Natalie Portman jako żeński Thor, a hejterzy płaczą. Czy "silne baby" w kinie to naprawdę aż takie zło?

Ola Gersz
Kobieta Thor? A czemu nie? Przecież to nie wymysł nastawionej na zyski wytwórni filmowej Marvel Studios, ale treść jednego z marvelowskich komiksów. Jednak wiadomość o tym, że grana przez Natalie Portman Jane Foster będzie dzierżyć młot Mjolnir wielu ucieszyła, ale równie wielu wkurzyła. "To poprawność polityczna!" – grzmieli. Ale co ma "poprawność polityczna" do potężnych kobiet w blockbusterach? Naprawdę są aż taką kinową zarazą?
Natalie Portma wcieli się w Thora, nordyckiego boga burzy i piorunów Fot. Instagram / marvel__polska
Tegoroczny Comic Con w San Diego (czyli prawdziwa uczta dla nerdów z całego świata) obfitowała w smakowite kąski dla fanów Filmowego Uniwersum Marvela (MCU). Ogłoszono nowe filmy ("Czarna Wdowa", "The Eternals", "Blade"), narobiono smaku na seriale z lubianymi postaciami ("The Falcon and The Winter Soldier", ""WandaVision", "Loki"), a także przedstawiono nowe gwiazdy, które zasilą marvelowski świat, m.in. Angelinę Jolie, Salmę Hayek, Mahershalę Alego czy Davida Harboura. Nic jednak nie rozgrzało fanów tak bardzo, jak czwarta część "Thora", granego przez Chrisa Hemswortha. W filmie o rozkosznie kiczowatej nazwie "Thor: Love and Thunder" ("Thor: Miłość i pioruny") obok syna Odyna pojawi się bowiem ponownie jego była ukochana Jane Foster. Natalie Portman, która po "Thorze" i "Thorze" Mrocznym świecie" zrobiła sobie przerwę od Marvela, tym razem jednak nie będzie jednak jedynie dziewczyną boga. Foster bowiem sama zostanie Thorem. Internet eksplodował.


Bogini i LGBT
Nie brakowało oczywiście zachwytów. Po pierwsze, mało kto nie uwielbia laureatki Oscara Natalie Portman, po drugie, czwartego "Thora" ponownie wyreżyseruje ulubieniec fanów Taika Waititi, a po trzecie... girl power! "Kobieta Thor da czadu!", "Takie dobre wieści", "Czekam" – pojawiały się komentarzy zachwyconych fanek i fanów Marvela. Entuzjazm był jeszcze większy z jednego powodu. W roli Walkirii w "Thor: Love and Thunder" ponownie pojawi się bowiem Tessa Thompson, która otwarcie będzie już przedstawiona jako kobieta biseksualna. Czyli pierwsza osoba LGBT w szeregach marvelowskich superbohaterów. Oczywiście oba te newsy wywołały również tak zwaną "gównoburzę". Obrońcy męskiego Thora i Walkirii w wersji LGBT podnieśli larum. "Ale przecież Thor to mężczyzna", "Czy kobiety serio trzeba wszędzie wciskać", "Co za głupota" – pisali. Podsumowując ich komentarze, to wszystko wina tej złej i niedobrej poprawności politycznej. Ich płacz przepowiedział zresztą twórca facebookowej strony "Kinofilia", pisząc: "Brzmi jak kolejny ból tyłka rozgniewanych chłopców w internecie". Miał rację. Nie zabrakło też oczywiście seksizmu. Ale to już było
Z jednej strony negatywne komentarze i narzekania wielu fanów (szczególnie płci męskiej) wcale nie dziwią. Ot, nic nowego. Było tak przy okazji zapowiedzi wszystkich superbohaterskich blockbusterów oraz filmów akcji z kobietami w roli głównej.

Dostało się więc Charlize Theron za "Mad Maxa: Na drodze gniewu" (jak to baba, a raczej ich gromada, w "Mad Maxie"?), "Wonder Woman", Kapitan Marvel", "Ghostbusters. Pogromcom duchów" w wersji żeńskiej czy nawet... animowanemu "Zwierzogrodowi" (w której kobieta-królik jest policjantem). I tak dalej, i dalej.

Ale z drugiej strony ta reakcja wszystkich niezadowolonych naprawdę dziwi. To przecież nie wymysł szefa Marvel Studios Kevina Feige'a. Jane Foster została boginią piorunów już w komiksach. A dokładniej w dwóch: numerze dziesiątym "What If" z 1978 oraz "Original Sin" z 2014 roku. I również w komiksach Walkira była biseksualna. Ci, co znali komiksy zaskoczeni więc specjalnie nie byli. "Calm thine tits"
Pytanie brzmi: dlaczego niektórym tak bardzo przeszkadza główna postać kobieca? Kobieta silna i potężna?

Jeszcze kilka lat temu w blockbusterach kobiet prawie nie było. Pierwszą kinową bohaterką w ostatnich latach boomu na superbohaterów (wcześniej były jeszcze nieudane "Kobieta Kot" z 2004 czy "Elektra" z 2005 roku) została dopiero Wonder Woman w... 2017 roku. A Marvel mający na koncie multum popularnych filmów i miliardy dolarów na koncie, przeprosił się z superbohaterkami dopiero przy okazji "Kapitan Marvel". W marcu.

Teraz marvelowskie studio powoli próbuje wprowadzić trochę równości w MCU: w obu częściach ostatnich "Avengersach" były dwie pełne mocy sceny ze wszystkimi super-kobietami (których już się trochę uzbierało), a Czarna Wdowa (Scarlett Johansson) w końcu doczeka się własnego filmu.
I właśnie ten nagły boom na kobiety tak wkurza wszystkich tradycjonalistów. I powiedzmy to sobie wprost, seksistów. Przyzwyczajeni do tego, że mężczyźni grali bohaterów, a kobiety obiekty ich westchnień, nie mogą znaleźć sobie miejsca w świecie, w którym te role się W KOŃCU odwracają. W którym kobiety nie muszą być ratowane, przywdziewają peleryny, a do rąk wlatuje im młot Mjolnir.

Ale przecież taki jest świat. Są w nim i mężczyźni, i kobiety. Te drugie nie dość, że istnieją to coraz odważniej rządzą, przewodzą, zmieniają świat. Są bohaterkami na co dzień, kiedy rodzą na raz sześcioro dzieci albo walczą ze szkodliwymi wzorcami piękna.

Czy więc tak trudno jest sobie wyobrazić, że w świecie, po którym hasają zielony potwór, bóg piorunów i człowiek pająk, kobieta może zostać potężną boginią?

No właśnie. Może więc wszyscy krytycy w końcu się zamkną i dadzą żyć. Spokojnie, mężczyznom nie zagrażamy – komiksowych superbohaterów jest wielu. Starczy dla wszystkich.