"Nie przyjmę mandatu na cztery miesiące". Kandydatka PO tłumaczy, dlaczego nie wejdzie do Sejmu za Halickiego

Anna Dryjańska
W środę w Sejmie ślubowania złożyło 15 nowych posłów. Weszli oni na miejsca polityków, którzy zdobyli mandaty w niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego. To jednak nie znaczy, że znowu jest komplet 460 posłów. Póki co nikt nie chce przyjąć mandatu po Elżbiecie Kruk (PiS) i Andrzeju Halickim (PO).
Jolanta Miśkiewicz, kandydatka PO z Warszawy do Sejmu w 2015 roku, nie przyjęłaby mandatu po Andrzeju Halickim. W rozmowie z naTemat tłumaczy dlaczego. fot.. archiwum prywatne
Dlaczego? Swoje powody przedstawia w naTemat Jolanta Miśkiewicz, która w 2015 roku kandydowała do Sejmu z warszawskiej listy Platformy, a dziś jest radną dzielnicy Targówek.

Nowi posłowie są dobierani spośród innych kandydatów z listy, z której startował polityk zrzekający się mandatu. Na jego miejsce ma wejść osoba z listy, która miała najwyższy spośród "niebiorących" wyników i się zgodzi. Jeśli zgody nie ma, propozycję otrzymuje kolejny kandydat.

Anna Dryjańska: Czy przyjęłaby pani mandat poselski po Andrzeju Halickim?

Jolanta Miśkiewicz: To pytanie teoretyczne. Jestem pewna, że ktoś inny się zgodzi, zanim kolejka dojdzie do mnie.


Kilka osób już jednak odmówiło, więc szanse na to, że usłyszy pani takie pytanie, rosną. Przyjęłaby pani mandat po Andrzeju Halickim?

Odmówiłabym.

Dlaczego?

W 2015 roku kandydowałam do Sejmu z konkretnym programem. Koncentrowałam się na kwestiach dotyczących kobiet, które nadal są niestety lekceważone. Nikt, niezależnie od tego jaki ma program, nie da rady zrealizować go w cztery miesiące. Będzie niestety tylko nowym nazwiskiem na stronie internetowej Sejmu.

I kolejną osobą, która bierze udział w głosowaniach. Jeśli nikt z warszawskiej listy PO się nie zgodzi, mandat będzie nieobsadzony, co oznacza minus jeden głos dla PO.

Z jednej strony tak, ale z drugiej ten jeden mandat naprawdę nie przechyli szali na stronę opozycji. PiS ma zbyt dużą przewagę w Sejmie, by w praktyce miało to znaczenie. To kwestia zwykłej arytmetyki.

Nie sądzi pani, że to również kwestia wizerunku? Słabo to wygląda, gdy funkcja posła jest gorącym kartoflem, którym wszyscy się przerzucają.

Dlatego mam nadzieję, że ktoś jednak tę propozycję przyjmie.

Ale nie pani.

Jestem radną dzielnicy Targówek. Kilka miesięcy temu zostałam wybrana przez warszawiaków, by ich reprezentować. Gdybym nagle powiedziała im, że ja już dziękuję, bo idę do Sejmu, by wziąć udział w trzech następnych posiedzeniach, to wyglądałoby to niepoważnie. Wybory to umowa dwustronna między wyborcami, a kandydatką. Nie chcę jej złamać.

Co by pani odpowiedziała na propozycję startu do Sejmu w nadchodzących wyborach?

Gdyby Platforma mi to zaoferowała, poważnie bym się zastanowiła, ale to zupełnie inna sytuacja. To, czy kadencja trwa cztery lata, czy cztery miesiące, to wielka różnica. Poza tym to sami warszawiacy podjęliby decyzję, czy wolą, bym reprezentowała ich w Sejmie.