Egzotyczna podróż kilkanaście kilometrów od granicy Polski. Odwiedziłem miasto, gdzie jakby zatrzymał się czas

Tomasz Ławnicki
– Co pan? A gdzie? W życiu! – ze zdumieniem reaguje przewodniczka, gdy pytam, czy od czasu do czasu ktoś nie obleje Włodzimierza Ilicza czerwoną farbą. Pomnik Lenina góruje nad placem Lenina przylegającym do ulicy Dzierżyńskiego. Trzy dekady od zburzenia pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie i niemal tyle samo od upadku ZSRR – w białoruskim Grodnie wiele wygląda tak, jakby nic się nie zdarzyło. No, może prawie nic.
Pomnik Włodzimierza Lenina w Grodnie. Fot. Tomasz Ławnicki / naTemat
Łukaszenka zaprasza
Szybko przyzwyczailiśmy się do świata bez granic, do przemieszczania się po niemal całej Europie bez jakichkolwiek szlabanów na drogach. Dlatego wjeżdżając na Białoruś przeżywa się szok. Nawet jeśli na granicy nie ma kolejki, można spędzić na przejściu parę godzin.

Jak się trafi na podejrzliwego pogranicznika czy celnika, niezależnie od tego, po której ze stron, sprawdzanie dokumentów, bagaży itp. może trochę potrwać. Dlatego, nawet jeśli Google Maps pokazuje, że trasę z Białegostoku do Grodna pokonacie w 1 godz. i 20 minut, zdecydowanie należy liczyć się z tym, że ta podróż zajmie wam co najmniej dwa razy tyle.


Wyjazd własnym samochodem nie wchodzi w grę, jeśli nie posiada się Zielonej Karty. No i zdecydowanie – granicy nie przekroczy się bez paszportu i bez wykupionego zezwolenia (minimum 50 zł) na bezwizowy wjazd na Białoruś. W nim dokładnie będzie wpisane, że naszym celem podróży jest Grodno i nie ma mowy o tym, by zapuścić się na podstawie tego dokumentu gdzieś dalej, choćby do Mińska.
Nad Niemnem. W tle pamiątkowy kamień Dawida Grodzieńskiego, XIV-wiecznego rycerza, który zasłynął tym, że nie przegrał żadnej bitwy z Krzyżakami.

Do tego trzeba posiadać ubezpieczenie podróży i co najmniej 95 zł w dowolnej walucie na każdy zapisany w dokumentach dzień pobytu. Wszystkie informacje o tym, co trzeba posiadać wjeżdżając na Białoruś, znajdziecie na białoruskiej stronie przygotowanej po polsku (bezviz.by), z której uśmiechnie się do was Alaksandr Łukaszenka, zapraszając do złożenia wizyty na Białorusi.

Bogu świeczkę i Leninowi ogarek
Czy warto? Pewnie tak, jeśli zechcecie znaleźć świat, jakiego już nigdzie indziej prawie nie ma. Spojrzeć w oczy pomnikom krwawych bohaterów, którzy i u nas przez lata byli czczeni, ale to już całe szczęście przeszłość. Jeśli chcecie poszukać kresowych, wciąż istniejących, dość licznych, zazwyczaj zadbanych śladów polskości. Jeśli chcecie zadziwić się dysonansem – że z jednej strony niemal na każdym rogu ulicy oddaje się hołd komunistom, a z drugiej i cerkwie, i kościoły pełne są rozmodlonych ludzi.
Cerkiew Świętych Borysa i Gleba w Grodnie, jedna z najstarszych w Europie Północnej, pochodzi z XII w.
W Cerkwi Świętych Borysa i Gleba tłum gromadzi się przed - jak mówi przewodniczka - cudownie odnalezioną cudowną kopią cudownej ikony Kołożskiej Bogurodzicy. Oryginał w czasie I wojny światowej, jeszcze przed rewolucją, trafił do Moskwy i zaginął. Kopie były dwie, jedną z nich posiadał car Mikołaj II, i też jakoś w czasach radzieckich wyparowały.

Dopiero parę miesięcy temu na aukcji w Niemczech Białorusini natrafili na kopię słynącej z cudów ikony. Obraz uroczyście został sprowadzony do Grodna w maju. Wydarzenie było istotne nie tylko dla wyznawców prawosławia. Niemal 900-letnia cerkiew to ważny punkt także dla katolików – święci Borys i Gleb są bowiem czczeni przez wyznawców obu religii.

Polskie ślady
Na marginesie – dobra współpraca prawosławnych i katolików w Grodnie ma swoją piękną tradycję. Za czasów Jagiellonów radą miejską kierowali na zmianę dwaj burmistrzowie: prawosławny i katolicki.
Bazylika katedralna św. Franciszka Ksawerego, obok - przysłonięta flagami w barwach flagi Białorusi - Batorówka, czyli rezydencja króla Stefana Batorego, w której mieszkał, gdy Stary Zamek w Grodnie był w przebudowie.
W bazylice katedralnej św. Franciszka Ksawerego aż roi się od śladów polskości – jest tablica poświęcona Tadeuszowi Kościuszce, napisy na figurach stacji Drogi Krzyżowej też są po polsku. No i oczywiście uczczona jest pamięć Stefana Batorego, który długie lata w Grodnie mieszkał i tu zmarł, a nawet miał w planach przeniesienie tu stolicy!

Przyjechali saperzy
Rządy Batorego to czas największej świetności Grodna – król do miasta sprowadził liczne zakony, aby budowały tu kościoły. Za dużo zbudowały – uznały tak później władze radzieckie i niektóre świątynie wysadzono w powietrze. Taki los spotkał monumentalną Farę Witoldową, która stała naprzeciw kościoła św. Franciszka Ksawerego.
Czołg-pomnik z kościołem bernardyńskim w tle.

Zaraz po II wojnie światowej radzieckie władze zamknęły tę świątynię, potem przerobiły ją na magazyn, a następnie uznały, że zbyt wiele kościelnych wież jest w przestrzeni miejskiej. W listopadzie 1961 r. do Grodna przybyła jednostka saperów, podłożono ładunki pod najstarszy kościół katolicki w mieście i... dziś nie ma po nim śladu.

W miejsce kościoła powstał park, w latach 90. postawiono niewielki pomniczek przypominający o tym, co mieściło się tu przez wieki. Rejon pomiędzy dwoma kościołami – istniejącym i nieistniejącym – to Plac Sowiecki. Od niego zaś odchodzi ulica Sowiecka, taka – nazwijmy to – Chmielna czy Piotrkowska Grodna.
Ul. Sowiecka, pomnik marszałka Wasilija Sokołowskiego, radzieckiego dowódcy wojskowego. "75 lat oswobodzenia Białorusi" – głosi napis na czerwonej gwieździe przed pomnikiem.
Nazw ulic nie zmieniano, pomników nie burzono – no, bo to przecież też część naszej historii. Tak to Białorusinom tłumaczył prezydent Alaksandr Łukaszenka, który niedawno świętował 25-lecie swoich rządów. W ten sposób ludzie mają prawo się czuć, jakby niemal nic się nie zmieniło, choć Związek Radziecki upadł.

Oswobodzona Białoruś
W oknach wszystkich witryn przy Sowieckiej można podziwiać dziecięce rysunki stworzone na 9 maja, Dzień Pabiedy, i pozostawione, bo na początku lipca Białoruś obchodzi "75 rocznicę wyzwolenia od nazistów". Kartki z wymalowanymi radzieckimi symbolami, z rysunkami żołnierzy obwieszonych medalami, z obrazami walk wiszą w oknach i u fryzjera, i w banku i nawet w Burger Kingu.

Tam, gdzie podawane są daty wojny, oczywiście mowa jest o latach 1941-45. Z ich punktu widzenia w 1939 r. przecież nic takiego się nie stało...
Rysunki w witrynie sklepowej przy ul. Sowieckiej.
Przed wojną to była ulica Dominikańska. Dobre i tyle, że niedawno gdzieniegdzie pojawiły się tabliczki informujące, jakie nazwy dana ulica nosiła w przeszłości. Mniejszym drukiem, ale już coś.

Przeklęty gmach
Nikomu jednak nie przyszło do głowy, aby jakiekolwiek symbole komunistycznych czasów z przestrzeni usuwać. Choćby na przeklętym dla nas budynku Nowego Zamku. Pobudowano go jako rezydencję królewską w XVIII wieku dla króla Augusta III Sasa.

Wiele złego się tu potem stało. To tu w 1793 r. polscy posłowie, po debacie, podczas której dochodziło wręcz do rękoczynów i "porządek" zaprowadzały rosyjskie wojska, zgodzili się na II rozbiór Polski. Tu dwa lata później król Stanisław August Poniatowski złożył podpis pod aktem abdykacji.

W czasach radzieckich w pałacu tym mieścił się zaś komitet obwodowy Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Dziś jest tu muzeum historyczno-archeologoczne, biblioteka. A na tympanonie – wciąż widać sierp i młot. Nad wszystkim zaś góruje iglica z sowiecką gwiazdą na szczycie.
Nowy Zamek – niegdyś pałac polskich królów, który fatalnie zapisał się w historii Polski, potem siedziba KPZR. Komunistyczna partia nie istnieje, Związku Radzieckiego nie ma – ale sierp i młot pozostały.
Wędrówka przez Grodno to przechadzka ulicami Lenina, Swierdłowa, Marksa, Kirowa, Socjalistyczną, Komsomolską, Komuny Paryskiej, Budionnego czy Armii Czerwonej. To tylko parę przykładów z samego centrum miasta.

O trudnych sprawach nie rozmawiamy
Nieco z dala od centrum jest zaś ulica, która dla Polaków jest jak wymierzony policzek – ulica 17 Września. To data IV Rozbioru Polski, czyli ataku radzieckich wojsk na nasz kraj w 1939 r. na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Białorusini tłumaczą, że jest to data... zjednoczenia Zachodniej i Wschodniej Białorusi.
Karola Marksa 44 – pod tym adresem mieści się bank.

Gdy pytam przewodniczkę, Polkę, której rodzice po zmianie granic nie zdecydowali się na repatriację, o trudne sprawy w polsko-białoruskich relacjach, rozmowę ucina krótko: że to wycieczka, że przecież przyjechaliśmy miło spędzić czas, że nie ma co gadać o nieprzyjemnych sprawach.

Lenin wiecznie żywy
Są wciąż też w Grodnie ulice Mickiewicza, Batorego, Kościuszki czy Elizy Arieszki, czyli Orzeszkowej. Grodno nie zapomniało o autorce "Nad Niemnem" i jej licznych zasługach dla miasta – można zwiedzić dom, w którym pisarka mieszkała, obok którego dziś stoi jej pomnik. Ale gdzież jej popiersiu do potężnego monumentu Włodzimierza Lenina!

Mieszkańców Grodna to wszystko jednak w oczy nie kłuje. Wszyscy się przyzwyczaili, że wciąż chodzi się do kina "Czerwona Gwiazda" i nikogo to nie dziwi.
Panorama Grodna, w dole ulica Sowiecka.
Obserwując postawę Białorusinów wobec władzy, można podejrzewać, że taki stan potrwa jeszcze długo. A póki trwa – zainteresowani historią, miłośnicy socjologicznych obserwacji powinni wybrać się na jeden dzień tuż za naszą wschodnią granicę.