W 2020 r. ludzie dopiero odczują rządy PiS. "Tniemy co się da. Będą podwyżki"
Nie, nie chodzi o demokrację, walkę o Trybunał Konstytucyjny, sądy, media. Całych rzesz Polaków gdzieś daleko w kraju zupełnie to nie obchodzi. Nie trafiają do nich żadne afery z udziałem władzy. Ale to, z czym mogą się zmierzyć już w 2020 roku, to zupełnie inna bajka. Z powodu polityki PiS samorządy drastycznie zaczynają zaciskać pasa. A to, jeśli nic się nie zmieni, odczuje każdy. Również w bastionach PiS.
Do tego administracja będzie odchudzona o ok. 7 proc. A także kilka innych działów na podobnym poziomie również. – O 50 procent mniej pieniędzy będzie na drogi. Do tej pory miałem 12 mln zł na ten cel, a teraz będę miał 6 mln. Tak jest ułożony budżet. Na tyle starczy pieniędzy. Po prostu nie ma z czego wziąć – mówi.
Politycy PiS mogą głośno krzyczeć, jak świetnie w Polsce jest pod rządami "dobrej zmiany". Mogą jeździć po Polsce i wciskać ludziom kit. Ale im dłużej trwają ich rządy, tym bardziej widać, jak bardzo samorządy muszą zaciskać pasa, by znaleźć środki na realizację ich pomysłów. A konsekwencje tego zaciskania ludzie odczują najbardziej. 2020 rok może być pod tym względem wyjątkowy.
W samorządach trwa właśnie przygotowywanie projektów budżetowych na 2020 rok. Gminy mają na to czas do przyszłego piątku i w niejednej mają niemały orzech do zgryzienia. Urzędnicy siedzą i głowią się skąd wziąć pieniądze, które do tej pory nie stanowiły dla nich większego problemu.
Reforma edukacji i podwyżki dla nauczycieli. Wzrost pensji minimalnej. Zmiany w podatkach i spadek dochodu z tytułu PIT. To wszystko odbija się na samorządach tak, że musi kiedyś przełożyć się na życie zwykłego człowieka.
– Jeśli chodzi o wydatki bieżące w stosunku do dochodów, to – według pierwotnej wersji projektu budżetu, który mam na ten moment, ale jeszcze nad nim pracujemy – brakuje nam 7 mln zł. Szczerze? Za bardzo nie mamy z czego ich zdobyć. Jesteśmy na etapie rozważania podniesienia opłat za środki transportowe, ale w 2020 roku da nam to efekt 150 tysięcy złotych. Sytuacja jest dramatyczna. W zeszłym roku nie było takiego problemu – relacjonuje Bartosz Romowicz.
Tu zdecydowali już, że w obiektach gminnych rezygnują z ochrony. Będzie dużo mniej inwestycji. – Pracownikom, którzy nie są nauczycielami, będę umowy o pracę i obniżał wymiar etatu tak, aby kwota minimalnego wynagrodzenia była proporcjonalna do wymiaru etatu. Będziemy redukować etaty osób sprzątających, konserwatorów, kucharzy. Podniesiemy wszystkie możliwe podatki do maksymalnych. To są radykalne cięcia – wymienia burmistrz.
"Zmuszony przywrócić podatek"
O cięciach słychać w całej Polsce. Albo o większych kosztach, które będą musieli ponieść mieszkańcy. Słychać to z dużych i małych miast.
W Pile wiceprezydent miasta ostrzegał ostatnio, że nadchodzi czas stagnacji: – Nie wykluczamy obniżenia stanu ilościowego Straży Miejskiej (…). Nie wykluczamy też wygaszenia działalności Izby Wytrzeźwień. Nie chcemy doprowadzić do sytuacji, kiedy – jak robią to już inne samorządy – będziemy zmuszeni wcześniej wyłączać oświetlenie uliczne, ale wysoce prawdopodobne jest, że będziemy zmuszeni ograniczyć wydatki na remonty czy utrzymanie dróg i zieleni.
"Szczecin straci 90 milionów złotych"
Najgorsza jest oświata. A właściwie niedostateczne subwencje państwa. To główna przyczyna problemów. – Jako samorządy jesteśmy wskazywani jako winni wszelkiego złego. I nikt nie weźmie pod uwagę, że to, co dzieje się np. w szkołach, jest spowodowane zmianą przepisów i reformą oświaty. Rząd nie daje odpowiednich subwencji, które pokryłyby wprowadzone przez niego podwyżki – mówi Bartosz Romowicz
W przyszłym roku w Ustrzykach do oświaty muszą dołożyć 4 mln zł więcej niż do tej pory. – Tylko wyrównanie do płacy minimalnej i tylko dla pracowników szkół, którzy nie są nauczycielami, to rocznie koszt 900 tys. zł. Problemem są podwyżki dla nauczycieli, za którymi nie poszła wystarczająca subwencja oraz mniejsza liczba dzieci spowodowana reformą oświaty – przyznaje burmistrz.
Wszędzie,w całej Polsce, to liczą. Prezydent Wałbrzycha pisze na FB:
Gminy liczą też niższe wpływy z podatków PIT. Rząd obniżył stawkę z 18 do 17 proc. i wprowadził "zerowy PIT" dla osób do 26. roku życia. Ale są też wydatki związane ze wzrostem pensji minimalnej. I nie są to małe kwoty.
"W ostatnich dniach otrzymaliśmy zawiadomienie z Ministerstwa Finansów o wysokości udziałów w podatku PIT w 2020 r. i będą one niższe od tegorocznych o 2,4 mln zł, co jest dla mnie dużym zaskoczeniem, gdyż do tej pory co roku otrzymywaliśmy zawsze większe kwoty udziałów w stosunku do roku poprzedniego. Nieco większa jest kwota subwencji oświatowej, ale i tak nie pokrywa skutków podwyżek wynagrodzeń w oświacie". Czytaj więcej
Państwo szuka pieniędzy
– Oświata jest strasznie niedofinansowana. Spada dochód z tytułu podatku PIT. Z powodu zmian w prawie podatkowym mamy o 1,5 mln mniej dochodu. Rosną ceny energii. Mamy wzrost płacy minimalnej, która spowoduje wzrost wydatków o kilkaset tysięcy złotych. To wszystko ma wpływ – wymienia powody wszystkich kłopotów finansowych wójt Stężycy.
Oprócz tego widać, jak państwo szuka pieniędzy. Bartosz Romowicz właśnie napisał na Facebooku, że w tym roku w mieście może nie być iluminacji świetlnych.
"Dostaniemy po głowie"
I dopiero takie sprawy mogą trafić do ludzi. A nie walka o Trybunał Konstytucyjny, afera hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości czy skandal z udziałem Banasia. Coś co dotknie ich bezpośrednio, na samym dole politycznej drabiny.
– Normalny, szary człowiek jeszcze tego nie rozumie. Ale jak dostanie wyższe rachunki to poczuje. Od stycznia będą wyższe rachunki za prąd. Ceny za wywóz śmieci idą w górę. Tu mamy taką podwyżkę, że szok. Jako samorządowiec dostanę po głowie za te podwyżki. 4-osobowa rodzina będzie płaciła 30 zł więcej miesięcznie niż teraz – mówi wójt Stężycy. – Przewiduję, że ludzie zaczną to wszystko odczuwać pod koniec 2020 roku. A w 2021 roku na bank – dodaje.
– Przed wyborami robili sobie zdjęcia z politykami PiS. Wspierali PiS. A dziś to samo PiS stworzyło przepisy, które spowoduje, że ceny odpadów wzrosną pewnie dwukrotnie. Dlatego zapytałem ich: "Gdzie wy byliście w październiku? Dlaczego nie powiedzieliście tego głośno przed wyborami? Że przez takie prawo wy, jako samorządowcy, będziecie mieli problem ze stworzeniem budżetu? I dziś mamy taki efekt".
– I jak zareagowali? – pytam.
– Większość milczeniem – odpowiada.