"Syn ciągle pyta, kiedy jedziemy do Afryki". Katarzyna Werner o swojej przeprowadzce z rodziną na Zanzibar
Informacja o tym, że Katarzyna Werner, dziennikarka TVN24, wyjeżdża z rodziną na Zanzibar i chce tam otworzyć hotel, obiegła wczoraj wszystkie media. – Uznaliśmy, że skoro oboje jesteśmy w okresie połowy swojego życia, to najlepszy moment na realizację takich marzeń – wyjaśniła dziennikarka. W rozmowie z naTemat opowiada, co zauroczyło ją w tej wyspie i dlaczego nie boi się jechać z dzieckim. – Mamy upatrzony jeden konkretny budynek. Jesteśmy w trakcie rozmów – mówi o hotelu.
Prawdę mówiąc, zaskoczyła mnie reakcja na tę informację. Od wczoraj jestem w szczerym szoku, mój telefon się grzeje, wyładowuje dwa razy na dobę. Zupełnie tego nie rozumiem. Wiem, że z jednej strony to szokująca decyzja, ale z drugiej taka ludzka, chyba?
Bo chyba częściej słyszy się, że ktoś rzuca korporację i jedzie w Bieszczady.
Śmieję się, że mój wyjazd to troszkę dalsze Bieszczady.
Dlaczego Zanzibar?
Trzy lata temu byliśmy tam z mężem pierwszy raz, tak jak pewnie większość, na wakacjach. I zachwyciliśmy się Zanzibarem jako miejscem do życia. Potem myśl zaczęła kiełkować.
Pojechaliśmy drugi raz, z dzieckiem, na miesiąc. Żeby zobaczyć, czy ten pomysł ma ręce i nogi. Sprawdzić, czy syn wytrzyma, czy nie będzie nam źle. Czy klimat nas nie zniechęci. I okazało się, że wszyscy są szczęśliwi i uśmiechnięci. Zdrowi. Mówię o tym, bo z Polski były np. dzieci z alergią, mamy przyjeżdżały z lekarstwami, bo dziecko na wszystko uczulone i okazywało się, że tam wszystko przechodzi.
Fot. Katarzyna Werner
To był wyjazd na wpół samodzielny. Sami kupowaliśmy sobie bilety. Nie mieszkaliśmy w tzw. hotelowym resorcie, odcięci od świata, tylko w przytulnym hoteliku, na skraju wsi. Dużo czasu spędzaliśmy z tamtymi ludźmi. Nasz synek bawił się z dziećmi, uczył się porozumiewać. Zdarzało mu się wypowiadanie zdań, w których łączył polski, suahili i angielski. Dla niego to też jest dobry moment rozwojowy, żeby zobaczyć zupełnie inny świat. Nauczyć się tolerancji i wyrozumiałości.
Ile syn ma lat?
Cztery latka skończy już na Zanzibarze.
Nie boi się Pani? Zapyta pewnie wielu Polaków.
To nie jest koniec świata – odpowiem im. Po powrocie z drugiego wyjazdu, gdy koleżanki z pracy o wszystko pytały, narodził się pomysł, by to wszystko spisywać. Na Facebooku stworzyłam profil Mama na Zanzibarze. Właśnie pod kątem tego, żeby pokazać ludziom, że ta daleka, egzotyczna Afryka nie jest straszna, bo zauważyłam, że mamy się boją.
Były pytania: z dzieckiem byłaś? I co, nic mu się nie stało? Choroby? Malaria? Zauważyłam, że ten strach naprawdę ma olbrzymie oczy w porównaniu do tego, co jest na miejscu.Dlatego zaczęłam pisać, żeby ludziom trochę ten świat przybliżyć. Żeby się nie bali, żeby się oswoili. Tu jest naprawdę cudownie i dzieci są szczęśliwe.
Myślę, że dwa, trzy lata na start to na pewno. Na dwa lata wzięłam urlop wychowawczy w pracy. Nie odchodzę, cały czas jestem pracownikiem TVN. Mam nadzieję, że połączymy siły, że naszej firmie będzie potrzebne wsparcie z Afryki (śmiech).
Gdzie będziecie mieszkać?
Chcielibyśmy mieszkać w Paje. Ale jak nie uda się tam, to będziemy szukać gdzie indziej. Nie mamy obaw. Na miejscu jest dużo Polaków, dużo zaprzyjaźnionych osób. Wiemy, że w razie czego, możemy liczyć na ich pomoc.
Dużo Polaków? Co tam robią?
Dużo. Odwiedziliśmy również polską rodzinę, która cztery miesiące temu też rzuciła wszystko i przeniosła się w te dalsze Bieszczady. Mają dwóch synów, jeden jest w wieku naszego Tymka, drugi jest trochę straszy. Kontaktowałam się również z ambasadą. Stąd także mam informacje, że jest mnóstwo Polaków na wyspie.
Czym się zajmują? Mają hotele, ale też inne biznesy. Najaktywniejszy na wyspie jest chyba Wojtek, który promuje stronę Polacy na Zanzibarze. Ma pomysł, żeby nas wszystkich zebrać, zorganizować spotkanie. Może się uda.
Polacy przetarli już tu szlaki. Wiemy, że nie ma co panikować. Są na miejscu, rozmawialiśmy z nimi, możemy liczyć na ich pomoc.
Paje to duże miasto?
Większa miejscowość. Ma bankomat, to oznacza, że jest naprawdę duże. (śmiech). Gdy byliśmy na Zanzibarze trzy lata temu, to był tylko jeden bankomat w stolicy wyspy. A teraz jest już więcej.
Szkoła? Myślała Pani o tym?
Byliśmy w szkole, do której Tymek będzie chodził. Bardzo mu się podobało. Jest szczęśliwy, że pójdzie do szkoły, a nie do przedszkola. Nie może się doczekać. Ciągle pyta, kiedy jedziemy do Afryki, bo on chce iść do szkoły. To szkoła oparta na angielskim systemie nauczania. Chodzą do niej również polskie dzieci, które poznaliśmy.
Mamy takie postanowienie z mężem, że jeśli nam się powiedzie, to możemy sfinansować szkołę dziecku tam, którego na to nie stać. Szkoła dla białego dziecka kosztuje 300 dolarów miesięcznie, a sfinansowanie tamtejszego dziecka 150.
Fot. Katarzyna Werner
Mamy upatrzony jeden konkretny budynek. Jesteśmy w trakcie rozmów. Mocno wierzę, że się uda, bo mam już na niego pewną koncepcję. Jeśli mój mąż się zgodzi, chciałabym, żeby to było miejsce przyjazne dzieciom, żeby było rodzinne. Zamierzamy odbierać rodziny z lotniska, zadbać o nie na miejscu, zaoferować coś fajnego.
Kurort all inclusive?
Ale gdzie tam, nie aż tak. Sześć, siedem pokoi góra. My dopiero musimy się tego zawodu nauczyć. Ja od zawsze jestem dziennikarką, a mój mąż od zawsze perkusistą. Dlatego mamy plan, żeby zacząć od czegoś małego. Żeby nie przytłoczyć siebie, ani nie zawieść naszych gości. Małe kroki, ale mam nadzieję, że stabilne.
Fot. Katarzyna Werner
Większość naszych znajomych tak reaguje. "Jejku, ale wam zazdrościmy. Gratulujemy odwagi". A my zaczęliśmy tak analizować, że jesteśmy w połowie naszego życia, więc jeśli już to coś z tym życiem trzeba zrobić teraz. Im dłużej odkłada się marzenia, to czas ich realizację staje się krótszy. Więc albo spróbujemy i jeśli nam nie wyjdzie wrócimy. A jeśli wyjdzie, to będzie pięknie.
Oczywiście jest to rewolucja w życiu. Zrezygnowanie z zawodowego życia, które do tej pory się prowadziło i to od 20 lat jest rewolucją i kolosalną zmianą. Nie dlatego, że nie lubię mojej pracy, wręcz przeciwnie, uwielbiam ją. Ale życie jest po to, by pożyć. By zobaczyć się gdzieś w innych realiach, innych okolicznościach. By sprawdzić się. Dla mnie ten wyjazd to przede wszystkim kolosalny sprawdzian.
Fot. Facebook/Mama na Zanzibarze
Patrzę na Europę i mam wrażenie, że ona się psuje. A tam ludzie są jeszcze tacy nie popsuci. W relacjach międzyludzkich są fantastyczni, to jest to, czego mi brakuje w naszym kraju i Europie. Tu ludzie bez przerwy pracują nad samodoskonaleniem, dzieci też. Po szkole spędzają godziny na zajęciach dodatkowych. I ludzie przestają ze sobą być. A tam zauważyliśmy, że do południa, gdy jest gorąco i ludzie siedzą w pracy, czy w szkole, to ich nie widać. A gdy zaczyna się czas wolny, to są ze sobą. Przed domami, na plaży, dzieci grają w piłkę, wszystkie się bawią. Dorośli siedzą, rozmawiają. To nas najbardziej urzekło.
Oczywiście jest przepięknie, choć zdjęcia, które widzimy w internecie, pokazują wyspę jedynie od strony plaży. Wewnątrz nie jest aż tak piękna. Jest szara, kamienista, ale też bardzo zielona. Patrząc na mapę świata Zanzibar jest centralnie w środku. Stamtąd wszędzie będzie równo blisko.
Zachwyciło nas też to, że tam ludzie nie konserwują żywności. Nie mają specjalnie pieniędzy na lodówki, tylko nauczyli się jeść świeże produkty, na bieżąco. Złowiliśmy, zerwaliśmy, ugotowaliśmy. Dzień później mamy kolejne świeże jedzenie.
Specjalnie nie ma też centrów handlowych, dzieciaki nie szwendają się bez celu, nie mają rozbudowanych potrzeb. Myślę, że z tego powodu są szczęśliwsze.
Fot. Katarzyna Werner
Dokładnie tak. I w relacjach międzyludzkich nieskażonego, i w życiu, zdrowiu, wszystko jest tam takie niezepsute.
Skąd w ogóle ten pomysł? Nagły impuls? czy długo przygotowywany plan?
Jestem racjonalną osobą. Poznanianką, która dosyć mocno stąpa po ziemi i nie pozwoliłabym sobie na żadną improwizację, zwłaszcza, że chcemy wyjechać z dzieckiem. Teraz zakończyliśmy z Tymkiem cykl szczepień. Jesteśmy zaszczepienie na wszystko, jesteśmy przygotowani medycznie. Za chwilę będę wykupywać ubezpieczenie. Tam naprawdę nie ma się czego bać. Ale nie mówię, żeby pojechać bez przygotowania.
Kiedy wyjazd?
We wrześniu. Auta posprzedawane, mieszkania wynajęte, powoli możemy się pakować. I to jest chyba najtrudniejsze ;)