Budowa polskich autostrad stoi. Sprawdzamy, czy to rzeczywiście wina Prawa i Sprawiedliwości

Piotr Rodzik
Autostrada A1 pod Częstochową – nic się nie dzieje. Droga ekspresowa S5 pod Bydgoszczą – na budowie hula wiatr. Wykonawcy kolejnych polskich inwestycji infrastrukturalnych uciekają z placów budowy lub są z nich wypraszani, ponieważ inwestycje przestają im się opłacać i migają się od pracy. Faktem jest, że budowa nowych dróg za rządów PiS w porównaniu z PO-PSL idzie wyjątkowo opornie. Sprawdziliśmy jednak, ile jest w tym winy partii rządzącej.
Budowa autostrady A1 dookoła Częstochowy stoi. Nie można tam wjechać, drogi nikt nie kończy. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
O problemach na budowach w całym kraju mówi się od dawna, ale dopiero niedawno temat stał się naprawdę gorący. Wszystko przez gigantyczny blamaż na budowie kluczowego odcinka autostrady A1, czyli obwodnicy Częstochowy. Drogi, która ma odciążyć ten kluczowy fragment trasy z północy na południe Polski. Obecnie kierowcy jeżdżą słynną gierkówką, która nie omija tego miasta. Trzeba się przebić niemal przez jego centrum.

Umowę z włoską firmą Sallini zerwała sama Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad z powodu niezadowalającego tempa prac. Rzecz w tym, że Włosi argumentowali, iż z powodu ogromnego wzrostu cen potrzebna jest rewaloryzacja kontraktu. Inaczej na budowie drogi po prostu stracą Co istotne, Włochów poparli polscy podwykonawcy. Wszystko na nic.

W tym wypadku już można powiedzieć, że GDDKiA prawdopodobnie przelicytowała. 13 czerwca otwarto bowiem oferty na dokończenie budowy. Najtańsza przekracza założony budżet o mniej więcej połowę. Najtańsza z nich opiewa bowiem na 434 mln zł, a Dyrekcja ma na ten cel 290 mln. To sam dzieje się w innych częściach kraju. Pod Bydgoszczą stoi budowa S5 – tam z kolei pracowała inna włoska firma, Impresa Pizzarotti. Pod Lubinem stanęły prace na S3 (wykonawca to także Sallini). Tam niedawno GDDKiA ogłosiła przetarg na… ochronę terenu budowy. Żeby podczas przestoju nic nie zniszczono. Umowę zerwano też na S7 pod Warszawą. Dosłownie dzisiaj – w trakcie powstawania tego tekstu – GDDKiA zerwała umowę z firmą, która miała budować drogę S61 na odcinku z Suwałk do Budziska. Wcześniej zerwano umowę na innym odcinku tej strasy. Do tego dochodzą problemy na kolei.

Dodajmy, że nie chodzi o małe kwoty. Przy renegocjacji umów wykonawcy chcą podniesienia wynagrodzenia o kwoty rzędu setek milionów złotych. Tak jak w przypadku nowego przetargu na dokończenie A1 pod Częstochową.

Winą za te opóźnienia wiele osób zdecydowanie obarcza rząd Prawa i Sprawiedliwości. Robią to nie tylko internauci czy komentatorzy, ale i wprost politycy. "Czeka nas drogowy kataklizm, rząd PiS doprowadził do sytuacji, że budowa dróg ekspresowych w zasadzie stanęła" – pisał na początku czerwca na Twitterze Paweł Olszewski z PO. Czy więc rzeczywiście PiS w całości odpowiada za problemy na budowach?
A Ty jak myślisz?
czy
Sprawa nie jest czarno-biała
Generalnie: to, że budowa dróg stanęła, w pewnym sensie obciąża PiS, ponieważ rząd ma narzędzia, które mogłyby służyć do waloryzacji umów. – My zostawiliśmy na stole rozwiązania prawne, m.in. możliwość aneksowania umów ze względu na wzrost cen materiałów budowlanych i usług. PiS niestety z tego nie korzysta – mówił wspomniany już Olszewski w TVN24.

To właśnie z tej możliwości próbowali skorzystać Włosi, którzy chcieli się dogadać z GDDKiA. Strona rządowa nie była jednak zainteresowana podnoszeniem stawek.

Z drugiej strony trzeba zauważyć, że wzrost cen to przede wszystkim pochodna warunków na rynku budowlanym. – Wzrost cen to naturalna konsekwencja kumulacji inwestycji. Jest realizowany duży program i kolejowy, i drogowy. Na tych rynkach częściowo funkcjonują ci sami wykonawcy. Mamy do czynienia z boomem inwestycyjnym. Normalną reakcją na duże zapotrzebowanie jest wzrost cen. Zadziałały tutaj prawa rynku – mówi naTemat Elżbieta Pałys z "Rynku Infrastruktury".

Do tego dochodzą jeszcze czynniki zupełnie zewnętrze – globalne ceny materiałów budowlanych. Chodzi m.in. o asfalt, który podrożał prawie... dwukrotnie. Największą trudnością – o ile można to tak nazwać – jest jednak cena za ludzką pracę. – Jest ogromne zapotrzebowanie na siłę roboczą. Po inwestycjach na Euro 2012 część osób pracujących na budowach wyjechała, cześć prawdopodobnie uciekła z rynku. Niemniej jednak jeśli zaczęło brakować rąk do pracy, to w sposób naturalny wzrosły koszty pracy – zwraca uwagę Pałys.

Bruksela popędza
Spadku ilości inwestycji – przynajmniej tych planowanych – nie ma jednak co oczekiwać. Dopłaca do nich Unia Europejska, a ta oczekuje bardzo konkretnych efektów. Pieniądze z obecnej perspektywy unijnej na drogi muszą zostać wydane do 2023 roku.

– Te inwestycje są potrzebne, ale są w tym samym czasie, bo realizowane są w przeważającej mierze za pieniądze unijne. Gdy te umowy (na budowę dróg – red.) były podpisywane, a najczęściej są to umowy na projekt i budowę, to w tym pierwszym etapie nikt nie widzi problemu. Potem wszyscy przechodzą w fazę budowy i wszyscy mają w tym samym czasie mają ogromne zapotrzebowanie – podsumowuje Pałys.
Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
Podsumowując: PiS rzeczywiście ma narzędzia, żeby dalej budować te drogi. Wiąże się to jednak z drastycznym wzrostem cen. O tym, czy wybrana taktyka sprawdzi się, przekonamy się dopiero za kilka lat. Bo może się okazać, że trzeba będzie zwrócić pieniądze do Brukseli – i wtedy będziemy najbardziej stratni.

Pomimo olbrzymich trudności GDDKiA obiecuje, że choćby A1 dookoła Częstochowy ma być gotowa do końca roku. Z drugiej strony od ponad roku nie można znaleźć nikogo, kto dokończy obwodnicę Marek pod Warszawą w ciągu S8. Oby takich dróg nie było więcej.
WNIOSKI

PRAWDA

PiS odpowiada za problemy na budowach dróg i autostrad, ale tylko częściowo. Rząd rzeczywiście cierpi z powodu drastycznego wzrostu cen na rynku.