Panowie, przestańcie się mazać. Problemem nie są żeńskie końcówki, lecz faszystowski język posła PiS

Anna Dryjańska
Posłanka Biejat z Lewicy określiła się mianem gościni. Poseł Tarczyński z PiS zwyzywał ją od raka i dewiantów. Zgadnijcie który wpis bardziej zbulwersował użytkowników Twittera?
Burza na Twitterze wokół żeńskich końcówek zaczęła się od wpisu posłanki Magdaleny Biejat (Lewica). fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Zgadłyście i zgadliście: nie faszystowski język wybrańca narodu. Największym problemem są (poprawne!) żeńskie końcówki, jak popularnie nazywa się feminatywy. To rzekomo temat bardzo błahy, ale jak przychodzi co do czego, to nawet przez ekran smartfona czujesz, że politykowi Prawa i Sprawiedliwości zaraz pęknie żyłka ze złości. Bardziej opanowani od Tarczyńskiego będą sobie dworować, drwić i kpić z osób, które w odniesieniu do kobiet stosują żeńskie końcówki. Rzeczywiście – skandal i hańba. W końcu wszystkie powinnyśmy być mężczyznami, jeśli nie fizycznie, to chociaż językowo.


Temat jest tak bardzo “nieważny”, że od kilkudziesięciu godzin pojawiły się setki nowych wpisów, w tym od dziennikarzy. W części z nich, co jeszcze zabawniejsze, autorzy przekonują, że sprawa nie jest warta uwagi. I do góry tweetów dodają kolejne.

Na taki brak logiki można się roześmiać, ale warto też sobie coś uświadomić. Problemem nie są żeńskie końcówki (normalne w języku polskim), tylko agresja zwolenników monopolu męskich końcówek, tak malowniczo uosobiona przez posła Tarczyńskiego. Podskórna wrogość jest obecna również w innych wpisach wannabe arbitrów elegancji, którzy mają się za ekspertów, ale nieświadomie ogłaszają wszem i wobec, że są językowymi dyletantami. Efekt Dunninga–Krugera w pełnej krasie.

Do tego dochodzą jakieś paternalistyczne głodne kawałki od “wielbicieli kobiet” (jakby chodziło o sery lub wino), którzy kochają w nich wszystko, oprócz obecności w języku, której sobie nie życzą. Posłuchajmy eksperta. Rok temu rozmawiałam na ten temat z językoznawcą – prof. Mirosławem Bańko, autorem słowników i poradników językowych, który, w przeciwieństwie do większości twitterowych mędrców, naprawdę zna się na rzeczy.

W tym podcaście prof. Bańko bardzo przystępnie tłumaczy trzy kluczowe kwestie: 1. żeńskie końcówki mają długą tradycję (to nowomowa PRL przejechała po nich walcem); 2. żeńskie końcówki są poprawne; 3. żeńskie końcówki wzbogacają język, który jest żywy, a nie zasklepiony w “daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”, więc reaguje na to, że kobiety pełnią funkcje, na które wyłączność do niedawna przyznali sobie mężczyźni.

To porcja informacji dla tych, którzy faktycznie chcą się czegoś dowiedzieć. Mam jednak smutne podejrzenie, że przynajmniej część motywacji zwolenników monopolu męskich końcówek to po prostu zła wola.

Na początku lat 90-tych ludzie dziwowali się słowu “posłanka”, teraz gdy je słyszą nie wpadają w – nomen omen – histerię. Podobnie będzie z tak “kontrowersyjnymi” słowami jak prezydentka, ministra czy – dla niektórych nadal – dziennikarka (sic!). A gdy się z nimi osłuchają, nie będzie szoku i niedowierzania, gdy te funkcje pełnią kobiety. Jak to się stanie? To proste. Keep calm and stosuj żeńskie końcówki. I przy okazji nie trać z oczu faktu, że prawdziwym problemem jest faszystowska retoryka posła PiS.