"Po co nam drogi i ulice, jak za 15 lat to miasto rak stoczy". Zgierz nazwano "polskim Czarnobylem"

Daria Różańska
– Określenie Zgierza "polskim Czarnobylem" nie jest przesadą. Nie mamy tu promieniowania, ale mamy silne skażenie, o którym nikt nie miał pojęcia. Bo władza o niczym nie informowała obywateli – mówi nam Bartek Górski, ekolog i mieszkaniec Zgierza. W tym 60-tysięcznym mieście znaleziono 200 tys. beczek m.in. z rtęcią, azbestem i ołowiem.
Zgierz , pożar śmieci. Boruta Fot. Marcin Wojciechowski / Agencja Gazeta
Zgierz, ulica Miroszewska. To tu niegdyś znajdowały się Zakłady Produkcji Barwników "Boruta", które zamknięto w 1999 roku. Ale nie dokonano rekultywacji terenu. Okazuje się, że na kilkunastu hektarach zakopano około 200 tys. beczek.

Mogą one zawierać nawet pół miliona ton substancji niebezpiecznych dla środowiska. To informacje, które ujawniła dziennikarka programu "Państwo w Państwie" Polsatu. Z przeprowadzonych przez stację badań wynika, że na terenie byłych zakładów przemysłowych znaleziono m.in. rtęć, azbest, a nawet składniki gazów bojowych.


Szef laboratorium "Jars" Łukasz Szulc powiedział dziennikarzom Polsatu, że wymienione substancje mogą powodować zatrucia bezpośrednie, inhalacyjne, a nawet poparzenia skórne. – Jeśli beczki nagle się rozszczelnią, stężenie tych gazów wzrośnie, może być nawet potrzebna ewakuacja ludzi – podkreślił.
– Większość mieszkańców nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest aż tak źle. Nie wiedzieliśmy, że mieszkamy na takiej bombie. Dla mnie zaskoczeniem było, że jest tam tyle substancji rakotwórczych i niebezpiecznych dla zdrowia – rozkłada ręce Elżbieta Andrzejewska, mieszkanka 60-tysięcznego miasta w łódzkiem.

Szybko Zgierz nazwano "polskim Czarnobylem". Urzędnicy śmieją się, że dziennikarze sprawę wyolbrzymiają i szukają taniej sensacji. Ale mieszkańcom do śmiechu wcale nie jest.

– Określenie Zgierza "polskim Czarnobylem" nie jest przesadą. Nie mamy tu promieniowania, ale mamy silne skażenie, o którym nikt nie miał pojęcia. Bo władza o niczym nie informowała obywateli. Po co nam drogi i ulice, skoro za 15-20 lat to miasto rak stoczy – mówi Bartek Górski, ekolog i mieszkaniec Zgierza.

Ale Renata Karolewska, rzeczniczka Urzędu Miasta Zgierza, zapewnia, że w mieście nie ma paniki. – Ludzie nie chodzą w maskach, nie padają na ulicach. Życie toczy się dalej. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z zagrożenia – przyznaje.

Nowotwory i astma

W sieci aż roi się od komentarzy: "Mają krew na rękach"; "Stąd te wszystkie choroby, nowotwory, astmy"; "Wykańczają nas w świetle prawa, a może bezprawia". "Dużo ludzi już umarło. Mieszkańcy chorują. Płacą dużo za leczenie. Kogo mamy skarżyć o odszkodowanie???" – pyta jedna z mieszkanek Zgierza.

Nie chce rozmawiać, w krótkiej wiadomości pisze tylko, że od czasu pożaru składowisk ma chore oskrzela. – To już jest astma oskrzelowa. Walczę o odszkodowanie – ucina.

Rodzice innej mieszkanki Zgierza – Elżbiety Andrzejewskiej – pracowali w "Borucie". Ojciec przez 28 lat. Emerytury nie doczekał. Zmarł na raka po 50. Ona sama leczy się teraz na astmę.

– My się w Zgierzu cały czas trujemy. Mam astmę, moja córka i syn też. Ile dzieci choruje na zapalenie górnych dróg oddechowych.... Wnuczka ma 10 lat i jest non stop chora. W drugiej klasie groziło jej nieklasyfikowanie, bo opuściła tyle godzin. Wszystko przez chorobę. Tak naprawdę, to powinniśmy złożyć jakiś pozew zbiorowy – uważa Elżbieta.

I Bartek Górski na własnej skórze przekonał się, czym grozi przebywanie na terenie składowiska odpadów. Dwa lata temu kilka razy oprowadzał tam dziennikarzy. Najpierw myślał, że 40 stopniowa gorączka i powiększone węzły chłonne są oznaką przeziębienia. W końcu trafił do szpitala. Okazało się, że ma bardzo niską odporność.

– Moja krew była tak gęsta, że od razu położyli mnie do łóżka. Miałem zapalenie wątroby, znaleźli w niej metale ciężkie. Szczerze powiem: myślałem, że żywy z tego nie wyjdę – przyznaje Górski. Mówi też o dzieciach znajomej, którym mniej więcej od trzech lat dokucza przewlekły kaszel i duszności. – Nikt nie potrafi tego wyleczyć – dodaje.

Sami lekarze już teraz przyznają, że nowotwory są najczęstszą przyczyną zgonów w Zgierzu.

– Za kilkanaście lat może się okazać, że miejscowość, o której mówimy, ma najwyższy stopień zachorowań na choroby nowotworowe – przyznała w rozmowie z dziennikarką Polsatu Jolanta Uniewska-Bury, zastępca dyrektora ds. onkologii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Łodzi.

Kto od nas kupi mieszkanie

Zgierzanie skarżą się, że kiedy wracają do miasta po dłuższej nieobecności, to czują "smród". "Chociaż od wielu lat nie ma zakładów przemysłowych" – narzeka ktoś w komentarzach. – Bywają takie dni, zwłaszcza latem, kiedy wyjeżdżamy z dziećmi na działkę, bo tak śmierdzi, że nie da się wytrzymać – mówi Elżbieta Andrzejewska.

W najtrudniejszej sytuacji są mieszkańcy osiedli, które wybudowano w pobliżu składowisk i dwóch wysypisk śmieci. Najlepiej w ogóle nie otwierać tu okien. – Od razu czuć specyficzny chemiczny zapach – stwierdza Marta, którą od skażonych terenów dzieli tylko kilometr.

To jej partner kupił to mieszkanie. Przyjechał z Łodzi i nie wiedział, że teren, na którym wkrótce miał stanąć elegancki blok, należy omijać szerokim łukiem.

Ona od razu – spacerując z psami w lesie – zauważyła, że coś z "tym miejscem jest nie tak".

Dziś Marcie najtrudniej zrozumieć jedno: – Jak włodarze miasta mając świadomość o istniejącym zagrożeniu, mogli sprzedać tę działkę deweloperowi? Przecież ten teren nie był zrekultywowany. Mieszkania chodziły w normalnych cenach, a oczywiście deweloper nikogo nie uprzedzał.
Marta i jej partner pozbyliby się tego mieszkania. – Ale raz, że na pewno straci ono na wartości, a dwa – wątpię, czy znajdzie się kupiec – załamuje ręce młoda kobieta. Zdecydowała się nawet napisać w tej sprawie do prezydenta Zgierza.

– Miałam takie odczucie, że moje obawy związane z tym miejscem były dla niego jedną wielką kpiną. Zapytałam go wreszcie wprost: kiedy odkupi nasze mieszkania. Stwierdził, że to jest parodia. A my to przecież mamy na kredyt. Dużo nas kosztowało, ale szkoda zdrowia – zaznacza Marta.

W podobnej sytuacji jest Marek. – Na początku wiedzieliśmy, że tam jest oczyszczalnia ścieków. Nie wiedzieliśmy natomiast, że mamy tam taki mały Czarnobyl. Widzę po dziecku, że coś jest nie tak. Choruje na zapalenie płuc – mówi nam. On też sprzedałby to mieszkanie, ale nie ma złudzeń, że ktoś je kupi. – Myślę, że minie pół roku i oni zamiotą śmieci pod dywan – stwierdza.

Zapadł się pod ziemię

W Zgierzu od lat wiedzą, że jeszcze przed II wojną światową Zakłady Produkcji Barwników "Boruta" zajmowały się także produkcją gazów bojowych. Jak twierdzą, środków tych nigdy nie użyto w działaniach bojowych, ani nie zutylizowano.

– Tych środków chemicznych zgromadzono ogromne ilości. Ale skąd przeciętny Polak miał wiedzieć, co tam było? My tylko możemy domniemywać, że "Boruta" zakopywała. Ale skoro znaleziono tam również azbest, to pewnie po utylizacji dachów... A skąd mamy wiedzieć z jakiego to czasu? – zastanawia się Elżbieta.

W 1999 roku "Borutę" zlikwidowano. A pozostałymi po niej odpadami miała zająć się specjalnie powołana do tego spółka Eco-Boruta. Ale nigdy tego nie zrobiono. Z zarządem firmy od 2015 roku nie ma kontaktu.

– Jeżeli "pod ziemię" zapada się użytkownik terenu w użytkowaniu wieczystym, nie ma żadnej możliwości kontaktu z nim, to wówczas nieruchomością zarządza starosta – tłumaczy Renata Karolewska.

W starostwie nie odpowiadają na żadne nasze pytania i odsyłają do marszałka. W rozmowie z Polsat News Wojciech Brzeski ze Starostwa Powiatowego w Zgierzu wyjaśnił natomiast, że firma Eco-Boruta "rozpoczęła jakieś działania" i wzięła "duże pieniądze". – Ale ta ich rekultywacja polegała na tym, że zwozili tego jeszcze więcej. Zwozili, co się tylko da – mówił Brzeski.

Objawienie właściciela

W urzędzie mówią, że mają związane ręce. A to dlatego, że firma Eco-Boruta jest użytkownikiem wieczystym terenu, na którym znajdują się zakłady. I teoretycznie to ona odpowiada za rekultywację składowanych tu od lat odpadów.

– Rekultywacja tego terenu będzie kosztowała miliony. Żadnego polskiego miasta na to nie stać. Żeby móc wystąpić o pieniądze, to przede wszystkim musimy być właścicielem tej nieruchomości – tłumaczy Karolewska.

Odbyło się nawet spotkanie, podczas którego miały zostać podpisane odpowiednie dokumenty, akty notarialne.
Renata Karolewska
rzeczniczka prezydenta Zgierza

Ale wtedy po latach objawił się pan udziałowiec, który powiedział, że nie zgadza się na to, żeby w całości oddać ten teren. Szczególnie nie zgadza się na oddanie tej najbardziej zatrutej części. Chyba że prezydent załatwi mu umorzenie wszystkich długów wobec miasta. Prezydent powiedział, że nie zgadza się na obciążenie mieszkańców długami prywatnej spółki.


Konkretne działanie

Wreszcie w sprawie nielegalnego składowiska odpadów coś zaczęło się dziać. We wtorek
Prokuratura Rejonowa w Zgierzu wszczęła śledztwo i sprawdzi, czy doszło do zagrożenia zdrowia i życia człowieka, a także środowiska.

Na ten sam krok zdecydował się także marszałek województwa łódzkiego Grzegorz Schreiber i prezydent Zgierza. – Wystąpiliśmy także do starosty o to, żeby wypowiedział spółce użytkowanie wieczyste – mówi Karolewska.

Sprawą składowiska w Zgierzu zajmuje się także Najwyższa Izba Kontroli. Jej prezes Krzysztof Kwiatkowski powołał zespół, który sprawdza, co dzieje się na terenie dawnych zakładów Boruta w Zgierzu. Po analizie zapadnie decyzja o ewentualnej kontroli.

Mieszkańcy Zgierza cieszą się, że sprawa nabiera rozpędu. I mają wrażenie, że przez lata "walili głowami w mur beznadziei", obserwowali "grę w urzędowego ping-ponga".

– Prezydent powiedział, że na stornie urzędu miasta powstanie zakładka i każdy obywatel będzie mógł się dowiedzieć o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Tam miała być także informacja dla mieszkańców o zakazie wchodzenia i przebywania na tym terenie. Nic takiego nie powstało – wytyka Bartek Górski.

Takie same odczucia ma Marta: – Tam może wejść każdy. Nie ma żadnych strażników. Miasto powinno przynajmniej zabezpieczyć ten teren. Teraz w wakacje mogą tam przebywać dzieci – zauważa. I na koniec rzuca, że pochodzi ze Śląska, który uchodzi za najbardziej zanieczyszczone miejsce w Polsce.

– Owszem, tak było w latach 80. Ale to nic w porównaniu do tego, co tutaj spotkałam. Jak kopalnie zamykają, to nikt nie może wejść do środka. Bo tam są czynniki zagrażające życiu, natomiast tutaj może wejść każdy bez problemu – stwierdza Marta.

Imiona niektórych rozmówców – na ich prośbę – zostały zmienione.