Huragan zatrzymał Trumpa. Polak, który przeżył "Katrinę" opowiada nam, jak to wygląda od środka
Donald Trump nie powtórzy błędu George'a W. Busha, który uderzenie Katriny w 2005 r. spędził na prywatnym ranczu. Obecny prezydent, niezależnie czy gra teraz w golfa, czy nie, odpowiednio wcześnie rozpoczął ewakuację zagrożonych terenów. Rozmawialiśmy z Kubą Kucharskim, autorem książki "W uścisku Katriny", który przeżył tragedię sprzed 14 lat. W rozmowie z nami ocenił przygotowania USA na przyjście huraganu.
W takich okolicznościach Katrina pewnie znowu uderza?
Oczywiście, że te wspomnienia wracają. Zastałeś mnie w sytuacji, kiedy przeglądam całego YouTube'a i wszelkie informacje, które dotyczą Doriana. Nie chodzi nawet o próbę przypomnienia sobie tamtych chwil z Nowego Orleanu. Raczej o to, że po takim doświadczeniu, jak przeżycie Katriny, przyjście każdego, kolejnego huraganu wzbudza we mnie potrzebę śledzenia wszystkich doniesień.
Z czego się to bierze?
Myślę, że to zakorzenia się mocno w podświadomości. Nawet kiedy oglądam film, którego akcja dzieje się na południu Stanów Zjednoczonych, np. w Nowym Orleanie, wraca huragan Katrina. Wydaje mi się, że to zostaje z człowiekiem na całe życie.
Dzisiaj lęk już do mnie nie wraca. Strach towarzyszył mi wtedy, kiedy przeżywałem ten horror. Obecnie zastanawiam się raczej nad losem ludzi, którzy znajdują się na potencjalnej trasie huraganu. Nad tym, czy są bezpieczni.
Pamiętam nasze doświadczenia. To, że w przypadku huraganu Katrina pomoc przyszła zdecydowanie za późno. Nie ma się co oszukiwać – Stany Zjednoczone nie były przygotowane na Katrinę. Rząd nie wiedział, jak pomóc ludziom.
Odwołanie wizyty Donalda Trumpa w Warszawie na rzecz monitorowania huraganu może mieć kontekst polityczny, niemniej pozytywne jest to, że dziś o takich zagrożeniach mówi się znacznie wcześniej. Dużo szybciej ostrzega się mieszkańców i przygotowuje ewakuację. Przede wszystkim to właśnie plan ewakuacji jest znacznie lepiej przygotowany niż w 2005 roku.
Wtedy opieszałość George'a W. Busha kosztowała życie ponad 1800 ludzi.
Poza życiem ludzi to także ogromne straty, liczone w setkach miliardów dolarów. Ludzie, którzy przeżyli, a nie mieli do czego wrócić po przejściu huraganu. Wielu z nich wyjechało do innych stanów, ponieważ stracili swoje domy.
Trzeba otwarcie mówić o tym, że ci wszyscy ludzie przeżyli ogromną katastrofę.
A jak oceniasz obecny stan przygotowania amerykańskich służb na potencjalne uderzenie Doriana?
Uważam, że robią to na czas. Szybko ogłoszono stan wyjątkowy, a za tym idą środki przeznaczone np. na ewakuację. Moim zdaniem, Katrina nauczyła amerykański rząd, że trzeba przygotowywać się dużo wcześniej.
Jest jakaś jedna rzecz związana z przejściem Katriny, która szczególnie zapadła ci w pamięć?
Obraz ofiar tragedii. Był taki moment, kiedy zostaliśmy wypuszczeni na taras widokowy stadionu Superdome, gdzie się schroniliśmy. Gdy zobaczyłem, jak bardzo zalane jest miasto, jak wszystko pływa wokół ciebie, a potem rozpacz tych wszystkich ludzi... Ich oczy mówiły tylko: "Boże proszę, to nie może być prawda".
Moim zdaniem najważniejsze jest to, żeby mieć kogoś, komu możesz zaufać. Jestem przekonany, że, gdybym był wtedy sam i nie miał dookoła zaufanych osób, to nie wiem, czy dałbym radę przetrwać to psychicznie.
W skrajnych sytuacjach jak wojna czy naturalny kataklizm bywa, że w ludziach budzą się demony, które w normalnych warunkach pewnie na zawsze pozostałyby uśpione. Zaczynają się rabunki, wzrasta przestępczość. Piszesz o tym w swojej książce.
Na stadionie, na którym się schroniliśmy, już drugiego dnia zaczęło dochodzić do kradzieży. Nie ma co ukrywać, że na Superdome znaleźli się ludzie z nizin społecznych – przestępcy wypuszczeni z więzień na czas huraganu czy dilerzy, którzy także i tam handlowali narkotykami.
W kolejnych dniach było słychać strzały z broni palnej. Byłem również świadkiem samobójstwa. I to wszystko na tym jednym stadionie. Opisuję to dokładnie w swojej książce. Ale faktycznie, w takich momentach z ludzi potrafią wyjść najgorsze potwory. Na szczęście z drugiej strony nie brakuje tych, którzy chętnie wychodzą z pomocą do drugiego człowieka.
Trafiliście na takie ludzkie anioły?
Mieliśmy wtedy miejsca na korytarzu, zajmowanym przede wszystkim przez czarnoskórych. W tym miejscu byliśmy w zasadzie jedynymi białymi ludźmi. Główne oświetlenie wysiadło, bo huragan uderzył w stadion. Działało tylko awaryjne – żarówki migające jak w jakimś "Resident Evil".
Wtedy pojawiła się ta kobieta, która powiedziała nam na osobności, że nie możemy dłużej zostać na tym korytarzu, bo w końcu stanie się tam jakaś tragedia. Te napięcia na tle rasowym otworzyły nam oczy, bo okazało się, że wcale nie jesteśmy bezpieczni na tym stadionie, choć tak się nam wcześniej wydawało.
Chodziło też o to, że jako turyści byliśmy przez niektórych traktowani jak intruzi. Tamci ludzie być może stracili dobytek całego życia. My nie. Naszych niedoszłych oprawców mogło też wkurzyć to, że nam jako pierwszym wojsko przekazało informacje dotyczące schronienia na stadionie. Ich nikt nie informował. To wszystko doprowadziło w końcu do wspomnianego ostrzeżenia i zmiany miejsca.
Ile czasu spędziliście na tym stadionie?
Na samym stadionie byliśmy kilka dni. Cały proces, w czasie którego zostaliśmy w Polsce uznani za zaginionych, trwał sześć dni. Właśnie tyle czasu nie było z nami żadnego kontaktu. W prasie figurowała informacja, że "nie wiadomo, co się stało z polskimi studentami". Tak się przenosiliśmy – najpierw kilka dni na tym korytarzu, potem w takiej salce, też na stadionie. Trafiliśmy do niej, żeby odgrodzić nas od tych ludzi, którzy stali się dla nas niebezpieczni.
To był straszny czas, przede wszystkim dla mojej mamy. Przez te sześć dni, kiedy nie było z nami kontaktu, nie przespała ani jednej nocy. Rodzice byli w ścisłym kontakcie z polskimi placówkami dyplomatycznymi w Waszyngtonie i Chicago. Konsulat prowadził prace poszukiwawcze. Wiadomo jednak, że dla rodziców był to prawdziwy koszmar.
Właśnie przeczytałem informację, że pierwszą ofiarą Doriana jest kilkuletni chłopiec.
Tak, też to widziałem. Tych ofiar będzie więcej, nie ma co się oszukiwać. Tak już jest w przypadku takiego kataklizmu jak uderzenie huraganu. Pojawiają się informacje, że Dorian może ominąć Florydę i oby tak się właśnie stało. Inaczej straty mogą być dramatyczne.
Z tego, co czytam, Dorian to naprawdę monstrualny żywioł. Wieje z prędkością nawet do 295 km/h. Katrina w momencie uderzenia w Nowy Orlean miała około 250 km/h. Zresztą każdy wiatr wiejący z prędkościami przekraczającymi 150 km/h to potwór. Coś, co wywoła ogromne zniszczenia.