Oto największy mit, jeśli chodzi o jazdę supersamochodami na torze wyścigowym
Są samochody, i są samochody. A później są też tzw. supersamochody. Jednym z nich jest Audi R8, które niedawno przeszło lifting. To raczej kosmetyczne zmiany, a samo auto wciąż jest kosmiczne. Bardzo. Przekonaliśmy się o tym na torze Silesia Ring podczas eventu "sportcar experience", które Audi – podobnie jak i inne marki – organizuje dla swoich klientów.
Raz, że byłby cholernie zmęczony (takie kilka godzin męczy i psychicznie, i fizycznie). Dwa, że po prostu wyszalałby się wystarczająco i poflirtował z adrenaliną. I trzy – dość szybko uświadomiłby sobie, że nie potrafi jeździć tak dobrze, jak mu się wydawało.
Poza tym wbrew pozorom na torze największą zabawą nie jest piłowanie auta "do odciny" i zamykanie liczników. Ba, byłem na torze już wielokrotnie i nigdy to rozwijanie prędkości nie było największą zabawą, o co często byłem pytany ("a ile jechałeś?!") Pewnie – jest kilka prostych, na których można depnąć gaz do dechy, ale to tylko momenty i wcale nie zbliżamy się do wartości końcowych na liczniku.
I nie zrozumcie mnie źle: to świetna zabawa i nauka jednocześnie. Po prostu nie potrzeba wielkich prędkości, żeby twoja głowa i ciało poczuły adrenalinę, szczególnie z kaskiem i balaklawą na głowie. Sekwencja kilku ciasnych zakrętów pokonanych po poprawnej linii jazdy to dużo większa satysfakcja. Zwłaszcza, gdy przez radio instruktor (cały czas jedzie pierwszy, nie wyprzedzamy się) wręcz krzyczy, że "pięknie!".
To m.in. ekran przedstawiający nam przeciążenia działające na kierowcę w danym momencie (czerwone kółko pokazuje, jakie siły działają na nasze ciało), albo kontrola temperatury opon. Torowa jazda bardzo szybko je podgrzewa, momentami nawet do 80-90 stopni! Wtedy musimy się pilnować, bo przyczepność nie jest już tak mocna i warto dać autu (a raczej oponom) nieco odpocząć.
Nowe Audi R8, które było główną atrakcją na torze, oficjalnie zostało pokazane pod koniec 2018 roku, a do sprzedaży trafiło w pierwszych miesiącach 2019.
Zmian pod maską nie widać, ale dzięki nim mamy do wyboru jazdę po trzech typach nawierzchni (sucha, mokra, śnieg), a ulepszenie systemu kontrolu stabilizacji jazdy sprawiło, że przy prędkości 100 km/h auto hamuje o 1,5 metra krócej niż poprzednik.
R8 jest dostępne w dwóch wersjach. "Zwykłej" z 570KM i sprintem do setki w 3,4 sekundy, a także tej bardziej przypakowanej tj. Performance. Tutaj koni mechanicznych mamy 620, a do setki lecimy w 3,1 sekundy. Prędkość maksymalna to odpowiedni 324 i 331 km/h. W jednym i drugim przypadku silnik to 5,2-litrowa jednostka V10.
Ta przyjemność kosztuje co najmniej 800 tysięcy złotych, ale realnie z salonu wyjdzie się wykładając na nowe R8 z dodatkami co najmniej okrągły milion.