"Przyjąłem dwa porody na pokładzie". Steward zdradza kulisy pracy w samolocie

Rafał Gębura
dziennikarz, autor kanału na YouTube "7 metrów pod ziemią"
W czasie 13 lat pracy Jakub widział na pokładzie samolotu już chyba wszystko. Zdarzyło mu się odbierać poród. Na jego oczach zmarł starszy pasażer, który leciał do Londynu odwiedzić wnuka. Kuba przeżył też ewakuację samolotu, po tym jak do silnika wpadły ptaki. Z "7 metrów pod ziemią" dowiedzieliśmy się również, dlaczego załoga samolotu każe nam odsłaniać okna na czas startu i lądowania.
Jakub Żelazko od 13 lat pracuje jako steward. Fot. kadr z kanału "7 metrów pod ziemią"
Rafał Gębura: Od 13 lat jesteś stewardem, z czego większość tego czasu spędziłeś, pracując dla arabskich linii lotniczych, które, jak wiadomo, są owiane wieloma legendami. Jak wygląda rzeczywistość? Jak pracuje się w takich liniach?

Jakub Żelazko: W takich liniach przede wszystkim pracuje się ciężko. Oczywiście zwiedzam. Bywamy w różnych miejscach na całym świecie. To cały ogrom destynacji, w których możemy być. I faktycznie mamy tam czas na to, żeby pozwiedzać. Żeby spędzić kilka chwil w innym mieście, w innym państwie. To wszystko jest jednak obarczone ciężką pracą na pokładzie.


Praca wiąże się z wielogodzinnymi rejsami w różnych strefach czasowych.

To przede wszystkim long-haule, tak? Długie, wielogodzinne rejsy.

Są też krótsze – domestic – trwające od dwóch do trzech godzin. Liczba serwisów w takich rejsach również jest duża, więc nie można powiedzieć, że jest lżej.

Liczba serwisów, czyli to, ile razy musisz wydawać posiłek, wodę…

Tak, chodzi właśnie o to, ile razy wychodzimy do pasażerów z danym poczęstunkiem. Jest różnica, kiedy wydajemy posiłek zimny, i wówczas, gdy wydajemy ciepły. Chodzi o długość trwania serwisu.

Jak wyglądają warunki pracy? Jest na co narzekać czy nie?

Możemy narzekać na czas meldowania się na rejs. Czasem robimy to nawet o godz. 2:30 w nocy, a zdarza się, że taki rejs trwa 16,5 godziny. Zmęczenie jest duże i daje się we znaki. Zmiana stref czasowych. Dolatujemy gdzieś, gdzie jest rano, a my lecieliśmy całą noc. Nasz zegar biologiczny tyka wówczas nie w tę stronę, prawda?

Jeżeli chcemy coś zobaczyć – wyjść na przysłowiowe "miasto" – musimy naprawdę wziąć się w garść, żeby nie paść.

Jak wyglądają zarobki?

Nie zarabia się źle. Zarabia się dobrze, lecz tak naprawdę wszystko zależy od pełnionego stanowiska. Zaczyna się od pozycji juniora, czyli takiego świeżaka, który ledwo przyszedł do pracy, on zarabia najniższą stawkę. Potem można awansować do wyższej klasy – klasy biznes. Następnie do klasy pierwszej…

Czyli możliwość pracy w wyższej klasie jest awansem?

Tak jest w większości arabskich linii lotniczych. Nie można tak łatwo przeskoczyć z klasy ekonomicznej do klasy biznes lub do klasy pierwszej. To awans, który wiąże się z podwyżką.

Pierwsza klasa jest najwyższa?

Tak.

Wciąż wracam do pytania o zarobki.

Na wyższych stanowiskach zarabia się naprawdę dobre pieniądze. Nie chcę tu mówić o konkretnych stawkach, ale naprawdę można sporo odłożyć.

Większość bliskowschodnich linii lotniczych oferuje swoim pracownikom darmowe mieszkanie. Oni opłacają twoje mieszkanie. Opłacają twoje rachunki. Przywożą i zawożą cię do pracy, czyli zapewniają transport. Te wszystkie rzeczy odchodzą z twojego budżetu. Możesz je od razu przenieść do swoich oszczędności.
Mimo świetnych zarobków, po dziesięciu latach podjąłeś decyzję, że odchodzisz. Dlaczego?

Jeżeli chodzi o życie w kraju bliskowschodnim to jest ono fajne, cudowne i dobre – można sobie pozwolić na wiele rzeczy. Po pewnym okresie pracy zaczynamy jednak dostrzegać to, czego nam brakuje.

Zaczyna nam brakować rodziny, przyjaciół, znajomych. Zwłaszcza, że kiedy mam wolne od rejsów, moi znajomi muszą latać. I odwrotnie. Bardzo trudno jest się razem spotkać. Kolejna kwestia to temperatura i pogoda, jaka występuje w tych krajach. Była ciężka do codziennego życia. Świetna na wakacje – na dwa tygodnie, miesiąc czy dwa miesiące.

Pamiętam taką sytuację z grudnia któregoś roku, kiedy przyleciała do mnie moja rodzina i przyjaciele. Byłem już tak przyzwyczajony do wysokich temperatur powietrza – w lecie do 45 stopni – że w zimie, przy 25 stopniach Celsjusza, wyszedłem po nich w swetrze.

Powiedziałeś o znajomych, bliskich i rodzinie. Czy w tym zawodzie łatwo ją założyć?

Mnie się udało. W fajny i zaskakujący sposób. Kosztuje to jednak wiele wyrzeczeń i
druga połówka musi rozumieć, na czym polega ta praca. Przykładowo to, że przez cztery czy pięć dni może cię nie być w domu, ale kolejne cztery jesteś. Druga połówka musi też zrozumieć, że nie ma cię w domu na święta. Nie ma cię w czasie ważnych uroczystości rodzinnych. Wiele rzeczy nas mija.

Czy steward to szanowany zawód?

Tutaj stawiam wielki znak zapytania. Choć myślę, że ani steward, ani stewardessa nie są szanowanymi zawodami. Ludzie, co jest bardzo krzywdzące w stosunku do stewardess, postrzegają je jako kelnerki w powietrzu.

Jest to bardzo krzywdząca opinia, ponieważ przechodzimy wiele godzin treningów i szkoleń. Te drugie odświeżamy każdego roku.

Czego się uczycie?

Powtarzamy zasady ewakuacji, medycynę. Omawiamy także wszystkie typy samolotów, którymi latamy. Jest to tzw. powtórzenie kursu początkowego, który zdawaliśmy na samym początku. Kiedy przyszliśmy do danej linii lotniczej.

Jest tak, że jeśli nie przejdziesz tego kursu powtórzeniowego, w znakomitej większości linii lotniczych podziękują ci za współpracę.

Pasażerowie często jednak tego nie dostrzegają. Nie widzą w stewardessach czy stewardach wykwalifikowanych osób tylko kelnerów. Z jakimi sytuacjami się spotykacie?

Bardzo często można spotkać się z pstrykaniem. To forma wezwania. Można to zrobić dzwonkiem, ale wiele osób pstryka. Dalej szarpanie za marynarkę, spodnie i koszulę. Zdarzyło mi się, że pasażer na mnie zagwizdał. I doskonale pamiętam sytuację, w której niezadowolony z posiłku klient rzucił lasagną w moją koleżankę z pracy. Zdarzają się bardzo nieprzyjemne sytuacje i wiążą się niestety z brakiem szacunku.

Jak wy sobie radzicie w takich sytuacjach? Jak opanować tak napiętą sytuację?

Nie możemy dopuścić do żadnego wybuchu agresji czy gniewu. Taką sytuację trzeba zdusić w zarodku. Porozmawiać również z tym pasażerem i wyjaśnić mu, że taka historia nie powinna mieć miejsca.

Najważniejsze to jednak nie dopuścić do eskalacji agresji czy jakichś innych problemów. Trzeba pamiętać o tym, że jesteśmy na wysokości kilku tysięcy kilometrów nad ziemią i nie możemy wyjść w jednej sekundzie i powiadomić służb.

Wiem, że ostatecznością jest wysadzenie awanturującego się pasażera na jakimś innym lotnisku niż docelowe. Czy byłeś świadkiem sytuacji, w której trzeba było zatrzymać samolot i wysadzić pasażera?

W samym powietrzu, nie. Na ziemi miałem jednak pewną sytuację. W trakcie kołowania do pasa startowego podbiegła do mnie jedna pasażerka. Powiedziała, że pasażer siedzący obok niej, wyznał że ma bombę owiniętą wokół pasa.

Niezwłocznie wykonałem telefon do kapitana. Podałem informację odnośnie miejsca, które zajmował ten pasażer. Kapitan wydał komunikat, że z powodu przyczyn technicznych wracamy do gate'u. Kiedy tylko tam trafiliśmy, drzwi się otworzyły i wbiegli przez nie antyterroryści. Od razu zlokalizowali niedoszłego zamachowca. Owiniętego wokół pasa ręcznikiem. To był głupi żart.

To był dowcip?

Z jego punktu widzenia, tak. Z punktu widzenia 300 pasażerów i kilkunastu członków załogi, absolutnie nie.

Nie chcę wyobrażać sobie, z jakimi konsekwencjami spotkał się ten mężczyzna.

Na pewno były bardzo ciężkie. Wiele linii lotniczych stosuje także system "blacklistingu" – pasażer, który zaszedł przewoźnikowi za skórę, nie kupi biletu na kolejny lot na jego stronie internetowej. Spędziłeś w powietrzu ok. 10 tys. godzin. Z całą pewnością miałeś loty, których nie zapomnisz. Jakie przychodzą ci do głowy?

Przypomniała mi się sytuacja z rejsu do Chicago. Przechodziłem i sprawdzałem kabinę – czy pasażerowie dobrze się czują, czy niczego im nie potrzeba. Zauważyłem, że jedna starsza pani nie tknęła swojego posiłku. Kiedy zapytałem ją o przyczynę, powiedziała mi, że nie ma siły podnieść sztućców i zjeść dania. Schyliłem się i pokroiłem jedzenie dla niej. Potem podawałem jej widelec, dzięki czemu zjadła.

Chwyciła mnie za rękę, zaczęła mi dziękować i spytała, czy może ze mną porozmawiać za moment. Oczywiście zgodziłem się. Wróciłem do niej po pięciu minutach. Poprosiła, bym wyjął jej kurtkę z tzw. pawlacza. Podałem ją, a starsza pani wyjęła z kieszeni różaniec i dała mi go. Poprosiła, żebym się za nią pomodlił.

Pomijając kwestie wiary, był to bardzo znaczący gest. Zwierzyła mi się, że ma brata w Chicago, który jest księdzem. Dostała telefon, że mężczyzna umiera i chce się pożegnać z siostrą. Na świecie została ich już tylko dwójka. Poza sobą nie mieli nikogo. Przyznała się, że wzięła pożyczkę w parabanku na wysoki procent i leci. Choć nie wie nawet, czy go tam znajdzie.

Poprosiła tylko o to, żebym się za nią pomodlił. Zostawiłem jej jednak na wszelki wypadek swój numer, gdyby potrzebowała czegoś w Chicago. Nie zadzwoniła. Mam nadzieję, że wszystko u niej w porządku.

I taka pasażerka do tej pory została w twojej głowie. Czy takich osób, które zapadają w pamięć, jest więcej?

Jest, jest więcej. Przyjąłem dwa porody na pokładzie samolotu.

Poważnie?

Tak, dwa porody. Jest to niesamowite przeżycie. Ogromna adrenalina i umiejętności praktyczne wyniesione z naszego kursu.

I gdzie taki porób się fizycznie odbywa? W końcu samolot jest ciasno.

Odbył się na czterech ostatnich miejscach w samolocie. Pasażerów przemieściliśmy pięć rzędów w przód. Tę rodzącą pasażerkę znalazłem w toalecie. Jako szef lądowania, przed lądowaniem musiałem zrobić obchód, by sprawdzić, czy nikt nie znajduje się przypadkiem w łazience.

Otworzyłem drzwi do jednej i automatycznie je zamknąłem. Po chwili jednak znów pociągnąłem za klamkę i zobaczyłem w środku kobietę ze spuszczoną głową. Jej brzuch był już pokaźnych rozmiarów, natomiast pod jej stopami znajdowała się kałuża wody. Pani powiedziała po angielsku, że chyba rodzi. No i się zaczęło.

Próbowaliśmy wzywać lekarza, lecz nie było żadnego na pokładzie. Znalazła się jednak pielęgniarka, z którą wspólnie odebraliśmy poród. Dziecko, jedno, jak i drugie, urodziło się szczęśliwe, także niesamowita radość. Lądować musiałem już jednak w cywilnych ubraniach i kamizelce odblaskowej, gdyż w tej sytuacji było różnie.

Załoga jest przygotowana na takie sytuacje, czy musiałeś improwizować?

Jesteśmy przygotowywani zarówno od strony teorii, jak i praktyki. Mamy zajęcia z medycyny. Jeśli chodzi o odbieranie porodu, ćwiczymy to na bardzo autentycznym manekinie. Najważniejsze to nie zrobić krzywdy temu małemu człowiekowi. Całej akcji towarzyszy niesamowita adrenalina. Na szczęście poród trwał ekspresowo.

A zgony, zdarzają się?

Tak, to smutniejszy temat. Miałem takie zdarzenie w wigilię. To cięższy okres dla załogi. Jesteśmy z dala od swojej rodziny. W powietrzu.

Państwo lecieli z Sydney do Londynu, żeby odwiedzić swojego wnuka, którego nie widzieli siedem lat. W czasie rejsu pan dostał strasznych drgawek. Wszystkie symptomy wskazywały na zawał serca. Doszły to tego jeszcze inne dolegliwości. Prowadziliśmy reanimację i w pewnym momencie poczułem, jak ściska mnie jego dłoń. Niestety później sam musiałem odgiąć jego palce ze swojej ręki.

Co się dzieje z ciałem takiego pasażera?

Jeżeli na pokładzie jest lekarz, który stwierdzi zgon, w większości linii lotniczych samolot będzie kontynuował swoją trasę do miejsca docelowego.

Kilkoro przewoźników stosuje taką metodę, że umieszczają ciało pasażera na skrajnym siedzeniu tak, by nikt obok niego nie siedział. Następnie zakłada się na twarz maskę tlenową. Dzięki temu, na pierwszy rzut oka zwłoki wyglądają jak pasażer, który źle się poczuł i musi oddychać tlenem z butli. Przypina się je pasami, więc są stabilne na wypadek np. turbulencji.

Jeśli jednak nie ma lekarza, który może stwierdzić zgon. My, jako załoga, mamy obowiązek kontynuować resuscytację krążeniowo-oddechową do momentu przybycia służb ratunkowych, a w praktyce do wylądowania. W takiej sytuacji samolot ląduje w najbliższym możliwym porcie.

Taką skrajną sytuacją na pokładzie samolotu są także awaryjne lądowania, ewakuacje. Miałeś okazję przeżyć coś takiego?

Miałem jedną ewakuację samolotu. Podchodziliśmy już do lądowania, kiedy dostaliśmy informację z kopitu, że w nasze silniki wpadło ptactwo. W kabinie momentalnie dało się wyczuć zapach pieczonego kurczaka.

Jak to możliwe?

Tlen i powietrze są tłoczone na pokład samolotu przez silniki. Zatem cały zapach, jaki był w silniku, przedostał się do kabiny. Krótko przed lądowaniem wykrzyczeliśmy komendy awaryjne, takie jak obowiązywały w tej linii lotniczej.

Wylądowaliśmy. Samolot przechylił się na bok, bardzo mocno uderzył o pas startowy, po czym się zatrzymał. Jest kilka sytuacji, w których, jako załoga, możemy poprowadzić ewakuację bez komendy kapitana. Zalicza się do nich właśnie nienaturalna pozycja samolotu po wylądowaniu, jak w tym przypadku. To także pożar, wodowanie i zniekształcenie kadłuba po wylądowaniu.

Samodzielnie podjęliśmy decyzję o ewakuacji. Wszystkie drzwi zostały otwarte. Szczęśliwie wszyscy ewakuowali się bez większych obrażeń. Nikomu nie stało się nic poważnego. Jest w tym jedna rzecz warta odnotowania – liczba toreb podręcznych, które zostały przyniesione do mnie, do wyjścia awaryjnego.

Czyli chcesz powiedzieć, że w trakcie ewakuacji, sięgali po swój bagaż?

Oczywiście, że tak.

To nie najlepsze zachowanie.

To bardzo złe zachowanie. Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że jedna walizka wyniesiona przez pasażera przy ewakuacji, to jedno życie. To z pewnością zagrożenie jednego życia. Pasażer ewakuujący się z torbą nie zjeżdża po prostu, jak cała reszta. On siada, obejmuje bagaż i jedzie. W tym samym czasie zdążyłyby się ewakuować dwie osoby.

Wydawałoby się, że złapanie torby w ręce to nie jest czynność, która jakoś znacznie wydłuży ten czas ewakuacji.

Trzeba z nią najpierw dostać się do wyjścia ewakuacyjnego. Torba może się po drodze zahaczyć o jakiś fotel. A potem jeszcze trzeba z nią usiąść, złapać dobrze i zjechać. Mamy 90 sekund na ewakuację samolotu.

To był jeden przykład niewłaściwego zachowania pasażerów. Pewnie jest ich więcej.

Na myśl przychodzi mi jeszcze toaleta. Ludzie nie spuszczają po sobie wody. Bardzo często zdarza się, że niewielki przycisk spłuczki nie zostaje wciśnięty przez wcześniejszego użytkownika. Kolejne osoby bardzo często "chwalą się" nam, tym co zastali. Zdarza się też, że proszą o spłukanie wody za nich.

Z czego to wynika? Z jakiejś niewiedzy?

Być może to roztargnienie lub szybka chęć powrotu na swoje miejsce. Pamiętajmy, że toaleta w samolocie jest dość hałaśliwa.

Kolejną sytuacją związaną z korzystaniem z niej, są pasażerowie, którzy chodzą do łazienki bez butów, a czasem nawet bez skarpet. Bardzo często widuję, także i dzieci, spacerujące boso po pokładowym dywanie.

Nie jest to najlepszy pomysł?

Nie. To, co pasażerowie mogą znaleźć na podłodze toalety w samolocie, bardzo często nie jest wodą. Maczanie stóp nie jest wskazane, zwłaszcza dla małych dzieci.

Mówiliśmy o tym na samym początku, ale chciałbym jeszcze dopytać. Czy w tym zawodzie jest czas na to, żeby pozwiedzać?

W zależności od linii lotniczych mamy na to od 24 godzin do dwóch-trzech dni.

To dużo.

Zależy, gdzie lecimy, w jakiej rotacji jest samolot i jak często w tygodniu te rejsy są wykonywane. Jeżeli loty są realizowane codziennie, pobyt w danym miejscu może trwać 24 godziny lub mniej. Jeśli jednak jest wykonywany trzy razy w tygodniu, mogą to być nawet dwa-trzy dni. Tak że jest czas, oczywiście, że tak.

Na sam koniec, chciałem spytać, dlaczego na czas lądowania prosicie nas, pasażerów, o odsłonięcie okien?

Faktycznie prosimy o to na czas startu i lądowania samolotu. Jest to podyktowane tym, że pasażerowie widzą znacznie więcej niż my. Przy odsłoniętym oknie pasażer ma szansę zauważyć coś, co go zaniepokoi. Coś może dziać się z silnikiem lub inną częścią samolotu. Pasażer to zauważy i momentalnie zgłosi to załodze.

Dlatego to dobry punkt obserwacyjny, jeśli chodzi o bezpieczeństwo rejsu. Chciałbym podkreślić, że nie ma głupich pytań czy głupich komentarzy ze strony pasażerów. Jeżeli ktoś zauważy, że coś kapie z sufitu, że podłoga się zapada albo skądś dobiega jakiś stukot – wszystkie takie sytuacje proszę bezzwłocznie zgłaszać.

Chcąc zostać stewardem, stewardessą, jak zacząć? Być może ktoś, słuchając i oglądając ciebie, będzie miał taką ochotę.

Pierwszym krokiem jest przejrzenie stron internetowych linii lotniczych, dla których chcielibyśmy pracować. Jeżeli dana linia rekrutuje, warto sprawdzić stawiane nam wymagania.

Co to może być?

To może być wzrost. Ten musi być odpowiedni. Sprzęt awaryjny na pokładzie samolotu znajduje się na określonej wysokości i wzrost jest potrzebny do tego, by po niego sięgnąć. Znajomość języków obcych jest ogromnym atutem. Myślę, że dzisiaj, bez znajomości angielskiego, wszędzie będzie ciężko.

Kolejne języki obce będą mocno działały na korzyść kandydata. Niektóre linie lotnicze wypłacają specjalny bonus do wypłaty za znajomość dodatkowego języka. Poza tym miła aparycja. Trzeba też naprawdę lubić pracę z ludźmi. To nie miejsce dla outsiderów. No a tym, co łączy to wszystko klamrą, jest chęć do zwiedzania świata, chęć do pracy i ogromny uśmiech na twarzy.