Niegdyś "Hera, Koka, Hasz, LSD", dziś mocny rap. Karolina Czarnecka o swojej wizji feminizmu oraz hip-hopu [wywiad]

Michał Jośko
Mamy rok 2014. Podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu pewna urodzona w Sokółce 25-latka wykonuje utwór "Hera, Koka, Hasz, LSD", który momentalnie staje się przebojem nuconym przez cały kraj. Obecnie Karolina Czarnecka żyje rapem i (parafrazując jej nowy kawałek "Módl się za nami") udowadnia, że choć nie ma "czegoś w kroku", jest lepsza od niejednego MC. Porozmawiajmy o bajkach Disneya, nawijających do mikrofonów dziewczynach, seksizmie oraz tym, dlaczego może nie być lubiana przez radykalne feministki.
Fot. Łukasz Jasiukowicz/ Anka Szwec
"Módl się za nami" to jedynie kolejna z zabaw konwencją, czy naprawdę planujesz podbój świata hip-hopu?

Rap nie jest jakimś chwilowym kaprysem, nie zainteresowałam się nim wczoraj. Słucham bardzo różnych rzeczy, ale to właśnie ten gatunek muzyczny zajmuje szczególne miejsce w moim życiu i to już od czasów nastoletnich.

Chociaż zapewne większość osób kojarzy mnie ze śpiewaniem, to przecież zdarzało mi się rapować już wcześniej. Od pewnego czasu coraz wyraźniej zauważałam, jak pojemna to forma, choćby w zakresie tekstu - pozwala na swobodniejsze przekazywanie strumienia świadomości, co w przypadku klasycznych
piosenek jest dużo trudniejsze ze względów formalnych.


Singiel "Módl się za nami" to kolejny krok w tę stronę i jest elementem większego planu, bowiem zapowiada płytę, która wyjdzie jesienią.
Na razie pokazałaś flow, którym możesz zawstydzić wielu rodzimych raperów. Jak do tego doszło?

Naprawdę tak sądzisz? Może po prostu przydały się te lata edukacji aktorskiej, ćwiczeń oraz występów na scenie? Dzięki temu wszystkiemu wypracowałam niezłą dykcję, tudzież rozmaite techniki, które umożliwiają mi umiejętne operowanie głosem.

Może zacznę organizować szkolenia pod hasłem "Wprawki dykcyjne dla raperek i raperów"? Wiesz, rączka na przeponę i nawijamy (śmiech).

Świat hip-hopu jest bardzo mocno zmaskulinizowany. Nie czujesz obaw, wkraczając na to podwórko – obsikane przez samców, znaczących swój teren?

Wiadomo, czuję strach i mam świadomość, że nie będzie łatwo. Ale lubię wyzwania, więc może jakoś dam radę...

OK, masz rację, to środowisko, którym "od zawsze" rządzą mocno terytorialne samce. Jednak wszystko powoli się zmienia. Rozmawiałam niedawno z donGURALesko, człowiekiem, który akurat jest bardzo tolerancyjny i otwarty.

Gdy usłyszał, że nagrywam płytę z dziewczyńskim rapem, rzucił: "kur*a, gdybyś powiedziała mi o czymś takim dekadę temu, to bym cię wyśmiał". Fakty są takie, że na scenie pojawia się coraz więcej facetów, którzy ją nieco zmiękczają, nie reprezentując już maczoizmu w odmianie ekstremalnej.
Fot. Marek Zimakiewicz
Naprawdę sądzisz, że dożyjemy dnia, w którym nie będzie się mówiło: "ona rapuje naprawdę świetnie... jak na dziewczynę"?

Dysproporcje pomiędzy rapującymi facetami i dziewczynami są ogromne, wybitnych raperek było zawsze mniej niż raperów, ale nie oznacza to, że nie powinnyśmy próbować.

Nasuwa mi się pewne skojarzenie, dotyczące zmian następujących chociażby w świecie bajek. Choć dziś nierzadko są rozpracowywane genderowo, to jeszcze w czasach mojego dzieciństwa było zupełnie inaczej – wszyscy bohaterowie, którzy zdzierali sobie kolana, odkrywając i podbijając świat, byli płci męskiej.

Pamiętam, jak po raz pierwszy zobaczyłam disneyowską kreskówkę "Mulan" z roku 1998. Oto nagle pojawiła się odważna i silna wojowniczka, czyli postać jak na tamte czasy naprawdę nieoczywista. Wielkie "łał"!

W latach 90. bardzo inspirujące było dla mnie poznanie twórczości żeńskiego tria Tic Tac Toe. A prawdziwa fascynacja hip-hopem zaczęła się wtedy, gdy zaczęłam poznawać coraz więcej nawijających lasek.

Dziś strasznie podoba mi się to, co robią np. Alyona Alyona z Ukrainy albo Princess Nokia ze Stanów Zjednoczonych. To postaci, którym mocno kibicuję, a nawet daję pewną taryfę ulgową.
Fot. Łukasz Jasiukowicz/ Anka Szwec
Taryfę ulgową ze względu na płeć? A gdzie idee równości?

Chodzi wyłącznie o to, że pewnych rzeczy nie przeskoczę, przecież nigdy w 100 procentach nie będę zdolna do spojrzenia na świat oczami mężczyzny. Tak więc siłą rzeczy mocniej wymiękam przy tekstach pisanych przez kobiety.

Pojawia się znacznie lepsza nić porozumienia, wynikająca z podobnej wrażliwości, doświadczeń życiowych, sposobu myślenia. Mam wielką nadzieję, że swoją twórczością
mogę zainspirować inne dziewczyny.

Wiesz, że na każdym swoim koncercie widzę jakieś dziesięcio-, trzynasto- albo szesnastolatki? To genialne, że takie osoby chcą mnie słuchać, że już zaczęły
poszukiwać czegoś więcej niż banalnego popu. Może chociaż część z nich pomyśli: "kurczę, nie tylko chłopaki mogą fajnie rapować"!

Mogę uwierzyć, że dzięki fajnemu rapowaniu twoja płyta okaże się sukcesem artystycznym i komercyjnym. Ale czy sądzisz, że zyskasz szacunek "prawilnych" fanów rapu, że uznają cię za postać autentyczną? Wiesz, to środowisko hermetyczne; nie ufa się tam osobom przychodzącym z zupełnie innego świata...

Może to naiwne, ale wierzę w to, że ciężką, konsekwentną pracą można zdziałać naprawdę wiele. Poza tym rap to pewna forma, nie jestem raperką w takim sensie, jak stara gwardia MC.

Stawiam na stopniowe zdobywanie zaufania słuchaczy, powolne budowanie relacji. To coś, co dziś interesuje mnie znacznie bardziej, niż zyskiwanie zasięgów "złotymi strzałami" – hitami, które niosą się viralowo.
To efekt doświadczeń związanych z rokiem 2014, gdy przylgnęła do ciebie metka "tej od hery, koki, haszu i LSD"?

Tak. Popularność tej piosenki najpierw mnie zaskoczyła, a potem zaczęła mi ciążyć i męczyć. Okazało się, że popularność może utrudniać pewne rzeczy... A więc zaliczyłam paniczną ucieczkę przed kawałkiem "Hera, Koka, Hasz, LSD".

Schowałam się w świecie sztuki nie-mainstreamowej, aby dopiero po jakimś czasie zdjąć kaptur i wrócić. Pewnie metki, o której mówisz, nie uda mi się odciąć nigdy, ale
przeszłam naprawdę długą drogę i dziś pod pewnymi względami jest znacznie lepiej.

Dla jak wielu osób wciąż pozostajesz autorką jednego przeboju?

Wiadomo, na koncertach zawsze trafi się ktoś, kto przyszedł wyłącznie po to, aby usłyszeć TEN utwór, choć na szczęście zdarza się to coraz rzadziej.

Bywa, że sama testuję publikę, pytając, czy na bis chce usłyszeć mój największy przebój, czy np. znacznie mniej znany kawałek "Igloo" z płyty "Solarium 2.0". I wiesz, że często ludzie wybierają ten drugi?

Wspaniałe jest również to, że gdy od czasu do czasu na widowni podnosi się zniecierpliwiony okrzyk: "Hera, koka", to grupa fanów reaguje na zasadzie: "dajcie
spokój, przecież ona ma mnóstwo innych numerów".

Wracając do twoich najnowszych numerów – na ile kawałek "Módl się za nami" odzwierciedla to, co znajdzie się na nowym albumie?

Na pewno nie będzie tam subtelnych dźwięków pianina i kwartetu smyczkowego, tylko spora dawka mocnego przekazu – muzycznego i tekstowego. Pojawi się np. to, czego brakuje mi w hip-hopie: duchowość (również ta świecka), rytuały, magia i mistycyzm rodem z mojego rodzinnego Podlasia.

Chcę pokazać, jak fascynujący jest to region: wciąż pierwotny, niezbadany i w niewielkim stopniu skażony współczesnością; rdzennie zakorzeniony w prasłowiańskości.

Ale nie zamierzam też uciekać od opowiadania o mojej codzienności, realiach i problemach zupełnie współczesnych.
Czytaj: o feminizmie?

Skupiam się na tematach, które mnie definiują, a to – owszem – jeden z nich, lecz nie jedyny. Przy okazji zaznaczmy, że nie lubię nadużywać słowa feminizm, które tak przeraża wielu Polaków.

O pewne rzeczy walczę bez dorabiania do nich zbyt przekombinowanych ideologii. Nie krzyczę co sekundę "jestem feministką", bo takie działanie w pewnym momencie staje się karykaturalne.

Przyznaję, zaliczyłam okres, w którym byłam nastawiona do świata znacznie bardziej radykalnie. Ale gdy przestałam przybierać postawę bojową, przerobiłam mnóstwo złości i frustracji, poczułam wielką ulgę.

Wciąż mam w sobie "fighterskość", ale potrafię ukierunkować ją w sposób racjonalny. Zamiast iść na noże, wolę powiedzieć: "usiądźmy i porozmawiajmy o tym na spokojnie; posłucham twoich racji, nawet jeżeli totalnie się z nimi nie zgadzam".

To znacznie bardziej konstruktywne. Wybrałam drogę, na której staram się w sposób łagodny, rozważny i empatyczny pojąć drugiego człowieka – bez względu na to, czy jest kobietą czy mężczyzną.
Rozumiem, że nie zamierzasz odwrócić konwencji rapowych o 180 stopni i zacząć nawijać o podbojach seksualnych; o postrzeganiu mężczyzn wyłącznie jako obiektów, których się pożąda, ale nie szanuje? Nie nagrasz teledysku, w którym półnadzy przystojniacy są twoimi suczkami?

Kurczę, to mogłoby być naprawdę dobre – faceci trzęsący pośladkami przed kamerą (śmiech)!

Ale jestem w miejscu, w którym chyba nie chcę używać zbyt dużo ironii i sarkazmu. Nie jest mi to w tym momencie do niczego potrzebne, a obawiam się, że spora część społeczeństwa może pewnych rzeczy nie złapać.

Co do braku szacunku: pojawia się tutaj pewien problem, bo – jeżeli mówimy o tzw. tu i teraz – spotykam prawie wyłącznie mężczyzn bardzo dobrych, przyjaznych, szczerych, otwartych, mądrych, godnych zaufania i szacunku właśnie.
Kurczę, to dopiero mało feministyczne stwierdzenie!

Wiem, że każda ideologia w pewnym momencie przybiera coraz bardziej radykalne formy, tak więc – jak na dzisiejsze realia – moja wizja feminizmu jest już mało modna.

Ale naprawdę nie odczuwam potrzeby przerabiania swoich demonów w sposób demonstracyjny i skrajny. Doszłam do punktu, w którym rozumiem, że z patriarchatu najlepiej wychodzić w pokojowo, partnersko.

Jak pisała Susan Sontag: podzielmy ten tort po równo. Jestem zwolenniczką pełnej wolności: jeżeli jakaś dziewczyna chce się rozebrać i być traktowana przez mężczyzn jako obiekt seksualny, niech to robi.

Chce rapować? Niech łapie mikrofon i działa, zamiast marnować energię na ciągłe opowiadanie o tym, jak ciężko jej rapować, bo źli mężczyźni rzucają jej kłody pod nogi.