Sąd podjął decyzję ws. zwolnienia z tajemnicy tłumaczki Tuska. Wyrok jest prawomocny
Sąd Okręgowy w Warszawie rozpatrzył zażalenie ws. zwolnienia z tajemnicy tłumaczki Donalda Tuska. "Sąd podzielił moje stanowisko. Prokuratura nie może mnie przesłuchiwać. Wyrok jest prawomocny" – poinformowała na Facebooku Magdalena Fitas-Dukaczewska.
Rzeczniczka Prokuratury Krajowej Ewa Bialik poinformowała potem, że "prokuratura, szanując decyzję sądu, wyda kolejne postanowienie o zwolnieniu z tajemnicy tłumaczki", które uwzględni stanowisko sądu.
– Sąd nie zakwestionował możliwości przesłuchania tłumaczki (...) – świadka, który odwiedził Smoleńsk w dniu katastrofy, a więc 10 kwietnia 2010 r. Wskazał jednocześnie na konieczność szerszego uzasadnienia przesłanek przemawiających za takim przesłuchaniem dla dobra wymiaru sprawiedliwości – tłumaczyła Ewa Bialik.
Dla prokuratury celem śledztwa, które prowadzono wraz z głównym postępowaniem dotyczącym przyczyn katastrofy smoleńskiej, było "możliwie dokładne ustalenie okoliczności, w jakich zapadały ważne dla jej wyjaśnienia decyzje, w tym zwłaszcza związane z przekazaniem Federacji Rosyjskiej prawa do badania przyczyn katastrofy".
Pełnomocnicy Fitas-Dukaczewskiej otrzymali drugie postanowienie o zwolnieniu jej z tajemnicy pod koniec lipca. Tydzień później złożyli zażalenie, zaskarżając decyzję w całości.
Sama Magdalena Fitas-Dukaczewska wyjaśniła, co robiła 10 kwietnia 2010 roku, w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". – Miesiąc wcześniej urodziłam syna. 7 kwietnia po raz pierwszy po porodzie poleciałam w delegację. To był Katyń, z premierem Tuskiem. Następnego dnia byliśmy w Pradze na spotkaniu z prezydentem Barackiem Obamą, więc marzyłam o tym, żeby przez kolejne dni nigdzie nie wychodzić i karmić dziecko na żądanie – wyjawiła. Do Smoleńska oczywiście poleciała znowu już po katastrofie.
Tłumaczka nie chciała zdradzić wszystkich szczegółów rozmów w Smoleńsku. – Nie mogę i nie chcę. Przyjęłam, że wszystko, co widzę i słyszę, wykonując zlecenie dla klienta, musi być chronione – przekonywała. I właśnie tego nie chciała przyjąć do wiadomości prokuratura, która koniecznie chciała dowiedzieć się, o czym rozmawiali Donald Tusk i Władimir Putin.