"Czesi nie chcą u siebie drugiej Polski". Dziennikarz wyjaśnia przyczyny rekordowego protestu
Ponad 250 tysięcy – tyle osób wyległo w niedzielę na ulice Pragi, by żądać ustąpienia premiera Andreja Babisza. Podczas największej od 30 lat demonstracji w Czechach nie zabrakło polskich akcentów. Aktywistki i aktywiści ruchu społecznego Miliona Chwil dla Demokracji mówili, że nie chcą, by Czechy poszły śladem Polski. Czym szef rządu rozwścieczył obywateli i w czym sytuacja w Pradze przypomina tę w Warszawie? O tym opowiedział naTemat Jakub Medek, dziennikarz TOK FM.
Jakub Medek: W Czechach takich wątpliwości nie ma. Wszyscy komentatorzy, także ci niechętni ruchowi Miliona Chwil dla Demokracji, przyznają, że był to największy protest od historycznych demonstracji w listopadzie 1989 roku, które doprowadziły do aksamitnej rewolucji, a w efekcie upadku komunizmu. Odbył się zresztą – nieprzypadkowo – w tym samym miejscu.
Czym premier Babisz rozwścieczył Czechów, że tak tłumnie wyszli na ulice Pragi?
Na początek warto zauważyć, że to nie był pierwszy protest, bo Czesi gromadzą się na antybabiszowych demonstracjach już od kwietnia. Wczorajsza demonstracja była po prostu największa, dlatego zwróciła uwagę światowej opinii publicznej.
Czesi żądają dymisji premiera Babisza w związku z tym, że policja w toku śledztwa uznała, że można mu postawić zarzuty dotyczące wyłudzenia, oszustwa i działania na szkodę Unii Europejskiej, co jest zagrożone karą kilku lat więzienia.
Babisz to bowiem nie tylko szef mniejszościowego rządu i prezes populistycznej partii Ano, ale też przedsiębiorca, założyciel koncernu Agrofet. Jest drugim najbogatszym człowiekiem w Czechach.
W momencie, gdy policja skierowała swoje ustalenia do prokuratury, która może postawić mu zarzuty, Babisz nagle zdymisjonował ministra sprawiedliwości.
Gdy media pytały ją, czy zamierza odwołać prokuratora generalnego, minister Beneszowa zaprzeczała. Wkrótce jednak zaczęła opowiadać w mediach, że konieczna jest dogłębna reforma prokuratury, która usprawni jej działanie, zmiana całej struktury z cztero- na trzystopniową.
Tym sposobem Beneszowa mogłaby umieścić na stołkach swoich ludzi. Zastosowałaby ten sam mechanizm co w Polsce – teoretycznie władza przecież nie wyrzuca ludzi z pracy, tylko likwiduje ich stanowiska. Potem "reformuje" instytucję, czyli tworzy nową strukturę i obsadza ją ludźmi lojalnymi wobec siebie.
Dlatego wczoraj ludzie domagali się nie tylko odejścia Babisza, ale i Beneszowej, zanim zrealizuje swój scenariusz.
O co konkretnie podejrzewany jest Babisz?
O to, że niezgodnie z prawem Babisz nadal ma kontrolę nad koncernem Agrofet i jest jego beneficjentem, co jest konfliktem interesów, skoro od grudnia 2017 roku pełni funkcję premiera. Teoretycznie Agrofetem zarządza fundusz powierniczy, ale tajemnicą poliszynela jest, że to Babisz pociąga za sznurki.
Kilka tygodni temu wyciekły ustalenia z roboczej wersji raportu pokontrolnego Komisji Europejskiej, zgodnie z którymi premier łamie prawo, bo faktycznie rządzi koncernem. Właśnie te informacje wywołały oburzenie, które znalazło ujście podczas wczorajszej manifestacji.
Wyszło na jaw, że w momencie gdy Komisja Europejska na czas kontroli zakręciła kurek z dotacjami dla Agrofetu, na przykład na projekt "innowacyjnego pieczywa tostowego", do akcji wkroczył rząd Babisza, który zaczął dawać pieniądze jego koncernowi.
Nie nazwałbym tego powodami, ale liczebności demonstracji sprzyja postawa premiera, który idzie na zwarcie z protestującymi. Tłum na jednej z demonstracji nazwał grupą ludzi, którzy poszli na koncert.
W Polsce przy okazji protestów przeciw upartyjnieniu wymiaru sprawiedliwości minister Błaszczak nazywał demonstrantów "spacerowiczami". Potem tzw. opozycja uliczna ironicznie sama zaczęła się tak określać.
W Czechach jest podobnie. Ludzie, którzy wybierali się na wczorajszą demonstrację, żartowali w mediach społecznościowych, że idą na koncert. "Melomanów" było tak dużo, że dla bezpieczeństwa trzeba było zamknąć stację metra – osoby, które jechały na wzgórze Letna nie mieściły się już na peronie.
Są zdecydowanie prounijni, co w Czechach nie jest takie oczywiste, bo istnieją liczące się siły polityczne przeciwne wspólnocie. Obecne były też hasła ekologiczne, w związku z zablokowaniem w Brukseli przez Babisza, Morawieckiego i przywódców kilku innych byłych państw postkomunistycznych porozumienia o neutralności klimatycznej.
Pojawił się zresztą polski wątek. Niektórzy aktywiści występujący na scenie jasno mówili, że nie chcą w Czechach drugiej Polski, ani Węgier. Ale poza tym protestujących nie łączą wyraziste przekonania na poszczególne kwestie. To zresztą ruch niepartyjny, który trzyma polityków na dystans. To jego siła i słabość.
Dlaczego?
Aktywistki i aktywiści Miliona Chwil dla Demokracji od razu dali znać przymilającym się do nich politykom opozycji, że nie dostaną miejsca na scenie, bo to protest obywatelski. To daje im wiarygodność.
Z drugiej strony jednak niepartyjny charakter ruchu sprawia, że od strony formalnej pozycja premiera Babisza jest niezagrożona. Jego rząd jest co prawda mniejszościowy, bo Ano jest tylko w koalicji z socjaldemokratami, ale ma ciche poparcie kilku skrajnych partii. W tej kadencji nie da się ich przegłosować, a opozycja jest w rozsypce.
Zabrzmiało jakbyś opisywał Polskę. Ktoś na Babisza głosował.
I nadal głosuje. Jego poparcie się zmniejsza, ale nadal oscyluje wokół 30 proc. Nie jest to tak miażdżąca przewaga jak PiS w Polsce, ale nadal sporo osób chce jego rządów.
Kto?
Przede wszystkim ludzie ze wsi, osoby uważające, że zostały zdradzone przez elity i wykluczone po 1989 roku. Dlatego prezydent Zeman, który popiera Babisza, pogardliwie nazywa protestujących "praską kawiarnią", choć na wzgórze Letna przyjechali ludzie z całego kraju.
I co, drugi najbogatszy człowiek w kraju przekonał gorzej sytuowanych, że pochyli się nad ich sytuacją?
Babisz doszedł do władzy na hasłach populistycznych. Powtarzał, że wszyscy kradną. Wielu uwierzyło mu, że będzie obrońcą zwykłych ludzi.
Nie przeszkadza im, że jego koncern dostaje pieniądze z budżetu państwa?
Trochę przeszkadza, ale wtedy pojawia się wątek poprzednich rządów, które rozczarowały Czechów. W Czechach skandale z udziałem elit były znacznie poważniejsze niż w Polsce, korupcja sięgała poziomu ministerialnego. Babisz obiecał, że to ukróci.
Czy w Czechach istnieje świadczenie socjalne będące odpowiednikiem 500 plus?
Nie. Babisz dał studentom i emerytom duże zniżki na transport publiczny, a tym ostatnim dołożył do emerytury odpowiednik 100-120 zł. Reszta jego obietnic z zakresu pomocy socjalnej pozostaje w sferze obiecanek.
Czy społeczeństwo czeskie jest podzielone tak jak polskie?
Podziały się pogłębiają, ale do poziomu polskiego jeszcze daleko. W dużych czeskich miastach sprzeciw wobec Babisza jest bardzo widoczny – na przykład w sklepach i na ulicach są plakaty wzywające do jego rezygnacji. Frustracja narasta. Wyborców z mniejszych miejscowości albo to nie obchodzi, albo popierają Babisza.
To co teraz? Opozycja jest podzielona, ruch Miliona Chwil dla Demokracji nie ma ambicji politycznych... Co mówi ci intuicja?
Kluczowa jest postawa socjaldemokatów. Czy nadal będą chcieli żyrować reputację Babisza, czy wyjdą z koalicji? Jednak nawet jeśli z niej wystąpią, na ich miejsce mogą wskoczyć ugrupowania jawnie antyunijne. Co ciekawe, liderem jednego z nich jest Tomio Okamura, pół–Czech, ćwierć-Japończyk i ćwierć–Koreańczyk, który głosi hasło "Czechy dla Czechów".
Babisz dotąd unikał wchodzenia z nimi w bliższe kontakty, ale kto wie co zrobi teraz, gdy Komisja Europejska jest bliska uznania, że łamie prawo.
Z kolei Milion Chwil dla Demokracji zapowiada na listopad wielką demonstrację w 30. rocznicę aksamitnej rewolucji. Sytuacja może się rozwinąć na wiele sposobów, warto się jej przyglądać.