze ładnie.
Fot. naTemat.pl
Do tego trzeba jeszcze pochwalić obecność drugiego gniazda na kartę SD. To nieprawda, że to rozwiązanie tylko dla profesjonalistów. Wyobraź sobie, że jedziesz z rodziną w długo planowaną podróż do Azji, a na miejscu pod koniec wyprawy twoja karta umiera, a wraz z nią zdjęcia. Od kiedy pobawiłem się A7 III, w moim prywatnym a6000 (z jednym gniazdem) wręcz kompulsywnie zgrywam zdjęcia.

Wady? Uchwyt sprawdzi się tylko w przypadku lżejszych/mniejszych obiektywów, te większe będą po prostu za bardzo ciążyć, a obsługa najpewniej będzie niewygodna. Najpewniej, bo do testów otrzymałem niestety wyłącznie jeden obiektyw - stałą "pięćdziesiątkę", która jest całkiem sprawna, ale zwyczajnie mała i lekka.

Fotograficzna magia
Z tego powodu sprawdziłem aparat tylko w bardzo konkretnych sytuacjach, gdyż obiektyw o takiej ogniskowej daje dość wąskie pole widzenia i niekoniecznie sprawdzi się choćby w fotografii przyrody czy architektury. Z kolei moja prywatna szklarnia od a6000 niby ma ten sam gwint, ale to obiektywy do aparatu z mniejszą matrycą. A nie po to kupujecie aparat z matrycą o wielkości tzw. pełnej klatki (jak w A7 III, od rozmiaru klatki w tradycyjnym filmie fotograficznym), żeby korzystać z obiektywów do mniejszych matryc.
Fot. naTemat.pl
Nie zmienia to faktu, że przesiadka z leciwego a6000 na A7 III była dla mnie jak przesiadka z jakiegoś przeciętnego auta do nowiutkiego ferrari.

Pierwsza niespodzianka to sama matryca. Te 24 megapiksele to niby tyle samo, co w także już leciwym A7 pierwszej generacji, ale to inna, znacznie nowsza konstrukcja. Pracuje w zakresie ISO 100-51200 (50-204800), a na dodatek szum jest naprawdę, ale to naprawdę niewielki (pełna klatka robi swoje). Kto liznął fotografii ten na pewno rozumie, co mam na myśli. A jeśli ktoś dopiero chce zacząć taką przygodę, to wyjaśniam najbardziej ogólnie: zdjęcia wysokiej jakości i pełne szczegółów A7 III można robić właściwie w każdych warunkach. W środku dnia, wieczorem, także po zmroku (oczywiście jeśli nie stoimy w całkowitej ciemności).

Pochwalić trzeba też autofocus, który dla mnie - osoby, która lubi stare, manualne obiektywy - był po prostu piorunujący. Ale nie mogło być inaczej, gdyż system jest żywcem przeniesiony wprost z reporterskiego Sony A9. A to akurat aparat, w cenie którego można kupić wcale nienajgorsze używane auto.

Co mam przez to na myśli? Autofocus ma aż 693 punkty detekcji fazowej, które pokrywają 93 proc. kadru. Co to znaczy? Mniej więcej tyle: niesiesz aparat w ręku, nagle widzisz coś ciekawego. Momentalnie podnosisz go do poziomu, szybki strzał i... zdjęcie jest trafione. Naprawdę, Sony A7 III trafia z prawie każdym zdjęciem. A do tego dochodzi choćby tryb śledzenia oka. Po nabraniu wprawy trzeba się naprawdę napocić, żeby wyprodukować nieostry/nietrafiony kadr.
Fot. naTemat.pl
To o tyle ważne, że A7 III świetnie sprawdza się w zdjęciach seryjnych. 10 klatek na sekundę, które najczęściej są wszystkie ostre, to świetny wynik. Tym bardziej, że chodzi o zapis zdjęć w formacie RAW (każde ma kilkadziesiąt megabajtów), a aparat "męczy się" dopiero po czterech sekundach. To 40 fotografii.

I wreszcie akumulator. Nowy, który pozwala na zrobienie nawet siedmiuset zdjęć na jednym ładowaniu, choć na mój gust da się i trochę więcej. To była dla mnie prawdziwa ulga, bo w moim aparacie akumulator to zdecydowanie najsłabsza strona. Trzeba też uczciwie jednak przyznać, że Sony trochę oszukało system. Japończycy nie sprawili, że ich aparaty stały się mniej prądożerne. Zwyczajnie fizycznie upchnęli w korpusie większą baterię. Można i tak.

Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze o jednej kwestii, o której moje pojecie jest mocno nijakie: o nagrywaniu wideo. A7 III jest w tej kwestii równie dobre jak w zdjęciach. 4K w 30 klatkach na sekundę, Full HD nawet w 120 klatkach na sekundę. Do tego bitrate rzędu 100 Mbps i płaskie profile kolorystyczne. Efekt to ostry jak żyleta obrazek, który zadowoli największego malkontenta. Nie wierzycie? Wpiszcie na YouTube coś w stylu "Sony A7 III cinematic video".

Zresztą: przed A7 III mówiło się raczej, że dany aparat albo robi dobre zdjęcia, albo dobrze nagrywa. A7 III to pierwszy aparat, który jest dobry po prostu we wszystkim.
Fot. naTemat.pl
Zdjęciom nie da się nic zarzucić
Po tym przudługim opisie przejdźmy w końcu do najważniejszego: do zdjęć. To nie będzie dla nikogo zaskoczenie - A7 III w tej kwestii jest pierwszorzędny. Matryca w połączeniu z jasnym obiektywem daje zdjęcia albo ostre w całym kadrze (chyba że podepniecie jakiś fatalny obiektyw, ale to inna historia), albo z pięknie rozmytym tłem.

W oczy rzuca się duża rozpiętość tonalna zdjęć oraz bardzo dobra praca stabilizacji matrycy. Żeby więcej nie przedłużać - kilka zdjęć wykonanych obiektywem Sony FE 50mm F1.8. Zdjęcia są po bardzo, ale to bardzo delikatnej obróbce i dość mocno skompresowane, ale TUTAJ możecie je pobrać w pełnej rozdzielczości (i jest ich więcej).

Ze względu na dość wąski kadr (50 mm) są to głównie zdjęcia ludzi (w roli modelów moi niezastąpieni koledzy z redakcji), aut, przedmiotów czy szczegółów w architekturze, ale dają dobry ogląd na możliwości aparatu, zwłaszcza że często były wykonywane w trudnych warunkach:
Fot. naTemat
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
Chciałbym jeszcze na chwilę skupić się na stabilizacji matrycy. Generalnie w naTemat testuję najczęściej nie tyle aparaty czy inny sprzęt technologiczny, co po prostu samochody. I robię im naprawdę, naprawdę dużo zdjęć. Sony A7 III otworzył przede mną nowe możliwości dzięki świetnej stabilizacji matrycy.

Poniższe nocne zdjęcia wykonałem z ręki, bez statywu. Ktoś powie: wow. Ale to własnie zasługa stabilizowanej matrycy. Sony A7 III pozwala na wykonywanie ostrych zdjęć z czasem naświetlania nawet 1/8 sekundy. I znowu prawie bez obróbki:
Fot. naTemat.pl
Fot. naTemat.pl
TUTAJ więcej zdjęć tego auta wykonanych tym aparatem.

Nie ma róży bez kolców
W całym tym ogromie superlatyw nie można zapomnieć jednak o kilku wadach tego aparatu. O problemach przy cięższych obiektywach już wspomniałem, ale trzeba jeszcze zwrócić na niekoniecznie intuicyjną obsługę. Menu Sony A7 III jest naprawdę męczące. Tak było zawsze w Sony i niewiele się w tej kwestii zmieniło. Na dodatek jeśli coś po tłumaczeniu na polski jest zbyt długie, autorzy polskiego menu stosowali skróty zupełnie bez ładu i składu. Patrz foto poniżej:
Fot. naTemat.pl
Nieprzekonująca jest też obsługa ekranu dotykiem. Konkurencja robi to lepiej, także w tańszych aparatach. Po prostu.

No i wreszcie cena. Profesjonaliście A7 III pewnie szybko się zwróci, ale z perspektywy entuzjasty to naprawdę ciężki kawał pieniądza. Może i twierdzę, że to aparat na najbliższą dekadę, ale na sam korpus trzeba wysupłać co najmniej dziewięć tysięcy złotych. A do tego dochodzą obiektywy - akurat te w systemie Sony są naprawdę drogie.

Mimo wszystko Sony A7 III jest aparatem, który trzeba polecić. Tak po prostu. Niewielkie wady nie zmieniają tego, że to naprawdę dobry sprzęt. Nawet za tę cenę.

Sony A7 III na plus i minus:

+ Możliwości fotograficzne
+ Możliwości wideo
+ Świetny autofocus
+ Bardzo dobra stabilizacja
+ Dobre wykonanie
- Nieporęczny przy większych obiektywach
- Menu jak labirynt
- Cena akceptowalna tylko dla zawodowców