"Janusz mówił, że pogoda jest dobra na spacer". Taternicy opisują, co usłyszeli pod Giewontem

Aneta Olender
– Winni są ludzie, którzy tam poszli. Lekceważyli burzę i wchodzili w góry – mówi w rozmowie z naTemat jeden z tatrzańskich przewodników. Ludziom, którzy wybierają się w góry często, brakuje wiedzy i wyobraźni – stwierdzają ci, którzy wiedzą, czym jest szacunek do natury i żywiołu. O ignorancji turystów rozmawiamy z tatrzańskimi przewodnikami.
Bywa, że turyści mimo ostrzeżeń nie rezygnują z wędrówki w góry. Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
– Proszę pani, milion takich dziennie spotykamy na szlaku – tak na pytanie o turystów ignorantów reaguje jedna z zakopiańskich przewodniczek. Jedni zbywają milczeniem rady doświadczonych przewodników, inni bywają aroganccy, gdy ktoś mówi im, aby zawracali ze szlaku, bo idzie burza.

Najczęściej pojawiającymi się hasłami są: "przejdzie bokiem" lub "zdążymy". Tak było też w przypadku tragedii, która wydarzyła się w Tatrach w ubiegłym tygodniu. Bilans gwałtownej burzy to cztery ofiary śmiertelne i ponad 150 poszkodowanych. Wiele osób nadal przebywa w szpitalach.


Czy można było tego uniknąć? To pytanie zadawało i zadaje wielu internautów. "Na pytanie, czy tragedii można było uniknąć, a takie zadawaliśmy sobie, stwierdzam że nie. Ludzie, typowi wakacyjni turyści ostrzegani przez doświadczoną ekipę nie zawracali. Według niektórych narracji to krzyż jest winny tragedii - nie, to ludzka buta, arogancja, głupota i brak pokory do gór" – podsumował w sieci swoją relację z tamtego dnia taternik.
Akcja ratunkowa po burzy, która przeszła nad Tatrami.Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
"Przestałem się odzywać"
– To jest na porządku dziennym – mówi w rozmowie z naTemat przewodnik z wieloletnim doświadczeniem. – Zwracając komuś uwagę, słyszałem takie odpowiedzi, że "co mnie to obchodzi" gdzie oni idą, albo "my zdążymy" – przyznaje i dodaje, że próba przekonania turystów do zrezygnowania z dalszej wędrówki jest często traktowana jak "dyktowanie komuś, co ma w danym dniu robić".

Przewodnik, który woli pozostać anonimowy, nie rozumie zamieszania wokół ostatnich wydarzeń w górach. – Nie rozumiem tego, że teraz szuka się winnych. Tu nie ma winnych. Winni są ludzie, którzy tam poszli i byli tam o tej godzinie. Lekceważyli burzę i wchodzili w góry. Jest to przykre, bo są ofiary śmiertelne, można współczuć, ale ludzie, którzy się tam znaleźli w tym miejscy w tym dniu sami sobie zawinili – stwierdza.

Podobnych głosów wśród ludzi, którzy znają góry, jest więcej. W internecie pojawił się opis zachowania turystów, którzy nie reagowali na próby uświadomienia im, co może się za chwilę wydarzyć i ostrzeżenia, że może być bardzo niebezpiecznie.

"Wybijanie ludziom z głowy dalszej wędrówki. Dokonaliśmy kilku prób. W tym 3 rodzinom z małymi dziećmi. W 1 przypadku zj***ł nas nawet Janusz z Wąsem, że pogoda jest ładna, dobra na spacer i żebyśmy sobie szli robić jaja gdzie indziej. Aha. Nasz argument o mapie burz został wyśmiany 'burzy w górach nie można przewidzieć'" – opisuje zachowanie ludzi na szlaku taternik.

Z jego relacji wynika, że wiele osób ignorowało nie tylko słowa, ale i widoczne już znaki pogody. Chociaż było słychać grzmoty, turyści kontynuowali wejście.

"Około 12:30 pogoda dawało jasno znać, że będą burzę i to dość szybko. Pomiędzy tragedią a chwilą, kiedy już było wiadomo, że należy zawracać minęło około 45 minut. 45 minut na wycofanie z Giewonta czerwonym szlakiem, to sporo czasu na uratowanie - spokojnie można zejść do wysokości 1500 m. Ale nie, tam ludzie wchodzili dalej już po 13!" – czytamy w opisie.

– Góra stoi i jak ja dzisiaj nie wejdę, to wejdę jutro, jak nie jutro, to wejdę za rok. Nie może być tak, że ktoś idzie i wyraźnie chmura się wytacza znad Czerwonych Wierchów, bo ona głównie stamtąd idzie nad Giewont i jak się dochodzi do przełęczy, to ona jest w pełnej krasie i wtedy zaczyna bić, to nie że ja zdążę bo stamtąd jest jeszcze 40 minut dobrym krokiem na szczyt. Trzeba myśleć racjonalnie i spokojnie schodzić w dół – stwierdza anonimy przewodnik.

Nasz rozmówca dodaje, że ani przewodnik, ani ratownik TOPR nie mogą niczego nikomu narzucać. Z jego doświadczenia wynika, że ludzie zwyczajnie nie mają pojęcia, jakim żywiołem jest burza. On przestał już zwracać uwagę tym, którzy mimo wszystko decydują się iść w góry.

– Chyba ponad dekadę temu ze względu na te odzywki przestałem się odzywać. Gdyby ktoś reagował na to i ludzie braliby do serca ostrzeżenia, może byłoby inaczej. W mojej wieloletniej pracy przewodnickiej nie spotkałem się z tym. Jak grochem o ścianę – kwituje.

Podobnego zdania jest Magdalena Zwatrzko, która przewodniczką tatrzańską jest od 16 lat. Ona też, gdy stara się przemówić do rozsądku turystów, spotyka się z "bezczelnymi uśmiechami" lub z niegrzecznymi odpowiedziami. Mimo wszystko się nie poddaje.

– Naprawdę to nawet nie są procenty ludzi, którzy podziękują i z pokorą się dostosują do rad. Zdarzyło mi się zbiegać z gór w czasie burzy i napotkałam osoby idące w drugą stronę. Zawsze wtedy się zatrzymuję i grzecznie zwracam uwagę, żeby nie otrzymać jakiejś riposty. Turyści najczęściej popatrzą tylko na mnie i idą dalej – zauważa nasza rozmówczyni.

Przewodnicy tatrzańscy latami uczą się rozpoznawać warunki
Przewodniczka Katarzyna Kołodziej podkreśla, że góry są bardzo specyficznym terenem. Przewodnicy tatrzańscy latami uczą się rozpoznawania warunków atmosferycznych, zarówno jeśli chodzi o zbliżającą się burzę, jak i o warunki śniegowe w zimie. Bywa jednak, że i ona w górach spotyka osoby, które są przekonane, że "burza przejdzie bokiem". Ona nie uważa jednak, że to ignorancja, mówi raczej o braku świadomości.

– Dużo jest takich szkoleń jak np. zimowe szkolenia lawinowe, ale ciągle za mało osób z nich korzysta w stosunku do tego, jak masowa zrobiła się turystyka. W tym momencie mamy rocznie prawie cztery miliony turystów w samych Tatrach, więc wypadków procentowo nie jest tak wiele. Myślę jednak, że będzie ich coraz więcej, ponieważ i ludzi jest coraz więcej – stwierdza.

Ludzie, którzy przyjeżdżają w góry, to często osoby, które pojawiają się tu sporadycznie. Nie mają ani doświadczenia, ani wiedzy. Co prawda szukają informacji, ale nie tam gdzie trzeba. Zamiast korzystać z oficjalnych stron Tatrzańskiego Parku Narodowego, czy TOPR-u, wolą zaglądać do internetu, na fora internetowe, czy też grupy np. na Facebooku.

– Tej zimy dostałam mapkę z wyznaczoną trasą z aplikacji Google Maps. Turyści na jej podstawie planowali wyprawę w góry. Trasa prowadziła z Kuźnic przez Halę Kondratową na Giewont. Zejście z Giewontu do Doliny Strążyskiej wyznaczone było czerwonym szlakiem, który zresztą jest w zimie zamknięty, a następnie jeszcze Ścieżką nad Reglami na Kalatówki. Ta trasa miała im zająć 4,5 godziny. Stwierdziłam, że nawet w tempie Andrzeja Bargiela to byłoby trudne do zrobienia, nie mówiąc o warunkach śniegowych – mówi Kołodziej.

Na Turniach zrobiliśmy przerwę. Sytuacja była dynamiczna, pogoda mocno się zmieniała. Przez pół godziny na Turniach zwracaliśmy uwagę łącznie ponad 10 osobom. NIKT nas nie posłuchał. Każdy Taternik wam powie, że między 12:30-14:00 jest najwięcej burz, a potem od 16 do 18.

Schodziliśmy powolnym korkiem w dół, mijaliśmy 2 pare z 2 dzieci, kolega powiedział już wk***iony: Państwo nie widzą co się dzieje? Już trzeba kategorycznie zawracać, to ostatni moment, zaraz tu będzie sajgon.

Popatrzyli po sobie jakby ducha zobaczyli, coś pomarudzili między sobą powiedzieli dzięki i poszli w górę! A burza już za naszą granią graniczną była. Z naszej perspektywy było widać wyładowania chmura chmura i słychać grzmoty.
 

Relacja taternika z wydarzeń w Tatrach

Tragedia z Giewontu niczego nie nauczyła ludzi
Sytuacja, w której turyści ignorują ewidentne oznaki pogarszania się pogody, nie jest rzadkością – przyznaje nasz kolejny rozmówca. Łukasz Kosut to przewodnik tatrzański i ratownik TOPR.

– Bardzo często ignorują i idą dalej licząc prawdopodobnie na łut szczęścia. Słychać komentarze: "może przejdzie bokiem" albo "zdążymy" – przyznaje Kosut. Zauważa, że takie historie jak ostatnie tragiczne wydarzenia w Tatrach nie wpływają na wyobraźnię ludzi.

– Tak było choćby wczoraj, czyli już po tragedii na Giewoncie. Schodząc z Kościelca również spotykaliśmy ludzi, którzy mimo późnej pory i oznak pogarszania się pogody, nie reagowali na uwagi kolegów i kontynuowali wchodzenie – dodaje.

Grzegorz Kubicki, także przewodnik i ratownik TOPR, pamięta sytuację gdy zabezpieczał biegaczy podczas biegu w tatrach. Podczas burzowej aury na Czerwonych Wierchach było sporo ludzi.

– Było słychać burzę z daleka, było widać wyładowania, ale pomimo tego ludzie po prostu podchodzili dalej, chociaż próbowałem ich zawrócić. To jest chyba jakaś taka magia bliskości szczytu, że skoro tyle już się namęczyli, to trzeba wejść – opowiada.

Burzę z wyprzedzeniem było słychać także podczas ostatnich dramatycznych wydarzeń w górach. – Tego dnia przed naszymi działaniami było ją słychać przynajmniej pół godziny wcześniej. Wiem od kolegi, który tam był, że próbował zawracać ludzi, ale oni nie reagowali za bardzo – mówi Kubicki.

Równocześnie przyznaje, że jego zdaniem wynika to z zupełnej nieświadomości. Wysoko w górach znajdują się przecież przypadkowe osoby, które zapominają choćby o tym, że ze schroniska czy hotelu na szlak powinno wychodzić się o świcie.

– Latem w góry wychodzę o 3, 4 rano, więc wtedy nie ma ludzi na szlakach. Jak schodzę, to oni dopiero się pojawiają w dolinie, więc rzadko mam okazję ich mijać. Dla nas przewodników, ludzi działających tutaj co dzień, to jest sprawa zupełnie normalna, że o 4 wychodzi się z domu, jeśli chce się pójść gdzieś wysoko. To jest naturalne i normalne – wyjaśnia ratownik TOPR.

Nasz rozmówca dodaje, że świetnie przygotowane szlaki w Tatrach, bardzo dobrze oznaczone, sprawiają, że nawet osoba, która nie potrafi korzystać z mapy, jest w stanie wejść dosyć wysoko, ponad swoje możliwości.

Katarzyna Kołodziej pamięta, że pytanie "Co być zrobiła jako przewodnik jeżeli idzie burza, a turyści koniecznie chcą wejść na Giewont?" usłyszała także podczas swojego egzaminu przewodnickiego od jednego z egzaminatorów. 

– Drążąc temat dochodziliśmy do wniosku, że jeżeli ktoś naprawdę chce i odmawia współpracy, to na siłę go nie powstrzymam, mogę jedynie pozwolić mu iść na własną odpowiedzialność, najlepiej potwierdzając na piśmie jego decyzję. Chociaż wiadomo, że jeżeli grupa jest z przewodnikiem, to on odpowiada za grupę i powinien mieć decydujący głos – podsumowuje.