Najlepiej sprzedająca się muzyka w Polsce to "prawosławny" black metal z Białegostoku. Oto ekstremalna Batushka [wywiad]

Michał Jośko
Każdy, kto pod koniec lipca spojrzał na oficjalną listę Związku Producentów Audio-Video, mógł przeżyć mały szok: album pewnej grupy z Białegostoku pobił na głowę m.in. nowy krążek Eda Sheerana i składankę największych przebojów Whitney Houston, zyskując tytuł najlepiej sprzedającej się płyty w Polsce. Mówimy tutaj o black metalowym zespole Batushka*, którego lider – Bartłomiej Krysiuk – opowie nam dziś o sacrum i profanum, protestantyzmie i katolicyzmie, śmierci pachnącej jodłą, partii PiS oraz prześladowaniach Żydów i przedstawicieli LGBT na Podlasiu.
Fot. Aga Krysiuk
Wschodnia część Polski nie kojarzy się raczej z muzyką metalową. Jak człowiekowi, który urodził się i wychował na Podlasiu, udało się nie zostać...

... disco polowcem? Jakimś cudem przetrwałem. Miłość do mocnego grania zwyciężyła, choć rzeczywiście – dorastałem w prawdziwym zagłębiu muzyki chodnikowej i takimi właśnie dźwiękami byłem otoczony od dzieciństwa (śmiech).

Białystok to niewielkie miasto, ścieżki wykonawców disco polo i moje przecinały się wielokrotnie. Znam osobiście chociażby Zenka Martyniuka, którego naprawdę bardzo szanuję. Przecież od wielu lat konsekwentnie robi to, co kocha, w co wierzy.
Fot. Szymon Michna
Mam nadzieję, że szacunek ów nie doprowadzi do wspólnych nagrań?!

Aż tak daleko nie będę się posuwał, spokojnie (śmiech). Chodzi wyłącznie o to, że nie zamierzam demonizować disco polo; zwłaszcza, że – jakby nie spojrzeć – coś tej muzyce zawdzięczam.


Widzisz, jestem 42-latkiem, który pamięta, jak pod koniec lat 80. i na początku 90. ten gatunek muzyczny rodził się i rozkręcał. W pewnym momencie owa branża zaczęła przeobrażać się w ogromny przemysł, dysponujący najlepszym, najdroższym i najnowocześniejszym sprzętem do przegrywania kaset magnetofonowych.

Zacząłem korzystać z tego zaplecza technologicznego, żeby wydawać swoją ulubioną muzykę. A więc fakty są takie: disco polo pomagało rozpowszechniać brzmienia radykalne, alternatywne; wspierać mój bunt.

Przeciwko czemu był skierowany?

Do Białegostoku przeprowadziłem się w wieku 12 lat. Urodziłem się piętnaście kilometrów dalej, w małej – liczącej nieco ponad trzydzieści domów – wiosce.

Na pewnym etapie życia uświadomiłem sobie, w jak rozmodlonym miejscu żyję. Zaczął razić mnie status Kościoła i wiejska zaściankowość, w której księża postrzegani są nie tylko jako wysłannicy Boga, lecz czasami wręcz jako bogowie.

To rzeczy, które mierziły mnie wiele lat temu i mierżą do dziś, bo przecież pod wieloma względami niewiele się w Polsce zmieniło.

Skupiasz się na katolicyzmie, choć na twoją twórczość wpływ ma raczej prawosławie. Wyjaśnisz mi różnice pomiędzy tymi religiami z punktu widzenia Podlasianina?

Pod pewnymi względami każda z nich jest inwazyjna; przecież indoktrynacji dokonuje zarówno katolicki ksiądz, jak i prawosławny pop, czyli batiuszka.

Główna różnica polega na tym, że druga z tych religii w znacznie większym stopniu stawia na dialog, na lepszy i bliższy kontakt z wiernymi.

Na polskiej wsi ksiądz bardzo często ma status żyjącego w przepychu króla. Natomiast batiuszka jest po prostu dobrym, skromnym gospodarzem, który pokornie służy wiernym. Dodajmy do tego fakt, że posiadając żonę i dzieci, sprawia wrażenie osoby bardziej "normalnej".

Odwrotnie natomiast wygląda kwestia liturgii: o ile w katolicyzmie msza zazwyczaj ogranicza się do automatycznego klepania formułek i wspólnego pośpiewania z księdzem niezbyt skomplikowanych pieśni, to w cerkwi można liczyć na znacznie bardziej podniosłe doznania, usłyszeć złożone melodie, rozwijane od czasów bizantyjskich. To bardzo inspirujące artystycznie, również dla wykonawców black metalowych.
Fot. Szymon Michna
Bardziej kuszące jest eksplorowanie sfery sacrum czy profanum?

Siłą rzeczy granicę pomiędzy sacrum i profanum przekraczamy już w momencie łączenia śpiewu z instrumentami muzycznymi, które przez Cerkiew prawosławną uznawane są za narzędzia Szatana.

Jednak w twórczości zespołu Batushka zdecydowanie nie chodzi o tanią prowokację; dobro jest dla mnie równie istotne, co zło. Jestem człowiekiem, który całe życie poszukuje. Są okresy, w których widzę nad sobą jakąś siłę wyższą, a po nich następuje zwątpienie, gdy wydaje mi się, że po śmierci nie ma niczego. Wyłącznie zwłoki – zakopane w piachu i zamieniające się w proch.

Na który z tych okresów przypadło tworzenie materiału na nową płytę?

Odpowiem tak: przypadło na moment życia, w którym szczególnie mocno pochyliłem się nad rzeczami, o których człowiek zaczyna myśleć dopiero w pewnym wieku.

Dzieciństwo spędziłem w małej chatce, do której – mówiąc nawiasem – wrócę na starość, bo jak mawiał mój dziadek: "umieraj tam, gdzie się rodziłeś".

Pamiętam, jak pomagałem w pracach na roli, miałem bardzo bliski kontakt z przyrodą. Wtedy były to sprawy oczywiste, dopiero po latach zacząłem uświadamiać sobie, w jak wielkim stopniu wpłynęły na mój światopogląd: na szacunek wobec zwierząt i ludzi, pokorę i docenianie ciężkiej pracy.

Istotną kwestią było też to, że w dzieciństwie miałem styczność z tzw. śmiercią prymitywną, obecną wyłącznie na najgłębszej prowincji. Jaka będzie twoja pierwsza myśl, gdy powiem "choinka"?
Oczywiście święta Bożego Narodzenia…

Czyli podobnie, jak u zdecydowanej większości ludzi. Natomiast u mnie nigdy nie wywoływała skojarzeń z czymś dobrym, lecz ze śmiercią właśnie. Gdy umierał ktoś bliski, jego zwłoki kładziono na stole w największej izbie.

Obrządek wymagał, żeby leżały tak trzy dni, obłożone gałęziami jodły, które pomagały zamaskować choć część smrodu rozkładającego się ciała. W tym czasie przygotowywano je do pochówku, śpiewając stare pieśni żałobne.

Te same, które znalazły się na "Hospodi"?

Tak. To płyta skupiona właśnie wokół prawosławnej liturgii śmierci; utworów ludowych, które "od zawsze" śpiewano wokół trumien, a które ulegają coraz większemu zapomnieniu, odchodzą wraz ze starszymi pokoleniami.

Okazuje się, że najogólniej pojęty Zachód to "kupił", że jest zafascynowany takim właśnie muzycznym mrokiem ze Wschodu.

Wielu odbiorców postrzega nas jako coś orientalnego. Nie chodzi wyłącznie o muzyczne i liryczne nawiązania do starodawnej muzyki bizantyjskiej, lecz także do czegoś, co jest znane jeszcze mniej.

Mówię tu o elementach charakterystycznych wyłącznie dla Podlasia – wykorzystujemy na przykład język chechłacki, czyli połączenie połączenie białoruskiego, ukraińskiego i naszej lokalnej gwary.
Fot. Szymon Michna
Wszystkie te rzeczy paradoksalnie stają się mocno problematyczne za wschodnimi granicami Polski…

Rzeczywiście. Zespół przekonał się o tym już wtedy, gdy w roku 2016 – parę miesięcy po wydaniu debiutanckiego albumu "Litourgiya" – próbowaliśmy rozwinąć działalność koncertową na wschodzie właśnie.

Problemy pojawiały się i na Ukrainie, i na Białorusi, ale najgorzej było w Rosji. Planowaliśmy wtedy koncert w Moskwie i dwa w Petersburgu; choć bilety wyprzedały się momentalnie, to żaden nie doszedł do skutku.

Dlaczego? Zaczęły się bardzo mocne protesty, zarzucano nam, że dotykamy sfery absolutnie zakazanej. Zgodnie z tamtejszym porzekadłem: "cara i batiuszki nie wolno ruszać". Choć dziś raczej powinniśmy: "Putina i batiuszki" (śmiech).

Z tych samych powodów żaden rosyjski zespół metalowy – a jest ich naprawdę naprawdę dużo – nie ośmiela się poruszać tematów jakkolwiek dotyczących prawosławia.

W tym kontekście Polska wydaje się być prawdziwą oazą wolności. Nawet jeżeli nawiążemy do tak aktualnej przecież "nietolerancji à l Białystok".

Cóż, w tym mieście ruchy prawicowe – czasami wręcz otwarcie neonazistowskie – zawsze były mocno popularne. Już z czasów nastoletnich pamiętam regularne konfrontacje z radykalnymi skinheadami, prześladujących nas, metalowców i punków.

Dziś wrogiem numer 1 stało się środowisko LGBT, a wszystkiemu – nie oszukujmy się – sprzyja klimat polityczny. Przecież PiS musi nieustannie z kimś walczyć, bo na tym zbudowało swoją siłę, bo tego oczekuje elektorat – zwłaszcza młody, kochający radykalizm. To przerażające, zwłaszcza jeżeli pomyślimy, że ta partia niedługo może zabrać się za konstytucję…

W Białymstoku tego rodzaju działania trafiają na szczególnie podatny grunt, co prowadzi na przykład do tego, że od miesiąca po centrum miasta krąży samochód, z którego przez megafon rozlega się indoktrynacja typu "pedały to pedofile".
Dlaczego ta gleba jest tak żyzna dla radykalizmu?

Ten rejon zawsze miał problem z brakiem tożsamości. Przechodziliśmy spod jednego buta pod drugi; stawaliśmy się a to częścią carskiej Rosji, a to zaboru pruskiego, nie wspominając nawet o późniejszej kontroli ze strony ZSRR.

Do tego doszła jeszcze jedna bardzo istotna kwestia: Białystok długo pozostawał miastem głównie żydowskim. Sam pamiętam opowieści rodzinne, w których prapradziadek zwoził plony ze swoich pól i odsprzedawał je za grosze bogatym przedsiębiorcom wyznania mojżeszowego, kontrolującym cały handel.

Frustracja biednych Polaków przybierała na sile, czasami przeobrażała się w pogromy, podczas których tutejsza ludność przejmowała rozmaite dobra należące do zabitych lub wypędzonych Żydów, zarazem przekazując podobny sposób myślenia następnym pokoleniom.

No a przecież od antysemityzmu do homofobii droga jest krótka: jeżeli społeczeństwo ma skłonność do niechęci (bądź wręcz nienawiści) wobec wszystkiego, co inne, zawsze znajdzie sobie wroga.

Tak więc nie dziwi to, że w Białymstoku – mieście, w którym większość stanowi ludność napływowa z małych miejscowości – mamy do czynienia z bardzo intensywnym odradzaniem się "polskości". Pod tym terminem rozumiem coś, co ma korzenie na wsi i jest ściśle powiązane z katolicyzmem "talibanicznym" – nieuznającym niczego, co uznaje za obce.

Świadomość powyższych rzeczy daje mi jeszcze większego kopa, tym bardziej chcę pokazywać inną twarz mojego miasta, regionu: ekstremalną i radykalną, ale wyłącznie pod względem artystycznym.

*Batushka: w owej grupie doszło niedawno do rozłamu, który doprowadził do pojawienia się pod owym szyldem dwóch albumów w krótkim odstępie czasu: jednym z nich jest omawiany powyżej krążek "Hospodi", natomiast drugim "Panichida", wydany przez Krzysztofa Drabikowskiego.