"Dziś muzyka służy do oglądania, nie słuchania". Kasia Kowalska – muzykoterapeutka Polski lat 90.

Michał Jośko
Ćwierć wieku minęło jak z bicza strzelił! Jedna z największych gwiazd polskiej muzyki lat 90. wydała właśnie płytę "MTV Unplugged Kasia Kowalska", podsumowującą jej karierę. Usiądźmy więc i powspominajmy, jak to drzewniej bywało.
Fot. Tomek Tomkowiak
Kasiu, patrzę na ciebie i robi mi się jakoś tak nostalgicznie i smutno… Przypominają się pierwsze – bolesne – miłości, przeżywane w latach 90. Nie uważasz, że bez ciebie tamta dekada byłaby znacznie weselsza?

Naprawdę? Nie przesadzajmy. Wiem, że wiele osób utożsamia mnie z permanentną depresją, ale zobacz – nie jestem aż tak ponurą osobą; nawet nie ubrałam się cała na czarno, mam na sobie bladoróżowy sweter (śmiech).

Rzeczywiście, ćwierć wieku temu trafiłam do szufladki z napisem "smutek i melancholia", no ale czy to coś złego? Ktoś musi śpiewać takie właśnie piosenki, przecież koją dusze słuchaczy. Uważam, że to piękna szufladka. Dobrze mi w niej.


Każdy z nas wielokrotnie przerabiał bolesne emocje, związane z nieszczęśliwymi miłościami. Już jako licealistka postanowiłam spisywać to, co czułam w takich właśnie momentach. Chodziło o potrzebę wylania z siebie pewnych doznań, pozwalającą ukoić samą siebie.

Na tej właśnie bazie powstały pierwsze utwory – gdy je śpiewałam, od razu było mi trochę lżej. Później okazało się, że te piosenki podobają się innym. Oczywiście początkowo nie sądziłam, że pewnego dnia zacznie ich słuchać cała Polska.
Fot. Oskar Kutryb/ Green Beam Design
Nie nachodziły cię myśli w stylu: "pogłębiam depresję u milionów polskich nastolatków"?

Nigdy nie myślałam w takich kategoriach. Nie nakręcałam się na zasadzie "a co, jeżeli jakiś młody, zdołowany człowiek potnie się przy moich piosenkach podwójnie" (śmiech)?! Wydaje mi się, że te utwory mogły być raczej wentylem bezpieczeństwa.

To naprawdę działa! Przecież w młodości sama zasłuchiwałam się na przykład w nostalgicznej twórczości Staszka Soyki. Doskonale pamiętam, jak wyłam przy jego utworze "Kiedy jesteś taka bliska". Wyłam, ale jednocześnie na sercu robiło się jakoś tak lżej…

W pewnym momencie sama stałam się artystką, pomagającą w taki sam sposób innym. Wiesz: młody człowiek cierpi, wydaje mu się, że jego zawód miłosny to już koniec świata. Aż tu nagle słyszy dziewczynę, która wyrzuca z siebie podobne emocje…

Ustaliliśmy więc, że zawodowo zajmowałaś się "smutną psychoterapią". Jednak prywatnie również praktykowałaś tzw. pielęgnowanie doła…

Cóż, nigdy nie byłam osobą, która od rana do wieczora ma dobry humor, a z twarzy nie schodzi jej szeroki uśmiech. Momenty piękne i wesołe trwają krótko, a nasze życie w jakichś trzech czwartych składa się z bólu, cierpienia i rozczarowań.

Takie podejście do świata zapewne wynika z tego, że "od zawsze" byłam osobą bardzo wrażliwą; łatwą do zranienia, z niskim progiem bólu emocjonalnego i wszystko odbierającą zbyt mocno. Każdy z nas ma w sobie zarówno radość ducha, jak i mrok.

U mnie znacznie więcej było tego drugiego, tak więc musiałam powalczyć o to, aby choć odrobinę zmienić te proporcje. Na szczęście dziś jest pod tym względem znacznie lepiej. W pewnym momencie zahartowałam się – zrozumiałam, że jeżeli nie przestanę się zadręczać, to zamęczę i siebie, i bliskich.

Wielki sukces odniosłaś już w wieku 21 lat, po wydaniu debiutanckiej płyty solowej. Na sławę i olbrzymie pieniądze spojrzałaś jak na szklankę do połowy pełną, czy raczej w połowie pustą?

Z tymi olbrzymimi pieniędzmi aż tak bym nie szalała (śmiech). Chociaż podwójnie platynowy album "Gemini" ukazał się w roku 1994 – gdy przemysł płytowy był w rozkwicie – to nie stałam się z miejsca bogaczką. Dostałam za niego tyle, że wystarczyło na Opla Corsę 1.2, wydałam na niego całe pieniądze z płyty.

Ale dla mnie, dziewczyny z niezbyt zamożnego domu, i tak była to naprawdę wielka sprawa! Samochód sprawił, że moje życie stało się nie tylko wygodniejsze, ale i bezpieczniejsze.

Wcześniej było tak, że o różnych porach dnia i nocy musiałam przemieszczać się pociągiem podmiejskim pomiędzy Sulejówkiem, gdzie mieszkałam z rodzicami, a Warszawą, w której miałam codziennie próby.

Wiadomo, z czasem zaczęła pojawiać się coraz większa presja, czyli coś, co zawsze towarzyszy zarabianiu poważnych pieniędzy. Tak naprawdę wszystko zaczęło się po tym, jak w roku 1995 wygrałam festiwal w Sopocie. Gdy nagle zaczęły rozpisywać się o mnie gazety, ludzie zaczęli zaglądać do mojego portfela.

Rozkręciła się szalona karuzela polskiej zazdrości i zawiści, przeliczanie na zasadzie: ta Kowalska zdobyła dwie nagrody, a każda z nich to przecież tysiące dolarów! Wiesz, że z tego powodu niektóre koleżanki mojej mamy przestały się do niej odzywać?

Nie byłam w stanie tego pojąć: przecież świętej pamięci tata – człowiek bardzo dobry i wrażliwy – wychował mnie w myśl zasady "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe". Skąd więc takie reakcje? Dlaczego ktoś źle o mnie mówi, dlaczego źle mi życzy?

Przecież nie dostałam tego wszystkiego za darmo. Nigdy nie bałam się naprawdę ciężkiej pracy, zaciskałam zęby i objeżdżałam cały kraj, czy to koncertując, czy zaliczając serie spotkań prasowych. Jedyna rzecz, która mnie przerażała, to ludzka zawiść.

Chociaż dłuto niesprawiedliwości wbijało się we mnie jeszcze wielokrotnie, to właśnie to, co stało się po Sopocie, było najmocniejszym z ciosów, jakie otrzymałam w 25-letniej karierze.

Na szczęście ogarnęłam się szybko; zrozumiałam, że w takim właśnie kraju żyjemy i pewnych cech naszych rodaków nie można zmienić. Tak więc albo nauczę się żyć z pewnymi rzeczami, albo się zadręczę, załamię, zacznę chorować…
Fot. Tomek Tomkowiak
Nie kusiło zagranie wszystkim tym zawistnikom na nosach, przekornie obkupując się w jakieś gwiazdorskie, ekstrawaganckie zachcianki?

Nigdy nie miałam natury hazardzistki, tak więc bałabym się szastać pieniędzmi na prawo i lewo. Jak wspomniałam wcześniej – w moim domu się nie przelewało, przez wiele lat mieszkałam w jednym pokoju z rodzicami, nie miałam nawet własnego biurka. Żeby kupić swój pierwszy mikrofon, najpierw musiałam naprawdę ciężko zasuwać w czasie wakacji jako kelnerka.

Gdy zaczęłam dobrze zarabiać, pojawił się strach, że pewnego dnia wszystko to może się skończyć i będę musiała wrócić do dotychczasowego życia. Tak więc nie odczuwałam potrzeby kupowania drogich głupot, zawsze górę brał rozsądek.

Zresztą do dziś jest tak, że wolę wydawać pieniądze na stare, wyjątkowe instrumenty muzyczne, niż buty. Fajna gitara nie tylko da mi mnóstwo frajdy, ale jest też lokatą kapitału.

Wracając jeszcze do tych tysięcy dolarów, które wygrałam w Sopocie – pamiętam, że wywołały wręcz kaca moralnego. Czułam się winna, że na moim koncie pojawiła się tak zawrotna suma.

Dlatego po festiwalu pojechałam do schroniska w Celestynowie i przekazałam taki datek, że pani, z którą się tam spotkałam, popłakała się. No i w ramach podziękowań podarowała mi kociaka, który później stał się najlepszym przyjacielem mojego taty, dając mu całe mnóstwo radości.
Jak grzeczna dziewczynka – która wcześniej wygrywała festiwale piosenki zuchowskiej i śpiewała w chórze kościelnym – nie dała się zepsuć, wchodząc do branży muzycznej? Przecież wiadomo, że to moralne bagno, w którym rządzą…

… no tak: sex & drugs & rock & roll (śmiech). Najzwyczajniej w świecie wygrał zdrowy rozsądek i to, że mam dwóch starszych braci. Nie byłam wychuchaną córeczką tatusia, ale od dzieciństwa musiałam jakoś sobie radzić. Nie raz zbierałam od rodzeństwa manto, co było świetną szkołą życia. Nauczyłam się sztuki przetrwania w świecie, którym rządzą faceci – a taka jest właśnie branża muzyczna.

Zupełnie inna energia jest wtedy, gdy jedziesz przez całą Polskę busem pełnym lasek, a inna podczas trasy z chłopakami. Trzeba umieć i walczyć, i dogadywać się z płcią przeciwną. No i wiedzieć, że czasem musisz kogoś pożreć, żeby nie zostać zjedzonym.

Wiesz, do pewnego momentu każdy z nas jest miłym i łatwowiernym pieskiem – słodziutką jak chihuahua. Lecz gdy wystarczająco mocno oberwie od życia, przeistacza się w agresywnego bulteriera. Ja postanowiłam zostać takim właśnie bulterierem. Albo może owczarkiem niemieckim (śmiech)?

Takie podejście sprawiało, że chyba nie musiałaś opędzać się od nieśmiałych adoratorów?

Rzeczywiście, być może cierpiało na tym moje życie prywatne. Stworzyłam otoczkę chłopczycy; dziewczyny nieprzystępnej i pyskatej, do której bało się podejść wielu facetów.

Niewielu orientowało się, że to jedynie poza, która ma mnie chronić, ułatwiać przedzieranie się przez życie osobie kruchej i wrażliwej. Zresztą tak jest do dziś – każdy, kto zamierza do mnie podejść, zastanawia się trzy razy.

Twoja córka jest dziś w takim wieku, jak ty, wygrywająca festiwal w Sopocie. Wychowałaś ją na równie przebojową i silną dziewczynę?

Ola to osoba niesamowicie silna. Znacznie silniejsza, niż ja w wieku 22 lat. Choć zarazem jest znacznie bardziej pogodna i otwarta na ludzi, w przeciwieństwie do mnie nie ma żadnych problemów z nawiązywaniem kontaktów.

Chociaż może to kwestia innego pokolenia? Dzisiejsza młodzież nie ma tylu kompleksów i permanentnego poczucia winy, które były rzeczami oczywistymi dla osób urodzonych w latach 70.

Z jednej strony dorastaliśmy w czasach PRL-owskich, z drugiej roztaczano przed nami przerażające wizje w stylu: "Bóg cię widzi i ukarze, jeżeli zgrzeszysz". Takie straszenie religią po prostu musi być obciążające dla psychiki dziecka, będzie prześladować człowieka całe życie.

Ja unikałam takich błędów wychowawczych, dzięki czemu córka jest dziewczyną przebojową; ma odwagę na eksperymenty i nie boi się świata.

Mieszka w Londynie, otoczona przez ludzi, którzy nie lękają się manifestować swoją inność. Czyli coś, co na Zachodzie jest znacznie łatwiejsze, niż w Polsce, choć i tutaj powoli wszystko zmienia się na lepsze.
Fot. Oskar Kutryb/ Green Beam Design
Rozmawiam z matką w 100 procentach wyluzowaną i nigdy nie zrzędzącą?

Wiadomo, że od czasu do czasu trzeba pozałamywać ręce (śmiech). Taka sytuacja: niedawno Ola odkryła zespół Nirvana, a Kurt Cobain stał się największym z jej idoli. Postanowiła zamanifestować to, robiąc sobie tatuaż z jego podobizną, cóż…

Ale szukam w tym wszystkim dobrych stron – muzyka odgrywa coraz większe znaczenie w jej życiu. Ostatnio zadzwoniła, mówiąc, że chciałaby mieć klawisz. Nawet nie wiesz, jak mnie to ucieszyło!

Nie prosi o pieniądze na jakieś fatałaszki, ale na instrument muzyczny, wspaniała sprawa. Tak więc załatwiłam go jej błyskawicznie. Teraz uczy się gry z rozmaitych tutoriali internetowych, udowadniając, że jednak ma w genach wirusa muzycznego.

Nieco inaczej sprawy mają się z Ignacym. Syn ma 11 lat i przez rok chodził do szkoły muzycznej, kończąc klasę perkusji z wyróżnieniem. Ma olbrzymi talent, ale – co boli mnie naprawdę mocno – w pewnym momencie stwierdził, że prędzej się powiesi, niż wróci do grania.

Być może chodzi o fakt, że muzyka kojarzy mu się z moimi wyjazdami, nieobecnością w domu. No ale mam nadzieję, że z czasem dojrzeje i wróci do świata dźwięków i to właśnie tam zrobi karierę. Na razie jest na etapie bycia piłkarzem. Mówiąc precyzyjniej: Ronaldo (śmiech).
Analizujesz czasami to, czy łatwiej było zaczynać karierę w latach 90., czy dziś?

To bardzo trudne pytanie dla osoby, która pamięta jeszcze czasy, gdy nie było MTV. No i późniejsze czasy, gdy w MTV naprawdę puszczano jeszcze muzykę (śmiech).

W ogóle jest tak, że współczesny świat przeraża mnie bardziej, niż ten sprzed dekad. Tak, wiem, że już od początków ludzkości pewni ludzie straszyli innych, aby ubić na tym swój interes, lecz dziś przekroczyło to już wszelakie granice.

Spójrz tylko na to, co robią media. Czy to telewizja, czy internet – wszędzie jesteśmy karmieni złymi emocjami, bo dzięki temu ktoś może podbić sobie wyniki. To naprawdę obciążające, dlatego odcinam się od takich spraw, na ile tylko mogę.

Wracając do wątku kariery: obecnie artyści mają do dyspozycji narzędzia, których nie było ćwierć wieku temu. Jednak czy te narzędzia są w mojej ocenie fajne? Niekoniecznie.

Chodzi mi o to, że obecnie nie da się zrobić wielkiej kariery bez odpowiedniej dawki ekshibicjonizmu i – nazwijmy to – parcia na nieustanną ekspozycję, zwłaszcza w internecie.

Owszem, już w czasach mojego debiutu trzeba było promowało swoją twórczość przy pomocy teledysków i kolorowych magazynów. Jednak dziś mamy do czynienia z totalnym przesytem treści.

Męczące jest to, jak potężną ilością bodźców jestem atakowana z każdej strony. Kiedyś było spokojniej. Ktoś powiedział mi niedawno, że obecnie muzyka służy do oglądania, nie słuchania. Straszne, wszystko poszło w niefajnym kierunku.
Fot. Tomek Tomkowiak
Nie zastanawiałaś się nigdy nad scenariuszem, w którym jednak łamiesz się i – aby pomóc karierze – podkręcasz swój wizerunek?

Opowiem ci pewną historię: spotkałam dziś Cleo. Patrzę na jej wystrzałowe ciuchy i odjazdowy makijaż, po czym pytam: "grasz za chwilę koncert". Ona na to, że nie; że po prostu idzie na wywiad.

Tak to właśnie działa – artysta zawsze i wszędzie musi być produktem oryginalnym i zaskakującym, w jego wizerunku wszystko musi się zgadzać, bo inaczej przepadnie.

W moim przypadku nie ma znaczenia to, ile ciała odsłonię i jak jestem umalowana. Wciąż pamiętam czasy, gdy na scenę wychodziłam w ogrodniczkach i bluzie z kapturem, a publiczności się podobało.

Mam teraz zacząć epatować seksem? Bez sensu, nie czułabym się z tym komfortowo. Nie czuję takiej potrzeby, a moi słuchacze to szanują.