Wierzę w Boga, a nie księdza. Jestem katoliczką i nie zgadzam się na to, co robicie z wiarą

Aneta Olender
Coś na pewno poszło nie tak. Na to, co dziś dzieje się z Kościołem katolickim w Polsce nie patrzę z przerażeniem. Patrzę na to ze złością. Duchowni dają przyzwolenie na krzywdzenie innych ludzi. A dla tych, którzy najpierw obrażają innych, a później usatysfakcjonowani swoim działaniem składają ręce do gorliwej modlitwy, robią miejsce jak najbliżej ołtarza. Na to się właśnie nie zgadzam, bo to jest też moja wiara. Jestem przekonana, że nie o to w tym wszystkim chodzi.
Abp Marek Jędraszewski jest dla części katolików symbolem Kościoła, z którym się nie utożsamiają. Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Jedni nazywają mnie lewaczką, inni kościółkową feministką. Dziś obligatoryjnie umieszcza się ludzi w określonych szufladach, więc jakoś nigdy mnie to nie ruszało. Poza tym nie wstydzę się swojego zdania. Mam jednak to szczęście, że otaczam się ludźmi o różnych poglądach, ale wszyscy wiedzą czym jest szacunek.

Możemy dyskutować, różnić się, ale nikt nie ma zamiaru nikomu narzucać swojego światopoglądu. Chodzi jedynie o to, aby pokazać inny punkt widzenia. Na inność – będę trochę generalizować – oczy zamyka Kościół. Gdyby jednak tylko o to chodziło, to, jak zwykło się mówić, jeszcze pół biedy (choć i w takich przypadkach coś zgrzyta).


Dziś Kościół nie udaje, że ma klapki na oczach, Kościół ze swojego arsenału wyciąga coraz to bardziej prymitywną broń i w tę "inność" celuje. To, że broń nie jest wyszukana i zaawansowana nie sprawia, że ciosy mniej bolą. Wręcz przeciwnie, niszczy nie tylko upatrzoną ofiarę, ale i wszystko dookoła. Zresztą ofiarami stajemy się my wszyscy.

Koniec z metaforami, bo subtelne opisy na nic tu się nie zdadzą. Jestem wściekła, że dziś istnieje przyzwolenie na krzywdzenie innych ludzi. Ci, którzy na to pozwalają, chcą nam wcisnąć kit, że wszystko to w imię Boga.

Albo coś mi się pomyliło albo dorastając w domu, w którym wiara zawsze była istotna, nauczyłam się zupełnie innych zasad. Zasad, które sprawiają, że słowa LGBT czy gender nie wypalają mi języka. Nie ma to dla mnie znaczenia kto z kim sypia i kogo kocha. Ale jeśli niektórzy wolą zaglądać pod kołdry innym... Raczej to powinno się leczyć.

Znowu mogę wspomnieć o szczęściu, bo moi rodzice otworzyli mi oczy i pozwolili decydować o sobie. Nigdy też nie kazali mi chodzić na paluszkach wokół księży i traktować ich jak nadludzi. Owszem, nauczyli mnie szacunku, ale do każdego człowieka. Ksiądz to ksiądz, wiara to wiara.

To, co zawsze uważałam za pewnik katolicyzmu, to właśnie wrażliwość na drugiego człowieka. I co jeszcze? Pewnie zabrzmi to górnolotnie, ale istotne jest też to, aby być dobrym człowiekiem. Tylko tyle i aż tyle. Nikt tego nie narzuca, ale to chyba jasne jeśli decydujesz się być częścią tej wspólnoty.

Choć z drugiej strony, czy wiara ma tu jakieś znaczenie? Albo jesteś dobrym człowiekiem albo nie. Wśród "najprawdziwszych" katolików pełno jest hipokrytów, którzy uważają się za lepszych od innych. Uwaga jest to dno!

Ile jest dobra w tym, co mówi abp Jędraszewski? Z moich rachunków wynika, że jednak niewiele. Jak można (i nie tyczy się to tylko jego) szczuć jednych na drugich? Jak można tak dzielić i podkręcać temperaturę polsko-polskiej wojny?

Jak może obrażać ludzi? Powodować, że ktoś cierpi? Odrzucać? Nie robi na mnie wrażenia ten autorytarny ton kleru. Mimo że wiara jest dla mnie ważna, nie zamierzam bronić, ani tłumaczyć kogoś, kto jest złym człowiekiem.

Tak, tak uważam. On, jemu podobni koledzy w sutannach i ci świeccy, którzy daliby się za te sutanny poćwiartować, nie są dobrymi ludźmi. Wszystkim coś się chyba pomyliło. Od kiedy to katolicyzm równa się krzyżyk na szyi i widły w dłoni.

Nie zgadzam się z tym, żeby takie osoby były symbolem katolika i mówiły innym, jak mają żyć. Ja też jestem KATOLICZKĄ i to też jest mój Kościół, choć do tej instytucji jest mi już bardzo daleko. Nie zgadzam się na zawłaszczanie tego co dla mnie ważne. Ja też mam prawo głosu i zapewniam, że takich wierzących jest dużo więcej.

Jestem rozczarowana i wściekła. Bo depczecie, mówię i do kleru i do wierzących, którzy mają nienawiść w oczach, to co jest dla mnie ważne. Nikt nigdy nie zmuszał mnie do chodzenia do kościoła. Po prostu czułam taką potrzebę. Dalej to robię, chociaż rzadziej. Uważnie też wybieram miejsce, bo nie wchodzi w grę "zaliczanie" niedzielnej mszy.

Nie zrezygnowałam z tego, bo wiem, że jest też mądry Kościół. Taki, z którym się identyfikuję. Taki, który nie ukrywa zła, i który wie po co jest. Wie, że jest dla ludzi, a nie dla zysku. W trudnych chwilach w historii Polski Kościół bronił uciśnionych, dziś, co przerażające, często stoi wśród agresorów.

Nie chcę obrażać tych, którzy naprawdę są dla ludzi. Nie dla poklasku, nie dla pieniędzy, nie są nieczułymi biznesmenami, którzy doskonale wiedzą jak ludzie (dosłownie) liczą się z klerem. Za sakramenty trzeba przecież płacić!

Prawie bym zapomniała o jeszcze jednej relacji, Kościół a polityka. Wychwalanie Prawa i Sprawiedliwości podczas kazań, robienie miejsca na płotach dla plakatów wyborczych przedstawicieli tej partii, umizgiwanie władzy (i oczywiście odwrotnie). Wiele osób nie chce brać udział w takim przedstawieniu.

Wiara jest dla mnie ważna, ale żeby wierzyć, nie są mi niezbędni księża. Gdyby tak było, chyba już dawno bym zwariowała wiedząc, że nie podpisuję się pod wszystkim, co kapłani uznają za pewnik i o czym niektórzy grzmią z ambon.

Groźny palec na mnie nie działa, bo nie jest dla mnie autorytetem ktoś, kto pozwala na kopanie innych. Wolę Kościół prawdziwy, ten który nie boi przyznać się do winy i ten, który potrafi naprawić błędy.

Dlaczego wierzę? Pamiętam, jak babcia mówiła, że kiedy w czasie wojny była w obozie, to jedynie modlitwa dawała jej nadzieje i siłę. To jest mój fundament. Wierzę w Boga, a nie w księdza.