Byłam na planie pierwszego polskiego horroru. Slasher z Wieniawą ma odczarować ten gatunek

Alicja Cembrowska
Polski horror – brzmi jak oksymoron, prawda? Nie czarujmy się, wszelkie dotychczasowe próby oswojenia tego gatunku na naszym rodzimym podwórku kończyły się zniesmaczonym mlaskaniem. Postanowił to zmienić reżyser Bartosz M. Kowalski, a ja miałam okazję zajrzeć na plan jego filmu "W lesie dziś nie zaśnie nikt", który premierę będzie miał 13 marca 2020 roku.
Kadr z filmu "W lesie dziś nie zaśnie nikt" Zrzut z ekranu/YouTube
Horror na miarę naszych polskich podwórek?
Dosyć komiczna sytuacja – do tytułowego lasu trafiliśmy w kilka osób, większość z nas miała plecaczki, jak rasowi uczniowie, którzy jadą na wycieczkę. Przy tej okazji osoba z produkcji zdradziła nam, że to plot twist horroru, do którego sceny kręcone są w podwarszawskim Kampinosie. Grupa uzależnionych od technologii nastolatków zostaje wysłana na obóz w trybie offline (już to dla wielu brzmi jak horror), a że do czynienia mamy nie z komedią, to od razu wiemy, że ich pobyt na leśnym zesłaniu nie będzie sprowadzał się do spacerów na łonie natury i odwyku od świecących ekranów telefonów.


Film jest slasherem, czyli takim rodzajem horroru, w którym bohaterowie po kolei znikają. Umierają czyli, a my, widzowie, jesteśmy świadkami, jak podtapiają się w kałuży własnej krwi, są torturowani lub zaskakiwani przez agresora w jakimś ciemnym zaułku. Ta konwencja cieszyła się zainteresowaniem widzów w latach 70. i 80., później stopniowo traciła na popularności.

O to, czy polski widz jest gotowy na taki powrót do przeszłości, zapytałam reżysera Bartosza M. Kowalskiego, który zaczynał od filmów dokumentalnych, a szerszej publiczności znany jest ze swojego debiutu fabularnego – "Placu Zabaw", nazywanego nomen omen horrorem społecznym.
Fot. Michał Chojnacki
– Polski widz na horror jest gotowy od dawna, co potwierdza frekwencja w kinach na zagranicznych filmach. Nie ma natomiast szansy, na zobaczenie rodzimej produkcji z tego gatunku. A ja, pasjonat horrorów od dziecka, zawsze chciałem robić tego rodzaju kino. Kiedy więc spotkałem osoby, które myślą podobnie jak ja i które uwierzyły, że warto zrobić polski horror, że trzeba by jakoś tę lukę wypełnić – bez zastanowienia podjąłem to wyzwanie – mówi.

Trochę śmieszno, trochę straszno
"Spotkane osoby" to, m.in. producenci Mirella Zaradkiewicz i Janek Kwieciński, z którymi Kowalski napisał scenariusz. – Choć strukturalnie i fabularnie postawiliśmy na pewnego rodzaju klasykę, jaka obowiązuje w tym gatunku, to jednocześnie postanowiliśmy, że nadamy mu lekki charakter. Co znaczy, że będę też zabawne momenty.

Śmieszny horror? Poruszacie się chyba po cienkiej linii… – sugeruję nieśmiało. – Tego się nie obawiam. Humor nie oznacza slapsticku. Mam wiele ulubionych horrorów, gdzie oprócz dużej dawki przemocy są sceny, na których można się pośmiać. Gdzie można odetchnąć i dobrze się bawić. Chciałbym by i mój film miał takie chwile. Będę więc szukał balansu, czegoś pomiędzy "Martwym złem 2" a "Teksańską masakrą piłą mechaniczną". Mam nadzieję i wierzę, że to się uda – podsumowuje reżyser.

Chociaż wiele szczegółów produkcji nadal objętych jest tajemnicą, wiadomo już co nieco na temat obsady. Na ekranie zobaczymy, m.in. Stanisława Cywkę, Wiktorię Gąsiewską, Julię Wieniawę-Narkiewicz i Mirosława Zbrojewicza.

"Takich propozycji się nie odmawia"
Z ostatnią dwójką miałam okazję porozmawiać na planie. Czy znana do tej pory z ról serialowych i debiutująca jako postać pierwszoplanowa w długim metrażu Wieniawa, lubi w ogóle horrory?

– Nie, nie lubię. I nie mów tego Bartkowi (śmiech). Natomiast to było zawsze moje największe marzenie, żeby w horrorze zagrać. Z przyjaciółmi zdarza mi się je oglądać, ale sama w domu nie robię tego nigdy – mówi.

Idolka nastolatków przyznaje jednak, że przygotowując się do roli, musiała się przełamać, w czym pomogli jej reżyser i producentka Mirellą Zaradkiewicz. – Myślę, że jest to dla mnie rola przełomowa. Gram Zosię, dziewczynę wyalienowaną, wycofaną, introwertyczną, która przez swoje doświadczenia ma do ludzi ogromny dystans. Skrywa również pewien sekret. Ta tajemnica także wpływa na to, jaka jest. I to chyba było dla mnie najtrudniejsze – żeby zmierzyć się z tą dziewczyną, skrajnie różną ode mnie. Wbrew pozorom to nie krwawe sceny były największym wyzwaniem, a właśnie "dotarcie" do tej postaci. Ja jestem raczej ekstrawertyczna, gadatliwa, ona zamknięta w sobie.

Polska kinematografia raczej nie specjalizuje się w horrorach. Nie obawiasz się klapy? – pytam. – Zgadzam się, że to dosyć kontrowersyjny wybór, ale kino to emocje. Po to chodzimy do kina, żeby zobaczyć coś, czego na żywo nie przeżyjemy. Jak przeczytałam scenariusz i poznałam ekipę, to wiedziałam, że chcę zaryzykować, eksperymentować. Kocham wyzwania.
Fot. Michał Chojnacki
Równie entuzjastyczny jest Mirosław Zbrojewicz, aktor z wielkim dorobkiem, znany z takich hitów, jak, chociażby "Chłopaki nie płaczą", "Kiler" czy "Tato", który na pytanie, co zdecydowało, że wziął udział w tym projekcie, odpowiada: "Chyba przede wszystkim scenariusz, który jest bardzo dobry. Już samo czytanie straszy. To jest ten typ scenariusza, który się czyta w całości od razu, za jednym podejściem, nie odkłada się go na później, bo człowiek jest bardzo ciekaw, do czego to wszystko prowadzi. Takich propozycji się nie odmawia".

W kogo wcielił się Zbrojewicz? – To listonosz po przejściach. Dawno temu ten mężczyzna wiązał swoje życie z karierą listonosza, ale na skutek różnych okoliczności zaszył się w lesie i czeka na najgorsze. To najgorsze czyha za każdym drzewem. Trzeba być bardzo czujnym. Młodzi ludzie, którzy przyjeżdżają do tego lasu, nie są gotowi na to, co może ich spotkać i o tym jest ten film. Zapewniam – będzie strasznie – odpowiada aktor.

Czy zapewnienia twórców i obsady się spełnią, dowiemy się niestety dopiero 13 marca 2020 roku. Nie wiem, jak wy, ale ja z chęcią skonfrontuję oczekiwania z rzeczywistością. Chociażby po to, żeby poznać odpowiedź na pytanie, czy polska kinematografia ma szansę na dobry, albo chociaż poprawny slasher. I czy Bartosz M. Kowalski sprawi, że na zbitkę "polski horror" będziemy reagować ciarkami – ale ekscytacji i strachu, nie wstydu.