Dobre związki też się rozpadają. Wiemy, dlaczego tak się dzieje i jak tego uniknąć

Aneta Olender
Uważasz, że byliście sobie pisani, że jest tak cudownie, jak w żadnym związku nigdy przedtem. Słowem – dobrze dobrana para. Nagle jednak okazuje się, że coś się między wami psuje, a ty zastanawiasz się, jak to się stało. Otóż dobrą relację też można zepsuć i wbrew pozorom nie dzieje się to tak nagle. O zachowaniu, które zamiast budować niszczy, mówi terapeutka i coach Beata Kozłowska-Woda.
Żeby stworzyć dobry związek trzeba najpierw zaakceptować siebie. Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Czy dobry związek można zepsuć?

Wszystko można zepsuć, nawet dobry związek. W tym przypadku wiele zależy od naszych przekonań i od naszych wcześniejszych doświadczeń, bo to one wpływają na to, jakie schematy nami rządzą i jak wpływają na budowanie lub rujnowanie przez nas relacji.

Przecież świadomie nie chcemy niczego zniszczyć, a już na pewno nie dobrej relacji. W jaki więc sposób psujemy taką relację?

Gdy niszczymy związek, oczywiście nie tworzymy świadomie jakiegoś z góry określonego planu, który ma doprowadzić do rozpadu relacji. Przecież większość z nas pragnie żyć w szczęśliwych i harmonijnych związkach. Jeżeli jednak byliśmy zranieni w tych pierwszych, niezwykle istotnych związkach – w związkach z rodzicami, gdy czuliśmy się odrzuceni, rozczarowani bądź niekochani, to rzeczywiście ten fakt ma zazwyczaj ogromny wpływ na nasze dorosłe życie i na to, jak układamy sobie życie z innymi bliskimi nam ludźmi.


Bo odrzucenie w dzieciństwie lub poważne zaniedbanie emocjonalne przez rodziców jest głębokim wstrząsem dla dziecka, nawet traumą, która ewidentnie ma wpływ na jego rozwój i postrzeganie bliskości. Dziecko, próbując się ratować z opresji, zaczyna tworzyć taktyki ochronne, aby doznać ulgi i nie cierpieć. I te właśnie taktyki są potem przenoszone na życie dorosłe.

Jak taka relacja z rodzicami i deficyty z dzieciństwa mogą się przełożyć na związek?

Związek, jak sama nazwa wskazuje, wiąże ludzi. Oznacza bliskość i jej wymaga. Wymaga też otwarcia się na drugą osobę i zaufania jej. Osoba, która kiedyś została skrzywdzona, obawia się otwartości. Reaguje silnymi i nie zawsze adekwatnymi emocjami w momencie, kiedy zaczyna odczuwać bliskość i starania lub choćby sygnały ze strony drugiej osoby, aby związek był silniejszy, stabilniejszy czy określony wspólnymi zobowiązaniami.

Taka osoba boi się okazać partnerowi miłość?

Boi się nie tylko okazywania uczuć czy przywiązania, ale tego wszystkiego, co składa się na bliskość. I jest to paradoks, bo skoro się jej nie miało, to bardzo się jej pragnie. I wydawałoby się, że naturalnym byłoby dążyć ze wszystkich sił do zaspokojenia tego deficytu – wielkiej, podstawowej potrzeby miłości i akceptacji. I zazwyczaj tak jest…

Z drugiej jednak strony lęk przed zranieniem i odrzuceniem, jaki pamiętamy z dzieciństwa, i który nadal tkwi w pamięci naszego ciała, powoduje, że automatycznie reagujemy stresem w sytuacjach, które przypominają dawniejsze odrzucenie i brak miłości, której się nie dostało w domu rodzinnym.


Dlatego kiedy pojawia się bliskość, może ona wywołać chęć odwrotu lub zatrzymania postępu rokującej, dobrej relacji poprzez różnego rodzaju zachowania i działania wyniszczające lub osłabiające związek. Niestety nie ma tu znaczenia ani siła uczucia, ani szczere zapewnienia o lojalności czy trwałości miłości, gdyż taka postawa nie jest po prostu racjonalna.

Jakie działania konkretnie mogą niszczyć?

Jest kilka kluczowych przyczyn. Jedną z nich jest to, że nie ujawniamy własnych potrzeb, czyli w pewnym sensie zamykamy się na drugą osobę. Nie odkrywamy się przed nią i nie mówimy szczerze lub wcale, czego potrzebujemy. Zwłaszcza, że mamy zazwyczaj przekonanie, że jeżeli ta osoba nas kocha i my jesteśmy dla niej naprawdę ważni , to ona powinna wiedzieć, czego potrzebujemy.

Powinna więc wcześniej zauważyć, co się dzieje i wykonać ruch zanim cokolwiek skomentujemy, czy o cokolwiek poprosimy. Dopiero wtedy to się liczy, i dopiero wtedy jest to prawdziwa miłość i autentyczne zainteresowanie. Jeżeli tak się nie dzieje, oznacza że nie jesteśmy docenieni, ani dostrzegani. Dlatego niektórzy dochodzą do wniosku, że nie tylko nie warto, ale wręcz nie powinno się mówić o własnych potrzebach.

Można przecież kochać, ale nie domyślić się, że coś się dzieje. Nie mieszkamy w głowie tej drugiej osoby.

Oczywiście są osoby, które mają większą intuicję czy doświadczenie życiowe i w związku z tym są bardziej domyślne w niektórych sprawach. Ale przecież każdy z nas jest inny, dlatego potrzeby też mamy inne. Trudno się więc poprzez same domysły trafić w dziesiątkę. Błędem jest też to, że nie pozwalamy tej drugie osobie opiekować się nami?

Jeżeli w dzieciństwie nie dostajemy opieki, czyli musimy sobie radzić sami, to zazwyczaj decydujemy, że już zawsze będziemy sobie radzić sami – bez niczyjej pomocy i łaski. Zakładamy, że możemy być samowystarczalni i dzięki temu bezpieczni, bo nie przeżyjemy rozczarowania odmowy.

Lęk przez odrzuceniem, zlekceważeniem naszych potrzeb jest tak silny, że zazwyczaj nie podejmujemy ryzyka zapytania o pomoc lub wsparcie. Dlatego jest to temat dosyć drażliwy, a taktyka polega na tym, że lepiej milczeć i liczyć na siebie niż cokolwiek ujawniać. Unikniemy przecież dzięki temu rozczarowania i odrzucenia, które kiedyś było dla nas tak wielkim bólem.

Ta, nazwijmy ją, bardziej otwarta osoba w związku, może się wreszcie zmęczyć taką ciągłą walką?

Rzeczywiście może poczuć się w jakiś sposób odrzucona lub ograniczana. Może też myśleć, że partner limituje swoje uczucia, nie ufa. Tak naprawdę osoba, która nie okazuje uczuć, bo boi się odrzucenia i niestety takim zachowaniem wywołuje podobne lęki u bliskiej sobie osoby.

Jeżeli nie jesteśmy otwarci, jeżeli zaczynamy limitować bliskość, to jest to z pewnością jakiś początek niszczenia relacji.

Może być też tak, że osoba, która nie zna dobrych wzorców miłości, może być nadwrażliwa w przypadku normalnych zachowań partnera? Jego zajęcie się swoimi sprawami odczytywać jako brak zainteresowania?

Taka osoba jest bardzo czujna na wszystkie znaki z zewnątrz, bo jeżeli była zraniona, to obawia się kolejnego zranienia. Z tego względu odczytuje całkiem neutralne i naturalne zachowania jako zagrożenia. Przykładem takiej nadwrażliwości może być niepokój, gdy partner lub partnerka potrzebuje pobyć trochę w samotności lub ma chęć zrealizować jakieś całkiem osobiste potrzeby np. jakieś swoje hobby.

Dopatrywanie się w tym wykluczenia lub pierwszych oznak porzucenia jest oczywiście dużym nadużyciem. Ale na tym właśnie polega to neurotyczne przeczulenie – w wyobrażeniu skrzywdzonej kiedyś osoby są to właśnie pierwsze sygnały świadczące o porzuceniu i braku miłości

Miłość nie wystarczy nawet w dobrym związku?

Zależy, co rozumiemy poprzez stwierdzenie "miłość nie wystarczy". Zanim zaistnieje miłość, potrzebne są dobre intencje i otwartość na drugiego człowieka. Dobre intencje pozwalają nam się w ogóle spotkać, są początkiem budowania relacji. To sygnał naszej otwartości na uczucie i na związek. Ale niszczące związek schematy działania wynikają z reakcji podświadomych, z nawyków, które stosujemy bezwolnie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.

Dlatego też nasza dobra intencja i dobra intencja drugiej osoby, i nawet wielka miłość, mogą niestety nie wystarczyć, jeżeli nie jesteśmy świadomi tego, co robimy i jakie jest źródło takiego destrukcyjnego zachowania. Dlatego jeżeli nie komunikujemy uczuć, skąpimy ich lub osłabiamy, to niekoniecznie działamy z rozmysłem i ze świadomą intencją odsunięcia partnera. To najprawdopodobniej podświadome, czasem automatyczne odtwarzanie schematów życiowych – naszych dawnych taktyk ochronnych.

Czyli kocham, ale się boję, ale też nie powiem o tym, bo on powinien się domyślić... Tworzy się błędne koło.

Niestety tak. Dlatego według mnie w życiu generalnie w niezbędna i niezwykle pomocna jest świadomość siebie pozwalająca nam, zrozumieć swoje działania, swoje decyzje, reakcje i motywacje.

Najpierw trzeba wyleczyć siebie, żeby móc budować coś dobrego z drugą osobą?

Nie nazwałabym tego leczeniem, tylko właśnie samoświadomością siebie. Omawiane powyżej zachowania, to nie jest choroba, tylko taktyka. Oczywiście zgadzam się, że budowanie zdrowej i trwałej relacji wymaga stworzenia zdrowej relacji z samym sobą. Ważne jest, żebyśmy zaczęli siebie akceptować i co najmniej lubić, jeżeli nie kochać.

Jeśli będziemy potrafili do siebie podchodzić ze spokojem, bez negatywnego myślenia o sobie, to w taki sam sposób będziemy reagować na innych. Jeśli będziemy akceptować siebie, mieć dla siebie życzliwość, to o wiele łatwiej będzie nam układać harmonijne i zdrowe relacje z innymi ludźmi.

Co w takim razie jest podstawą jeśli nie chcemy zniszczyć dobrego związku? Rozmowa?

Stawiałabym przede wszystkim na otwartą i życzliwą rozmowę. Oczywiście jest ona możliwa i skuteczna, o ile jesteśmy w stanie zrozumieć, o czym nawzajem mówimy i czy się w ogóle słyszymy. Czyli znów powraca tu kwestia świadomości i dobrych intencji.

Świadomość możemy rozwijać sami lub w gabinecie terapeutycznym – wybór, to kwestia tego, jak bardzo nasza przeszłość była skomplikowana i na ile potrafimy mieć dystans do siebie, żeby móc dostrzec własne słabości, aby dokonać zmian.

Jednak z tych dwóch propozycji dobre intencje, czyli pozytywne nastawienie, otwartość, życzliwość jest niezbędna do jakiegokolwiek porozumienia. Bo jeśli kierują nami pozytywne, płynące prosto z serca intencje, jeśli jesteśmy empatyczni i uważni – mówiąc krótko, jeśli kierujemy się miłością, możemy nawet w najtrudniejszej dyskusji uniknąć złośliwości i posądzania o złe zamiary.

Nie skupiamy się wtedy na niedociągnięciach, błędach i potknięciach oraz mamy większa zdolność do akceptacji cudzej odmienności. Ważniejszym staje się założenie, że chcemy się zrozumieć i być razem. Że chcemy razem dokonywać zmian i wspierać się w nich, aby łatwiej się komunikować na co dzień i po prostu dobrze żyć – razem.