"Porsche Panamera? Na Helu to auto przeciętne". Półwysep, gdzie czekają cię tłok i wariackie ceny

Michał Jośko
Oto Jacek "Jack" Kowalski, rocznik 1982. Ten człowiek jest instruktorem kitesurfingowym z wieloletnim stażem, tudzież legendarnym "bosmanem", będącym jedną z najważniejszych postaci w historii polskich sportów wodnych. Dziś powie nam, dlaczego pewnego dnia postanowił porzucić swoją wielką miłość, czyli Półwysep Helski.
Jack Kowalski i samochód pod wieloma względami lepszy, niż Porsche Panamera Fot. Adam "Harry" Charuk
Zacznijmy może od powspominania przeszłości…

Na desce zacząłem pływać 16 lat temu i doskonale pamiętam stary, dobry Hel. Spędzałem tam mnóstwo czasu, po sześć miesięcy w roku. Pojawiałem się pierwszy, wyjeżdżałem ostatni.

Chociaż mam do tego miejsca wielki sentyment, to nie odwiedzam go już od trzech sezonów. Powodów jest kilka, wśród nich zdecydowanym numerem jeden są ceny, które po prostu zwariowały. Lekko licząc na przestrzeni tych kilkunastu lat wszystko poszło w górę o 300 procent.

"Mekka polskiego wind- i kitesurfingu" to dziś nieprawdopodobna drożyzna. Spędzenie tam wakacji wiąże się z abstrakcyjnymi wręcz wydatkami. Naprawdę, mówimy tu o kwotach, za które bezproblemowo można wyjechać w odległe, egzotyczne zakątki świata.


To prawda, że miejsca na kempingach trzeba wynajmować na cały rok, a koszt jednego może sięgać nawet kilkunastu bądź dwudziestu paru tysięcy złotych?

W przypadku tzw. pierwszej linii (czyli miejsc położonych najbliżej wód zatoki) takie kwoty dziś nikogo już dziś nie szokują. OK, zaznaczmy, że jeżeli masz dużą przyczepę i przyjedziesz w dwa samochody, to owa suma rozbija się na osiem osób. Jednak wciąż mówimy tutaj o wydatkach wręcz absurdalnych.
Człowiek, który pamięta stare, dobre czasy na HeluFot. Adam "Harry" Charuk
A jednak miłośników absurdów nie brakuje…

Zdecydowanie, bo wszędzie panuje naprawdę wielki tłok: i na kempingach, i na wodzie. To drugie staje się szczególnie uciążliwe, gdy jesteś surferem zaawansowanym i nie możesz poszaleć na całego, bo zdecydowaną większość tego tłumu na wodach Zatoki Puckiej stanowią początkujący; młodzież, która przyjechała tam z rodzicami.

Dodajmy: bogatymi rodzicami, którzy mieli hajs na zakup albo wynajem przyczepy. To właśnie takie osoby opanowały Hel, bo całe mnóstwo prawdziwych zajawkowiczów musi odpuścić sobie przyjazd; najzwyczajniej w świecie nie stać ich na takie przedsięwzięcie.

Ci, którzy mają wystarczająco dużo kasy, robią rezerwacje z rocznym wyprzedzeniem. Spontaniczny przyjazd na Półwysep Helski? Zapomnij o tym.

Dziś nawet jeżeli chciałbyś spać w samochodzie, to w sezonie będziesz miał wielki problem z wjazdem. Nie mówię nawet o wciśnięciu tam przyczepy kempingowej, bo takie coś bez zaklepania miejsca z naprawdę dużym zapasem jest nierealne.
Na ile te wszystkie zmiany wpłynęły na atmosferę imprezową?

Kiedyś tym półwyspem rządziły prawdziwe klimaty surferskie – szedłeś do knajpy i widziałeś fajnych ludzi w japonkach, którzy są autentycznie zajarani takim stylem życia.

Dlatego Hel przez całe lata był miejscem absolutnie najlepszych imprez; odbywających się na totalnym luzie, bez zadęcia i lansowania się.

Teraz? Siłą rzeczy na każdym kroku będziesz natykał się na osoby przypadkowe, które spędzają tam czas głównie dlatego, że po prostu mają wystarczająco dużo kasy.

Żeby spędzić wakacje na modnym polu namiotowym (jak np. Chałupy 6), musisz mieć pensję niezłą nawet jak na warunki warszawskie. Choć to oczywiście granica dolna – mnóstwo osób, które spotkasz na Helu zarabia znacznie lepiej niż nieźle. Porsche Panamera? Na Helu to auto normalne, przeciętne.
Pan Kowalski w wersji uskrzydlonejFot. www.mraczekphoto.com
Jak w tych realiach odnajdują się starzy wyjadacze?

Jeżeli na Helu pojawi się jakaś postać, która jest legendą w środowisku, to nie będzie miała problemów ze znalezieniem miejsca. Wiadomo, każdy kemping przyjmie z otwartymi ramionami np. wielokrotnego mistrza Polski, bo dzięki takiej postaci zyskuje fejm.

Sam sportowiec nie musi wydawać na pobyt nawet złotówki albo wręcz zarobi na prowadzeniu szkoleń. Jednak zazwyczaj takich starych wyjadaczy znajdziesz w jakichś odległych, zagranicznych lokacjach.
W twoim przypadku to…

… głównie Zanzibar, Sardynia albo Egipt. To miejsca, w które latam najczęściej od momentu, gdy dałem sobie spokój z naszym półwyspem. Wiesz, bilety są tanie, na miejscu fajnie wieje i – co bardzo istotne – nie ma takiego tłoku, co w Polsce.

Właściciele pól namiotowych zdają sobie sprawę z tego, że Hel jest żyłą złota, więc na tym zarabiają. Cóż, nie zmienimy tego – świat goni za pieniądzem, są popyt i podaż, wszystko się wzajemnie nakręca.

Można jedynie wspominać z sentymentem stare czasy i pocieszać się, że fajnych alternatyw dla Mierzei Helskiej jest na świecie całe mnóstwo.