Zobaczyłem jak może wyglądać w Polsce rynek aut na prąd i... podoba mi się. Będzie i zdrowo, i tanio
Dziś Volkswagen Home, czyli stołeczny showroom tej marki, był miejscem debaty na temat tego, co powinno zainteresować zarówno osobę, która myśli o losie całej naszej planety (włączając w to los pingwinów na Antarktydzie), jak i człowieka, dla którego istotne jest wyłącznie to, co dzieje się w najbliższym otoczeniu. Porozmawiajmy o czymś nieuniknionym, czyli wielkim rozwoju elektromobilności.
– Nie istnieją samochody, które nie emitują absolutnie żadnych szkodliwych substancji. Jednak warto rozwijać branżę aut niskoemisyjnych, czyli elektrycznych – mówi dr inż. Anna Skarbek-Żabkin z Forum Elektromobilności.
Kluczowy jest tutaj fakt, iż tego rodzaju pojazdy chronią nasze zdrowie w sposób – nazwijmy to – lokalny: wpływają korzystnie na jakość powietrza w naszym bezpośrednim otoczeniu. W przeciwieństwie do samochodów spalinowych, które emitują spaliny niemal na wysokości naszych ust i nosów, praktycznie nie zanieczyszczają tzw. strefy niskiej emisji, wznoszącej się na 40 metrów nad poziom gruntu.
Co oznacza owo "praktycznie"? Cóż, każde auto zanieczyszcza powietrze m.in. pyłem z klocków hamulcowych. Lecz w przypadku elektrowozów, z racji ich konstrukcji, następuje to z znacznie mniejszym stopniu, niż gdyby pod lupę wziąć ich pobratymców na benzynę lub olej napędowy.
Anna Skarbek-Żabkin, współzałożycielka Forum Elektromobilności•Fot. naTemat
Co z tak powszechnym kontrargumentem, że w polskich realiach i tak większość prądu powstaje w wyniku spalania węgla?
– Mówimy tutaj o szukaniu mniejszego zła. Nawet uwzględniając ten fakt, samochód elektryczny wciąż jest o 25 procent mniej szkodliwy dla środowiska. Ma nie tylko znacznie większą efektywność (w jednostce spalinowej wykorzystuje się zaledwie 20 procent energii zawartej w paliwie), lecz do tego wspominany węgiel spalany jest w elektrociepłowniach, których – umieszczone daleko i wysoko – kominy są pod nieustanną kontrolą, szkodząc nam znacznie mniej, niż rury wydechowe – konkluduje dr Skarbek-Żabkin.
Showroom na warszawskiej ulicy Karolkowej•Fot. naTemat
W naszym kraju (dane na marzec 2019 r.) zarejestrowanych jest 4987 elektrycznych samochodów osobowych, z których 3163 to pojazdy zasilane wyłącznie prącem (BEV), pozostałą część stanowią hybrydy typu plug-in (PHEV).
– Milion elektryków w Polsce do roku 2025 to mrzonki. Podchodząc do sprawy realistycznie, cieszyłbym się, gdyby do tego czasu owa liczba sięgnęła 300 tysięcy – mówi Maciej Mazur z Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych.
Tak czy owak kwestią kluczową jest intensywny rozwój odpowiedniej infrastruktury. Z jednej strony można cieszyć się, że nad Wisłą działa w tym momencie 785 ogólnodostępnych stacji ładowania, czyli dwukrotnie więcej, niż zaledwie rok temu. Jednak z drugiej weźmy pod uwagę, że np. w Holandii mówimy już o... ponad 40 tysiącach punktów ładowania.
Lecz czy powinniśmy skupiać się wyłącznie na budowie takich właśnie miejsc? Niekoniecznie, biorąc pod uwagę fakt, iż w ogólnodostępnych punktach odbywa się zaledwie 20 procent e-ładowań. Cała reszta to zasilanie akumulatorów w miejscach zamieszkania i pracy.
Maciej Mazur z Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych•Fot. naTemat
Chodzi tu o osiedla, czyli miejsca, gdzie życie posiadaczy wozów nie-spalinowych jest znacznie trudniejsze, niż w przypadku osób posiadających własne domy z garażami. Rozwiązanie? Tworzenie na wielkomiejskich osiedlach hubów, z których każdy będzie dawał dostęp do kilkunastu ładowarek.
Coś, o czym dżentelmeni jednak rozmawiają
Pieniądze, czyli temat, którego nie sposób pominąć w dyskusji na temat elektromobilności. Jeżeli mowa o cenach zakupu tego rodzaju pojazdów, można stwierdzić: jest coraz lepiej, trzymajmy kciuki, aby było jeszcze fajniej.
– Spójrzmy chciażby na nadchodzącego Volkswagena ID.3, czyli auto, które – biorąc pod uwagę oferowany zasięg i cenę – jest prawdziwym "game changerem" na rynku – mówi Maciej Mazur.
Ten model, pierwszy samochód niemieckiego koncernu projektowany od podstaw jako wóz wyłącznie elektryczny, w wersji podstawowej (330 kilometrów zasięgu wg procedur WLTP) ma kosztować około 130 tysięcy złotych.
– To dopiero początek, nie mam absolutnie żadnych wątpliwości odnośnie tego, że technologie będą tanieć. Dla przykładu: jeszcze rok temu mały, miejski Volkswagen e-up! kosztował około 130-140 tysięcy złotych. Dziś jego cena spada 100 tysięcy złotych, choć wyposażono go w lepszą baterię – podkreśla Łukasz Zadworny, dyrektor marki Volkswagen w Polsce.
Łukasz Zadworny, w tle Volkswagen ID.3•Fot. naTemat
Już w tym momencie około 50 procent rejestrowanych tam samochodów stanowią te zasilane z gniazdka (przy średniej światowej wynoszącej 2 procent). W sytuacji, gdy VW e-Golf kosztuje w salonie mniej niż spalinowy odpowiednik, można kierować się nie tylko miłością do ekologii, lecz również portfelem.
Pozostając w sferze finansów: oczywiście totalny koszt użytkowania auta to nie tylko cena zakupu, lecz również jego późniejszej eksploatacji, od wydatków na paliwo, aż po serwisowanie.
Już w tym momencie suma owych kosztów w przypadku wozu elektrycznego jest niższa o 30 procent, niż w jego odpowiedniku spalinowym. A, jak zapowiada Łukasz Zadworny, można liczyć na dalsze pozytywne zmiany.
– Niedługo zaoferujemy w cenie około 2000 zł tzw. wallboxy, dzięki którym każdy będzie mógł szybko ładować swój samochód w domu. Biorąc pod uwagę stawki prądu w taryfie nocnej, koszt przejechania 100 kilometrów wyniesie zaledwie 6 zł – deklaruje szef polskiego Volkswagena.
Auto, które powoli może przechodzić na zasłużoną emeryturę•Fot. naTemat
Do tego mają dojść kolejne zachęty, jak chociażby preferencyjne warunki finansowania oraz wspieranie rozbudowy infrastruktury ładowarek o mocy 350 kW, dzięki którym samochód można "zalać do pełna" w kilkanaście minut.
Wszystko to sprawia, że dniu, w którym z oferty Volkswagena znikną całkowicie modele spalinowe, będzie można stwierdzić "świetnie, i tak nie były już potrzebne".