Gdy wybuchł reaktor, była 100 km od Czarnobyla. Oxana do dziś cierpi z powodu skutków katastrofy

Anna Dryjańska
– Gdy kilka lat później urodziłam w szpitalu w Kijowie pierwsze dziecko, okazało się, że niemowlę ma poważną wadę wrodzoną. Lekarze pokiwali głowami i powiedzieli "Czarnobyl". Do karty jednak nic takiego nie wpisali – mówi naTemat Oxana Lytvynenko, Ukrainka od lat mieszkająca w Polsce. Gdy doszło do katastrofy atomowej w Czarnobylu miała 17 lat i żyła w oddalonym o 100 km Kijowie. Do teraz cierpi z powodu choroby popromiennej.
Pierwsze dni maja 1986 roku. 17-letnia Oxana podobnie jak reszta społeczeństwa nie wie o katastrofie atomowej w oddalonym o niemal 100 km Czarnobylu. Wkrótce potem jej zdrowie pogorszy się gwałtownie i tak bardzo, że na rok trafi do szpitala. fot. archiwum prywatne
26 kwietnia 1986 roku doszło do wybuchu w elektrowni w Czarnobylu. W 38. rocznicę tego wydarzenia przypominamy wywiad, który pierwotnie opublikowaliśmy 8 lipca 2019 roku.

Anna Dryjańska: Od razu chciałaś obejrzeć "Czarnobyl"?

Oxana Lytvynenko: Nie odczuwałam takiej potrzeby do czasu, gdy na Facebooku pojawiły się komentarze moich rosyjskojęzycznych znajomych, którzy zaczęli bardzo krytycznie recenzować film. Wytykali twórcom, że tu jest błąd w tablicy rejestracyjnej, a tam niewłaściwy kolor szkolnego fartuszka. Wtedy stwierdziłam, że muszę zobaczyć ten serial.


Z powodu takich błahostek?

Nie, dlatego że czułam, że pod tymi uwagami kryje się coś więcej: dużo silnych emocji związanych z samą katastrofą jądrową i tym, co nastąpiło potem. Czepianie się szczegółów było tylko pretekstem do ataku na serial. Zaciekawiło mnie co takiego w nim jest, że wywołuje takie reakcje.

Napisałaś na Facebooku, że serial HBO jest dla ciebie jak "Tylko nie mów nikomu” dla Polaków. Dlaczego?

Oba filmy dotykają tabu. Dla Polaków jest nim totalitaryzm kleru, a dla mieszkańców Ukrainy totalitaryzm ZSRR. Niektórzy polscy znajomi mieli do mnie pretensje, że porównuję chorobę popromienną do gwałcenia dzieci, jednak te sytuacje mają wspólny mianownik: zmowę milczenia.

Gdy oglądałam film braci Sekielskich, oczywiście było mi przykro z powodu ofiar i podziwiałam ich odwagę, oburzałam się bezkarnością przestępców w sutannach, ale nie przeżywałam go tak jak moi polscy znajomi. Nie robiło mi się niedobrze, nie musiałam przerywać oglądania, nie wychodziłam co chwila na balkon na fajkę. Moja rodzina jest ateistyczna od pokoleń, więc nie czułam całą sobą tego toksycznego uwikłania między katolikami a klerem. Stałam z boku.

To się zmieniło, gdy włączyłam "Czarnobyl". Serial wstrząsnął mną do głębi. Nie tylko mną zresztą. Ten film wyzwolił w tych, których dotknęła katastrofa, chęć do mówienia o tym, o czym kazano im milczeć. Na tym zresztą polega kolejne podobieństwo filmów. Polacy zaczęli mówić głośno o kryciu przestępstw seksualnych księży, a Ukraińcy o tuszowaniu katastrofy nuklearnej.

Pamiętasz 26 kwietnia 1986 roku?

Nie mogę zapomnieć. Miałam 17 lat. To była ciepła wiosna, siedziałam z koleżankami i kolegami nad brzegiem Dniepru. W maju miał się skończyć rok szkolny. Cieszyliśmy się życiem, młodością, wygłupialiśmy i snuliśmy plany na przyszłość. Nie miałam wtedy wątpliwości, że będzie świetlana.

To było chyba 3-4 dni po katastrofie. Na moście, który widziałam z brzegu, dostrzegłam dwa sznury pojazdów: pomarańczowe autokary jechały w jedną stronę, wojskowe samochody w kolorze khaki w drugą. Myślałam wtedy z dumą o tym, jak potężnym państwem jest ZSRR, skoro nawet ruch uliczny jest zorganizowany tak spektakularnie.

Dopiero wiele miesięcy potem zrozumiałam, że autokarami jechali uciekinierzy z Prypeci, a pojazdy wojskowe wiozły likwidatorów, którzy mieli walczyć ze skutkami tragedii.

Kiedy dowiedziałaś się o katastrofie atomowej?

Masz na myśli, kiedy państwo nas poinformowało? Nie mogę sobie przypomnieć takiego momentu. Kilka dni po katastrofie zaczęły do nas docierać pogłoski o pożarze w elektrowni w Czarnobylu, w którym zginęło 13 osób. Pamiętam, że pomyślałam, że to przykre, no ale wszędzie się zdarza. Nie mówiono jednak wszem i wobec co się stało i co nam grozi.

Zaczęły się za to dziać rzeczy, które powinny nam dać do myślenia. Tak przynajmniej oceniam je z perspektywy czasu, bo wtedy tłumaczyłam je sobie na różne sposoby. Na ulice Kijowa, których wcześniej za często nie sprzątano, nagle co rano zaczęły wyjeżdżać polewaczki, by czyścić jezdnię i chodnik. Wydano zakaz kąpieli w Dnieprze. Nagle nie można było zbierać w lesie jagód ani grzybów. Zabroniono chodzenia boso po piasku.

Jaki podano powód tych wszystkich zakazów?

Tłumaczono nam, że to dmuchanie na zimne. Mówiono, że istnieje śladowe prawdopodobieństwo, iż z Czarnobyla wydostała się jakaś bardzo mała ilość promieniowania, więc wprowadza się pewne środki bezpieczeństwa, ale pewnie nie są one w ogóle potrzebne. Myślałam wtedy z dumą, jak państwo o nas dba, skoro tak się o nas troszczy. Dziś przeraża mnie to, jacy byliśmy ulegli.

A tak zwani zwykli ludzie przed niczym się nie ostrzegali?

Znajoma lekarka poradziła mnie i mamie, byśmy nie wychodziły z domu, a ramy okienne obłożyły mokrymi ręcznikami.

Wyjaśniła dlaczego?

Nie, a potem szybko zniknęła. Po latach okazało się, że była jedną z tysięcy osób, które zwieziono do Czarnobyla, by likwidować skutki awarii. Wtedy nie wolno jej było mówić gdzie i po co jedzie. Musiała podpisać deklarację milczenia.

Posłuchałyście jej?

Nie. Mama pracowała jako inżynierka programistka w wojsku i przez pierwsze tygodnie nie miała żadnych informacji, by istniało jakieś zagrożenie. Uznała, że lekarka coś sobie wymyśliła. A w poniedziałek wysłała mnie do szkoły, o co miałam przez jakiś czas do niej pretensje. Podobnie zrobiło zresztą wielu innych rodziców, choć krążyły już plotki o tym, że w Czarnobylu doszło do awarii. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy ze skali.

Władza obwieściła, że uczniowie, którzy nie pojawią się w poniedziałek w szkole, nie dostaną świadectwa na koniec roku. Cały czas zapewniano nas, że wszystko jest w najlepszym porządku. Tylko – z jakiegoś powodu – ze szkolnych pracowni naukowych zniknęły liczniki Geigera. Kolejna dziwna rzecz, która powinna nam zapalić w głowie lampkę alarmową.
17-letnia Oxana Lytvynenko (w środku) z rodziną w pierwszych dniach po wybuchu jądrowym w Czarnobylu.fot. archiwum prywatne
Mówisz, że wielu rodziców posłuchało władz i posłało dzieci do szkoły. Ktoś się nie dostosował?

Była grupka uczniów, którzy już się w szkole nie pojawili. Nagle wyjechali.

Znajomy z dnia na dzień wywiózł córkę na dwa miesiące do sanatorium, ktoś inny nagle wyjechał do innej republiki, kuzynka koleżanka szybko przeprowadziła się do Moskwy. Wszystko okazywało się jednak po fakcie. Jeśli ktoś kombinował, robił to po cichu.

Byli ludzie, którzy bardziej pomagali sobie, doradzali gdzie wyjechać i jak to zorganizować. Nie przejmowali się brakiem świadectwa i rokiem szkolnym w plecy. Ratowali życie, mimo że nie mieli pewności, czy pogłoski o katastrofie mają odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Ty zostałaś.

I żeby było zabawniej, mimo to nie ukończyłam szkoły w terminie. Już w maju zauważyłam u siebie pierwsze niepokojące symptomy. Robiło mi się słabo, mdlałam. Nigdy czegoś takiego nie miałam.

Poszłaś do lekarza?

Tak, powiedział tylko, że rodzice powinni mnie lepiej karmić, bo bardzo szybko rosnę. Tę "diagnozę" usłyszało wielu moich rówieśników. Zwalano winę na naszych rodziców, a oni wzięli sobie to do serca.

Problem w tym, że zmiana diety nie pomogła. Chodziłam po lekarzach, a mama nabrała podejrzeń, że coś przed nami ukrywają. W sierpniu mój stan był już tak poważny, że trafiłam do szpitala. Mieli cały oddział dla nastolatków z silną anemią. Spędziłam rok w różnych szpitalach, więc koniec końców szkołę i tak ukończyłam z opóźnieniem.

Szpital był w Kijowie?

Nie, w Leningradzie, mama musiała się bardzo postarać, by znaleźli dla mnie łóżko. Szpitale pękały w szwach. Poleciałyśmy tam z mamą samolotem. Jak dziś pamiętam, że gdy wysiadłyśmy już czekał na nas specjalny samochód.

Kazali nam się rozebrać do samej bielizny, byśmy zmieniły ubrania – tak się bali naszego promieniowania 5 miesięcy po tragedii. Uderzyło mnie to: u nas w Kijowie wszyscy żyli jakby nigdy nic, bo państwo dmucha na zimne, a tu traktują nas jak trędowate.

Dostałaś diagnozę "choroba popromienna"?

Skąd. Skoro nie dostawali jej nawet ludzie umierający z powodu poparzeń, to tym bardziej ci, którzy mieli bardziej subtelne objawy. Podobnie młodszy brat mojego kolegi ze szkoły, który w kilka miesięcy po katastrofie umarł na raka.

Nie było czegoś takiego jak "choroba popromienna", nie było więc żadnych statystyk, co jest przestępstwem samo w sobie. Do dziś nie wiemy, ilu ludzi ucierpiało w wyniku katastrofy atomowej w Czarnobylu i ilu cierpi do dziś.

Nigdy nie dostałam oficjalnej diagnozy. Nie mam dowodów na to, że moje dolegliwości są związane z wybuchem reaktora jądrowego.

W tej zmowie milczenia nic nie zmienił upadek ZSRR w 1991 roku?

Zmienił o tyle, że nie było już groźby oficjalnych sankcji za to, że się będzie rozmawiało o Czarnobylu. Ja i moi znajomi wchodziliśmy jednak w wiek, gdy pojawiają się dzieci. Ostatnie, o czym chcielibyśmy rozmawiać, to ryzyko zdrowotne, jakie na nas ciąży.

Gdy kilka lat później urodziłam w szpitalu w Kijowie pierwsze dziecko, okazało się, że niemowlę ma poważną wadę wrodzoną. Lekarze pokiwali głowami i powiedzieli "Czarnobyl". Do karty jednak nic takiego nie wpisali.

Drugie dziecko urodziłam kilkanaście lat temu w Polsce. Trzykilogramowy noworodek miał półkilogramowego guza naciskającego na serce i inne narządy wewnętrzne. Polscy lekarze przyznali, że nigdy czegoś takiego nie widzieli. Gdy powiedziałam im, że mieszkałam niedaleko Czarnobyla, całkowicie to zlekceważyli. Powiedzieli, że Polska poniosła wtedy większe straty.

Chwileczkę: polscy lekarze powiedzieli ci, że nasz kraj bardziej ucierpiał z powodu katastrofy atomowej w Czarnobylu niż Ukraina czy Białoruś? Jak to możliwe, przecież sama odległość...

Tak powiedzieli. Na początku też byłam tym zszokowana, ale gdy usłyszałam to od Polaków po raz dwudziesty, to się przyzwyczaiłam. Jak widać niektórzy zawsze muszą cierpieć najbardziej ze wszystkich.

Czy wśród swoich znajomych z Ukrainy możesz zaobserwować efekt serialu "Czarnobyl"?

Na wierzch wychodzi żal, jaki Ukraińcy mają do władz, które wolały kłamać, niż nas chronić. Traktowano nas jak głupków i zwodzono, podczas gdy wielu rzeczom można było zapobiec. Odżywają wspomnienia, nagle zaczynamy rozmawiać o tym, o czym wszystkim kazano milczeć. Ujście znajdują emocje tłumione przez lata.

Są też sceptycy?

Mało powiedziane. Na przykład moja ciocia, która do dziś woli wierzyć, że za wybuch w Czarnobylu odpowiadają jakieś wrogie wywiady, z góry zapowiedziała, że głupot oglądać nie będzie.

Rosja przymierza się do opowiedzenia swojej wersji historii.

Najprawdopodobniej to będzie propaganda, ale wpływu serialu "Czarnobyl" już nie zatrzymają.