Byłam na planie pierwszego polskiego horroru. Slasher z Wieniawą ma odczarować ten gatunek
Polski horror – brzmi jak oksymoron, prawda? Nie czarujmy się, wszelkie dotychczasowe próby oswojenia tego gatunku na naszym rodzimym podwórku kończyły się zniesmaczonym mlaskaniem. Postanowił to zmienić reżyser Bartosz M. Kowalski, a ja miałam okazję zajrzeć na plan jego filmu "W lesie dziś nie zaśnie nikt", który premierę będzie miał 13 marca 2020 roku.
Dosyć komiczna sytuacja – do tytułowego lasu trafiliśmy w kilka osób, większość z nas miała plecaczki, jak rasowi uczniowie, którzy jadą na wycieczkę. Przy tej okazji osoba z produkcji zdradziła nam, że to plot twist horroru, do którego sceny kręcone są w podwarszawskim Kampinosie.
Film jest slasherem, czyli takim rodzajem horroru, w którym bohaterowie po kolei znikają. Umierają czyli, a my, widzowie, jesteśmy świadkami, jak podtapiają się w kałuży własnej krwi, są torturowani lub zaskakiwani przez agresora w jakimś ciemnym zaułku. Ta konwencja cieszyła się zainteresowaniem widzów w latach 70. i 80., później stopniowo traciła na popularności.
O to, czy polski widz jest gotowy na taki powrót do przeszłości, zapytałam reżysera Bartosza M. Kowalskiego, który zaczynał od filmów dokumentalnych, a szerszej publiczności znany jest ze swojego debiutu fabularnego – "Placu Zabaw", nazywanego nomen omen horrorem społecznym.
Fot. Michał Chojnacki
Trochę śmieszno, trochę straszno
"Spotkane osoby" to, m.in. producenci Mirella Zaradkiewicz i Janek Kwieciński, z którymi Kowalski napisał scenariusz. – Choć strukturalnie i fabularnie postawiliśmy na pewnego rodzaju klasykę, jaka obowiązuje w tym gatunku, to jednocześnie postanowiliśmy, że nadamy mu lekki charakter. Co znaczy, że będę też zabawne momenty.
Śmieszny horror? Poruszacie się chyba po cienkiej linii… – sugeruję nieśmiało. – Tego się nie obawiam. Humor nie oznacza slapsticku. Mam wiele ulubionych horrorów, gdzie oprócz dużej dawki przemocy są sceny, na których można się pośmiać. Gdzie można odetchnąć i dobrze się bawić. Chciałbym by i mój film miał takie chwile. Będę więc szukał balansu, czegoś pomiędzy "Martwym złem 2" a "Teksańską masakrą piłą mechaniczną". Mam nadzieję i wierzę, że to się uda – podsumowuje reżyser.
Chociaż wiele szczegółów produkcji nadal objętych jest tajemnicą, wiadomo już co nieco na temat obsady. Na ekranie zobaczymy, m.in. Stanisława Cywkę, Wiktorię Gąsiewską, Julię Wieniawę-Narkiewicz i Mirosława Zbrojewicza.
"Takich propozycji się nie odmawia"
Z ostatnią dwójką miałam okazję porozmawiać na planie. Czy znana do tej pory z ról serialowych i debiutująca jako postać pierwszoplanowa w długim metrażu Wieniawa, lubi w ogóle horrory?
– Nie, nie lubię. I nie mów tego Bartkowi (śmiech). Natomiast to było zawsze moje największe marzenie, żeby w horrorze zagrać. Z przyjaciółmi zdarza mi się je oglądać, ale sama w domu nie robię tego nigdy – mówi.
Idolka nastolatków przyznaje jednak, że przygotowując się do roli, musiała się przełamać, w czym pomogli jej reżyser i producentka Mirellą Zaradkiewicz.
Polska kinematografia raczej nie specjalizuje się w horrorach. Nie obawiasz się klapy? – pytam. – Zgadzam się, że to dosyć kontrowersyjny wybór, ale kino to emocje. Po to chodzimy do kina, żeby zobaczyć coś, czego na żywo nie przeżyjemy. Jak przeczytałam scenariusz i poznałam ekipę, to wiedziałam, że chcę zaryzykować, eksperymentować. Kocham wyzwania.
Fot. Michał Chojnacki
W kogo wcielił się Zbrojewicz? – To listonosz po przejściach. Dawno temu ten mężczyzna wiązał swoje życie z karierą listonosza, ale na skutek różnych okoliczności zaszył się w lesie i czeka na najgorsze. To najgorsze czyha za każdym drzewem. Trzeba być bardzo czujnym. Młodzi ludzie, którzy przyjeżdżają do tego lasu, nie są gotowi na to, co może ich spotkać i o tym jest ten film. Zapewniam – będzie strasznie – odpowiada aktor.
Czy zapewnienia twórców i obsady się spełnią, dowiemy się niestety dopiero 13 marca 2020 roku. Nie wiem, jak wy, ale ja z chęcią skonfrontuję oczekiwania z rzeczywistością. Chociażby po to, żeby poznać odpowiedź na pytanie, czy polska kinematografia ma szansę na dobry, albo chociaż poprawny slasher. I czy Bartosz M. Kowalski sprawi, że na zbitkę "polski horror" będziemy reagować ciarkami – ale ekscytacji i strachu, nie wstydu.