Zawód? Wartownik przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Dwóch z nich opowiedziało o kulisach służby

Adam Nowiński
Mieszkańcy Warszawy już raczej nie zwracają na nich zbytnio uwagi, ale dla turystów są sporą "atrakcją". Mowa o żołnierzach, którzy pełnią wartę przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Poznaliśmy dwóch z nich. Każdy swoją karierę zaczynał w innym okresie. Zdradzili nam kulisy swojej pracy i powiedzieli, co jest w niej najtrudniejszego.
Żołnierze pełniący wartę przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie zdradzili nam kulisy swojej służby. Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Jak zaczęła się wasza służba? Jak trafiliście do wojska?

Dariusz: To były stare czasy, bo 1986 rok. Wtedy w ogóle nie miałem pojęcia że istnieje taka jednostka. Chciałem dostać się do powietrzno-desantowej lub do kompanii specjalnej. Pamiętam, że przygotowywałem się do tego: ćwiczyłem karate, zrobiłem nawet kurs skoczka, a w WKU wpisałem w rubrykę, że chcę trafić do desantu...

Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że dostałem na komisji skierowanie do kompanii reprezentacyjnej (później batalionu reprezentacyjnego – red.). Przeszedłem komisję lekarską w wojskowym szpitalu, która składała się z 12 lekarzy. Potem miałem wezwanie na pogadankę z oficerem kontrwywiadu, który pytał mnie o wiele rzeczy, które sprawdzili i znów mnie wezwali na przesłuchanie.


Po nim miałem komisję, w której byli oficerowie z KRWP i tam padły pytania o wykształcenie, co ostatnio czytałem, czy byłem kiedyś w teatrze lub w operze. Na koniec musiałem jeszcze przejść testy sprawnościowe, żeby ostatecznie dostać wezwanie i bilet na unitarkę do Ciechanowa. To był styczeń 1987 roku. I tak się zaczęło.
Dariusz
żołnierz KRWP w latach 1987-1989

Pamiętam, że było wtedy okropnie zimno. Temperatura dochodziła do minus 27 stopni, a my mieliśmy dziennie około 8 do 10 godzin musztry. Ale na kondycję nie narzekałem, bo uprawiałem sport. Z poboru przyszło nas 179. Po dwóch latach do służby trafiło 126, reszta odpadła w międzyczasie z różnych powodów.



Sylwester: Do jednostki dostałem się całkiem przypadkowo, przynajmniej ja tak uważam (śmiech). Poszedłem na studia w 2000 roku i tak się moje życie potoczyło, że na drugim semestrze nie miałem pracy i nie mogłem ich dalej opłacać więc mnie skreślili z listy studentów. W ten sposób przyszło do mnie wezwanie z WKU.

Tam szukali dla mnie jednostki, ale nigdzie nie pasowałem, bo albo, że "za wysoki" albo "nie to wykształcenie". Nie zapomnę tego jak w pewnym momencie oficer spojrzał na mnie i kazał mi się uśmiechnąć. Uśmiechnąłem się, a on na to: "zęby są wszystkie". Do Batalionu Reprezentacyjnego".

I tak dostałem skierowanie na badania i pozostałe komisje. Wszystkie przeszedłem bez zarzutów. Na ostatniej komisji przyjechali oficerowie z Batalionu i oglądali nas w samych majtkach. Odrzucali nawet za małe tatuaże w niewidocznych miejscach. Głównie patrzyli na nasz wygląd i prezencję. Nie pamiętam, czy było coś ze sprawności fizycznej, ale chyba nie. I tak dostałem przepustkę do, jak się później okazało, najwspanialszego roku w moim życiu.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Jak przebiegała wasza służba? Czy uczestniczyliście w defiladach, pełniliście wartę przy Grobie Nieznanego Żołnierza?

Dariusz: Oczywiście, brałem udział w defiladach – zaliczyłem w sumie sześć w ciągu dwóch lat służby zasadniczej, a pod GNŻ "odstałem" prawie 200 godzin. Oczywiście oprócz tego były inne rodzaje służby wartowniczej, które wykonywałem.

Co ciekawe mój sąsiad, z którym mieszkaliśmy w jednej bramie, też chciał dostać się do desantu, a tak jak ja trafił do kompanii reprezentacyjnej, z tymże on do Marynarki Wojennej. Tym sposobem przez dwa lata spotykaliśmy się na zgrupowaniach na Bemowie przed każdą defiladą.

Sylwester: Do Batalionu trafiłem dokładnie drugiego października 2002 r. Na początku nie wiedziałem dokładnie, czego się tam spodziewać. Codziennie plac musztry, maszerowanie i wf, a w międzyczasie trochę teorii. I tak do samej przysięgi. Od samego początku dawałem z siebie wszystko, dlatego zostałem wyróżniony na przysiędze. Po przysiędze zaczęła się jak dla mnie prawdziwa bajka.

Dostaliśmy sks-y i ćwiczyliśmy chwyty. Szybko załapałem, o co w tym chodzi. Plac musztry to było dla mnie coś pięknego. Pewnego dnia zapisywali chętnych którzy chcieliby zostać kapralami, ja też chciałem, ale na szczęście miałem super dowódcę drużyny, który mi to odradził. Zapytał czy chcę pełnić wartę pod Grobem Nieznanego Żołnierza i brać udział w dużych uroczystościach, bo jeśli tak, to żebym nie szedł na awans. I miał rację!

W sumie nie pamiętam, ile razy stałem pod Grobem Nieznanego Żołnierza, ale dobrze pamiętam swoją pierwszą wartę. Moja siostra przyszła porobić mi zdjęcia. Tego dnia w mieście grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Sylwester
żołnierz KRWP w latach 2002-2003

Brałem też udział w wielu defiladach oraz szpalerach przed prezydentami i premierami. Miałem także okazję maszerować przed Emirem Kataru, Cesarzem Japonii i przed Janem Pawłem II w Krakowie. To była przepiękna uroczystość.

Tuż przed nią spotkała mnie nietypowa sytuacja. Wyjechaliśmy z Warszawy wcześnie rano i mieliśmy zajechać najpierw na miejsce noclegu, żeby każdy mógł się ogarnąć. Niestety mieliśmy opóźnienie i pojechaliśmy prosto na lotnisko, nawet policja i żandarmeria nas eskortowała. Na miejscu musieliśmy się golić, jeden drugiego na sucho. To była dziwna, ale w sumie niezapomniana i zabawna sytuacja.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Jak wygląda szkolenie żołnierza tej służby? Czy mieliście jakieś specjalne treningi?

Dariusz: Przede wszystkim duży nacisk kładziono na kondycję, dużo biegania, trochę rozciągania i musztra po kilka godzin. Na początku nawet 8 do 10, musztra pojedynczego żołnierza, potem musztra w drużynie, a później w plutonie i na końcu musztra całej kompani, czyli: baczność, spocznij, na ramię broń, prezentuj broń, do nogi broń itd.

Wszystkie te ruchy i komendy powtarzane są do czasu, kiedy żołnierze wykonują je mechanicznie i bezbłędnie. Najtrudniej później zgrać wszystkich żołnierzy w jeden organizm np. przy salwie honorowej, bo tu nie było miejsca na błędy, a za nawet drobne uchybienia oczywiście kara np. bieg na 3 km. Maszerowanie nogą w pas było na porządku dziennym. Nikt nie myślał, że można było niżej.

Proszę zobaczyć na niektórych zdjęciach widać zmianę warty pod grobem jak chłopaki idą w pas. Oczywiście na defiladzie to nie możliwe, bo orkiestra gra tempo 112 do 116 kroków na minutę. Żeby wszystko wychodziło równo, na placu musztry była ściana luster i widać było co należy koordynować i niwelować od razu.
Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta

Sylwester: Na treningach głównie była musztra, a zaprawę mieliśmy pewnie taką samą jak w innych jednostkach. Musztrę ćwiczyliśmy po śniadaniu i po obiedzie. Zdarzały się takie sytuacje, że podczas ćwiczeń, kiedy ktoś zgubił krok, albo się spóźniał, kadra kazała mu wyjść z szyku, a reszta kompanii albo biegała albo robiła pompki. Było to robione po to, żeby jeden pilnował drugiego.

Ćwiczenia na placu musztry z czasem robiły się żmudne, można sobie wyobrazić jak to jest po kilku dniach maszerowania w tą i z powrotem przy tej samej muzyce. Niektórzy narzekali, marudzili. Jak była ogłaszana zbiórka pod magazynem broni, to już wtedy się zniechęcali, a ja to uwielbiałam. Podczas posterunku jest ciężko, naprawdę ciężko, ale w momencie gdy ludzie podchodzą i robią sobie zdjęcie z tobą, to zapomina się o tym całym trudzie.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Czy podczas służby mieliście jakieś niecodzienne sytuacje? Np. czy zdarzało się, że ktoś przeszkadzał podczas warty? Jak wtedy należy postępować?

Dariusz: Nie miałem żadnych incydentów podczas pełnienia wart przy GNŻ, ale chciałbym wyjaśnić jedną kwestię – nieprawdą jest, że żołnierz tam stojący nie może nic zrobić, tylko ma stać i się nie ruszać. Może czynnie zapobiegać aktom wandalizmu, może zwrócić uwagę na niestosowne zachowanie.

Sam raz wyszedłem z grobu i poszedłem zwrócić uwagę kierowcy autokaru, że nie parkuje się na płycie przed GNŻ. Zwróciłem też raz uwagę jakiejś grupie punków, że nie wchodzi się do wnętrza grobu i nie pije się piwa. Byli zaskoczeni, że się odzywam, ale posłuchali. Nie pamiętam też, żeby za mojej służby coś się strasznego zadziało.

Wiadomo, zagraniczni turyści robią zdjęcia, próbują coś więcej niż wypada, ale ogólnie było spokojnie. Zdarzają się też takie rzeczy, że przychodzą starsi ludzie, stoją w zadumie i łzy im płyną po twarzy. Ale gdyby działo się coś niezwykłego, wykraczającego poza ramy kanonu i zachowań, to w jednym filarze grobu jest telefon, który łączy rozmowę bezpośrednio do oficera dyżurnego komendy garnizonu i on może wysłać pododdział alarmowy z wartowni.

Sylwester: Na warcie przy GNŻ nie wolno zaczepiać żołnierzy i wchodzić do środka. Ja nie miałem takiej sytuacji. Zwykle ludzie uśmiechali się i robili zdjęcia, to było fajne. Kiedyś miałem jedną trudną sytuację podczas uroczystości w rocznicę Powstania Warszawskiego.

Stałem wtedy przy pomniku. Czułem się normalnie. Jeszcze przed rozpoczęciem uroczystości podeszła do mnie harcerka, spojrzała na mnie i zapytała czy dobrze się czuję. Powiedziałem, że jest w porządku, ale po chwili zbladłem i zaczęło mi się kręcić w głowie. Musiałem na chwilę wyjść za pomnik i dojść do siebie. Po chwili wróciłam i było już dobrze.
Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta

Co się zmieniło teraz w tej służbie? Są nowe trendy, ludzie robią sobie np. selfie i nie patrzą na konsekwencje. Żołnierzom na posterunku jest ciężej?

Dariusz: To były inne czasy, czasy służby zasadniczej. Było dla mnie honorem służyć w tej jednostce, wyróżnienie, choć celowałem gdzie indziej. Ale nie uważam żebym stracił dwa lata służby, życia. Teraz żołnierki i żołnierze służą więcej pewnie niż dwa lata, a obciążenia dla organizmu są takie same. Uczestniczą w coraz większej ilości imprez, muszą się dostosować i mimo tego, że kiedyś były dwie kompanie reprezentacyjne, to uważam, że służbę powinni mieć lżejszą.

Sylwester: Myślę, że sporo się zmieniło. Teraz żołnierze przy GNŻ stoją większość czasu z bronią przy nodze, ale to jest chyba normalne, gdyż teraz stoją tam po kilka lub kilkanaście lat, więc nie ma tak jak kiedyś, za moich czasów, że wyciskano z nas co się da w dość krótkim czasie.

Teraz pewnie nie trenują na placu musztry tyle co my trenowaliśmy, bo oni pracują 8 godzin dziennie, a każde nadgodziny mogą odebrać jako dni wolne. A co do selfie, myślę, że to wpływa pozytywnie na żołnierza, tak było w moim przypadku.

Z kolei wyzwania są raczej mniejsze niż kiedyś. Za naszych czasów był szyk 72 osoby teraz składa się, z tego co zauważyłem z 48 osób. Łatwiej jest zgrać się wtedy z uchwytami czy salwą.

Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta