"Naziolski biskup podgrzewa atmosferę". Autor książki o ludobójstwie w Rwandzie boi się masowej przemocy

Anna Dryjańska
Abp Marek Jędraszewski z okazji 75. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego powiedział, że "nasze dusze, serca i umysły" chce opanować "tęczowa zaraza". – Arcybiskup mówi językiem ludobójców. Woła: zabij! Ci, którzy biją mu brawo, sytuują się w roli katów – ostrzega Wojciech Tochman, nagradzany reporter, autor książki "Dzisiaj narysujemy śmierć" o ludobójstwie w Rwandzie.
Wojciech Tochman jest nagradzanym reporterem i autorem wielu książek. W 2010 roku ukazała się jego książka "Dzisiaj narysujemy śmierć" o ludobójstwie w Rwandzie w 1994 roku. fot. Michał Fiałkowski
Anna Dryjańska: Widziałam jak na Facebooku skomentowałeś słowa arcybiskupa Jędraszewskiego. "No k/wa mać!".

Wojciech Tochman: Bo już zwykłych słów mi brakuje. Ile można mówić, że w Polsce gęstnieje atmosfera pogromowa. Na ulicach bije się cudzoziemców, którzy są nie dość biali albo nie dość dobrze mówią po polsku. Ale to nie jest dobry wróg, bo jest go tutaj za mało.

Lesbijek i gejów mamy więcej, są wszędzie: za ścianą w bloku, w szkole, w pracy, na ulicy. Według zwierzchnika krakowskiego kościoła to zaraza. W kontekście potężnej kampanii skierowanej przeciwko LGBT, trzeba powiedzieć jasno:

arcybiskup mówi językiem ludobójców. Woła: zabij! Ci, którzy biją mu brawo, sytuują się w roli katów.

W Rwandzie władza i katoliccy duchowni nazywali Tutsi "karaluchami". Chodziło o to, by większość Hutu przestała w swoich sąsiadach widzieć ludzi, a zobaczyła robactwo. I to się udało.
Przypominanie ludobójstwa z Rwandy z 1994 roku brzmi egzotycznie w naszych realiach.


Mechanizm jest podobny. Masowa przemoc, taka jak pogromy czy ludobójstwo, to proces, w który wikła się zwykłych ludzi, by przygotować ich do roli sprawców. Zawsze stoi za tym władza. Jak stała w Rwandzie. Często razem z kościołem. Jak w Rwandzie...

Pierwszy etap tego procesu, to wyodrębnienie grupy, nazwanie jej i uporczywe wskazywanie palcem. Drugi etap - dehumanizacja, sprowadzenie do roli szkodnika roznoszącego choroby, zarazę, a więc roznoszenie czegoś szczególnie złego, groźnego i podstępnego, bo niewidocznego.

Tak wystraszony człowiek zrobi wszystko, by przed tym czymś, śmiertelną bakterią, wirusem, ochronić tych, których kocha najbardziej. Swoje dzieci, wnuki.

Pamiętam moją rozmowę z mężczyzną Hutu, który został skazany za zamordowanie siedmiorga sąsiadów. Mówił, że gdy ich zabijał był przekonany, że robi coś dobrego, że czyści świat i w ten sposób chroni swoje dzieci.

Trzeci etap to przemoc. Chyba właśnie mamy ten moment: początek nieodwracalnego. Obejrzałem nagrania z kontrmanifestacji Marszu Równości w Białymstoku. Kulturalni mieszkańcy miasta – nie ci, którzy bili, kopali i krzyczeli "wypierdalać", tylko zwykli ludzie stojący z boku – mówili przed kamerą, że boją się o swoje dzieci. "Niech LGBT zostawią nasze dzieci w spokoju!". Zadrżałem. A więc to już… Porządni obywatele są już gotowi, by czyścić swoje osiedle, swoje miasto, swój kraj, by ratować dzieci przed zarazą. Teraz wystarczy iskra, by bryznęła krew. Plotka albo fake news z TVP. Oni tam codziennie opowiadają ludziom takie bzdury o "środowiskach LGBT", że nie da się tego słuchać.

Ale ludzie słuchają. I zaczynają wierzyć, że ci LGBT mają jakieś straszne zamiary. Pamiętajmy, jak w lecie 1946 roku zaczął się pogrom kielecki. Dzisiaj słowa naziolskiego biskupa z Krakowa rozgrzewają tę atmosferę do czerwoności.
screen Twitter
Czy masowa przemoc wobec gejów, lesbijek i innych osób LGBT nie jest mniej prawdopodobna, skoro nie wyróżniają się etnicznie, a więc trudniej ich zidentyfikować?

Nie wiem. Wiem, że w czasie II wojny światowej nie każdy Żyd nosił chałat i pejsy. Wielu niczym się nie wyróżniało, wyglądali jak ich sąsiedzi, którzy Żydami nie byli. Zwykle jednak znalazł się ktoś obok, kto gorliwie zawołał Niemca.

W zmanipulowanych i wystraszonych głowach budzą się szmalcownicy, granatowi policjanci chętni do wskazywania palcem, po kogo trzeba przyjść. Dla LGBT Polska nie jest dziś bezpiecznym miejscem. Czy możemy coś zrobić, by zawrócić Polskę z drogi prowadzącej do masowej przemocy?

Zabija obojętność. Bezmyślna wiara w to, że to, co mówią media jest prawdą. Sądzę, że nie tylko LGBT są w niebezpieczeństwie. Kto będzie następny? Ukraińcy? Kobiety?

Co poradzisz tym, którzy chcą się temu sprzeciwić, ale nie wiedzą jak?

Nie chcę nikogo pouczać. Wiem, co ja bym zrobił, gdybym był katolikiem w Krakowie. Zorientowałbym się, gdzie mój arcybiskup będzie przemawiał następnym razem. On za każdym razem mówi o LGBT, to jego obsesja, jego fioł, więc na pewno i kolejnym razem będzie wzywał wiernych do przemocy.

Może zaprosiłbym do towarzystwa kilka osób, bo w grupie raźniej. Poczekałbym na jego homilię. I przerwalibyśmy mu. Krzyczelibyśmy: dość przemocy! Dość nienawiści! Odejdź! Apage, Satanas! Uważam, że obojętne uczestnictwo w spektaklach nienawiści serwowanych przez Jędraszewskiego czy biskupa Wojdę z Białegostoku, to zgoda na przemoc.

Po Białymstoku intelektualiści katoliccy napisali list z apelem o dymisję całego episkopatu, ale episkopat do szczętu przesiąknięty faszyzmem rzecz jasna ich nie posłuchał. Nie poddawałbym się. A gdybym czuł, że nic jednak nie mogę zrobić, to bym odszedł z kościoła panów Jędraszewskich. Odmówiłbym im prawa do mówienia w moim imieniu. Zrobiłem to dawno temu. Tyle że nie każdy ksiądz zachowuje się biskupi, którzy wzywają do wojny z gejami i lesbijkami. Jestem pewna, że wielu czytelników ma kontakt z proboszczem, który jest miły, sympatyczny, jeździ na rowerze, a nawet prowadzi zbiórki charytatywne.

Jak powiedziałem, nie zamierzam nikogo pouczać. Nawet, gdyby mój proboszcz był skromnym, uczciwym i mądrym człowiekiem, zrobiłbym tak, jak powiedziałem przed chwilą. Co podpowiedzieć biernym obserwatorom biskupiej przemocy? Może modlitwę o to, by ani oni, ani ich dzieci nie stali się ofiarami albo sprawcami.

A co mogą zrobić ludzie, którzy nie chodzą do kościoła?

Po pierwsze iść do wyborów. Po drugie: głosować na polityków, którzy przestrzegają Konstytucji i trzymają duchownych daleko od władzy.

Po atakach na dzieci i dorosłych z Marszu Równości biskupi oświadczyli, że potępiają przemoc. Z jednej strony mówią o chorobie, zarazie, zagrożeniu, z drugiej dystansują się od napaści. O co w tym wszystkim chodzi?

Z Rwandą było tak samo. Gdy przypominamy katolickim duchownym o ich uwikłaniu w ludobójstwo 1994 roku i gdy mówimy o zawstydzającej wtedy postawie Jana Pawła II, to słyszymy, że nie, że to nieprawda. Że kościół apelował, że papież prosił o zaprzestanie zabijania, że tylu duchownych zostało tam przecież zamordowanych. To tylko cześć prawdy.

Cała prawda jest brutalna: papież wołał cicho, za cicho, nikt w Rwandzie go nie słyszał. Bo kościół dowodzony przez polskiego papieża konsekwentnie wspierał ówczesne rwandyjskie władze w przygotowywaniu zabijania "karaluchów". Napisałem o tym cały rozdział w mojej książce. Konsekwentne nawoływanie do przemocy w końcu tę przemoc uruchamia. Jędraszewski dobrze o tym wie. To niebezpieczny człowiek.