Kaczyńskiego domek z kart, czyli szykujmy się na szok termiczny

Jacek Liberski
bloger i autor powieści; polityk hobbysta
Po ponad czterdziestu tygodniach współpracy z redakcją naTemat pora na drobne zmiany. W polskiej polityce dzieje się tak dużo i tak szybko, że po każdym tygodniu trudno zdecydować się na skomentowanie jednego tylko wydarzenia, dlatego pomyślałem, że może lepiej będzie wybrać kilka najciekawszych według mnie tematów (ale raczej nie więcej niż trzy) i nad nimi się pochylić.
Kiedy rządy PiS czeka kryzys? Fot. Sławomir Kamiński / AG
Dzisiaj wybieram: 1) przypadkowe spotkanie pani premier Szydło z wolontariuszami w Rytlu, 2) wciąganie lewicy z Razem w socjalistyczne pomysły PiS w kwestii zasypywania studni budżetowej pieniędzmi 400 tysięcy wysokiej klasy specjalistów oraz 3) nadciągające tsunami w gospodarce, które zweryfikuje, jak nic innego, menedżerskie zdolności Jarosława Kaczyńskiego i jego drużyny.

Zapraszam.

Wolontariusze z Bad Company
Gdy Bartłomiej Sienkiewicz po raz pierwszy wspomniał o państwie teoretycznym, a było to w miłych dla żołądka okolicznościach przyrody, oburzeni wszyscy święci rzucili się na niego z wielkim oburzeniem, słowa jego interpretując w typowy dla siebie sposób: państwo Platformy, to państwo zbudowane w teorii. Przed zbliżającą się kampanią wyborczą 2015 roku słowa te były dla PiS i jego wyborców zbawienne, mogli na nich bowiem spleść całą niemalże osnowę owej kampanii właśnie. Inna sprawa, że PO w sprawie podsłuchów u Sowy całkowicie straciła rozum i instynkt samozachowawczy. A sam Sienkiewicz dopiero jakiś czas później pogłębił swoją wypowiedź w napisanej przez siebie książce o tym samym, znamiennym tytule.


W istocie Sienkiewicz w ogóle nie mówił o państwie Platformy, tylko raczej przewidział nadchodzące państwo PiS, a dokładniej opisał wszystkie słabości współczesnego państwa demokratycznego, w tym jego najsłabszy punkt, czyli służby specjalne, które nie tylko przed rokiem 89 odgrywały znaczącą rolę, ale, co gorsza, także po roku 89. W zasadzie w całej 30-letniej historii wolnego państwa polskiego służby specjalne robią z państwem polskim, co chcą. Sienkiewicz był jednym z tych ministrów, którzy chcieli tę władzę służb przynajmniej ograniczyć. Jak wielokrotnie wspominał, także podczas spotkań autorskich, niestety i on poległ.

Cztery lata temu PiS obiecało Polakom odnowione państwo. Sprawiedliwe, skromne, uczciwe, zasobne i bogate, także bogactwem obywateli. Po czterech latach samodzielnych rządów (w historii III RP taka sytuacja nie miała nigdy miejsca) widać jak na dłoni, że państwo PiS to karykatura tego wszystkiego, co obiecało Prawo i Sprawiedliwość. Państwo PiS jest bowiem sprawiedliwe, skromne, uczciwe i zasobne tylko w głowach polityków PiS i jego wyborców.

To, że jest ich ponad 8 milionów, to bardziej “zasługa” pogubionych cały czas parlamentarnych oponentów niż zdolności PiS. Przy profesjonalnej i jednolitej w najważniejszych kwestiach opozycji (na przykład takiej jak w USA), PiS dawno byłby już w czeluściach polityki, mając na koncie ponad 200 afer, z czego kilkanaście naprawdę grubych. Żadna dobrze poukładana opozycja w państwach demokratycznych nie odpuściłaby takich skandali, jakie ma na swoim koncie dzisiejszy obóz władzy.

Kaczyński obiecał także silne państwo w kwestiach dla państwa pryncypialnych, czyli związanych z bezpieczeństwem zewnętrznym i wewnętrznym. O zewnętrznym bezpieczeństwie, a raczej jego braku, przy innej okazji – dzisiaj o bezpieczeństwie wewnętrznym. Od kilkunastu tygodni myśląca część społeczeństwa bulwersuje się sprawą Mariana Banasia szefa NIK (wcześniej szefa Krajowej Administracji Skarbowej) i jego kontaktami z krakowskim półświatkiem. “Pan zadzwoni do Banasia” to z jednej strony szydercze hasło Lotnej Brygady Opozycji, ale przecież w istocie swej makabryczne wołanie na puszczy wszystkich tych, dla których tego typu kontakty osoby mającej zajmować się pilnowaniem państwa przed przestępcami, jest lata świetlne poza ich światem standardów nie tylko obyczajowych.

Ale Banasia jest mało. W ostatnim wydaniu “Superwizjera” TVN24 zobaczyliśmy premier rządu i jej dwóch ważnych ministrów podczas “przypadkowego” spotkania z “wolontariuszami” w Rytlu podczas pamiętnej nawałnicy w 2017 roku. Po emisji materiału pani premier Szydło umieściła na Twitterze następujący komentarz: "Sugerowanie, że przypadkowe spotkanie z ludźmi, podającymi się w Rytlu za wolontariuszy, było kontaktami polityków PiS z gangsterami jest szczególnie obrzydliwym kłamstwem. Wobec osób, rozpowszechniających tego typu pomówienia będą zastosowane kroki prawne".

Tymczasem owo przypadkowe, jak pisze Beata Szydło, spotkanie w Rytlu z grupą "wolontariuszy", o których wiadomo było od dawna, że to grupa przestępcza szukająca kontaktów z władzą, świadczy tylko o tym, że polskie służby specjalne pod wodzą PiS są albo kompletną amatorszczyzną, albo mają kontakty z tym światem. Sprawa Banasia potwierdza tezę, że służby te nie istnieją w sensie istnienia w państwie prawa, a Polska PiS to państwo teoretyczne właśnie. I to pod każdym względem.

Czy w normalnym demokratycznym kraju możliwe jest “przypadkowe” spotkanie premier rządu i ministrów z osobami, które już na pierwszy rzut oka wyglądają mocno podejrzanie (charakterystyczny "dress code”, tatuaże, ogolone głowy, szerokie karki)? Czy Beata Szydło i Antoni Macierewicz wyjaśnią swoje kontakty z grupą przestępczą Bad Company Olgierda L., czy znowu, jak wcześniej, zmilczą i przeczekają temat? Co z tym zrobi Opozycja? Kolejny raz prześpi sprawę zimowym snem? W jakim państwie żyjemy?

Polscy oligarchowie za 12 tysięcy brutto
Partia Razem wraca do swojej, znanej już bardzo dobrze, formy. Tym razem wyciągając pomocną dłoń w kierunku PiS-u w kwestii zniesienia granicy 30-krotności składek na ZUS dla osób dobrze zarabiających. W skrócie idzie o to, aby 400 tysięcy pracowników zarabiających ponad 12 tysięcy brutto miesięcznie dołożyło się do studni budżetowej, którą wykopało PiS przez cztery lata swych dramatycznych rządów i to w czasie całkiem sporej gospodarczej prosperity na świecie.

Żeby było jeszcze śmieszniej, Partia Razem wymyśliła, aby owi bogacze dorzucali się do ZUS-u sporymi kwotami, ale w zamian za to na emeryturze dostawali tyle co przeciętny emeryt. Zaprawdę Marks, Engels i Lenin spadliby z krzesła pełni podziwu dla przebiegłości naszych wojujących lewicowców. Przy czym bądźmy precyzyjni – owe pomysły popierają także zauroczeni komunizmem a la Razem wyborcy o proweniencji lewicowej (na szczęście nie wszyscy).

Przyznać muszę, że pomysł, aby dużo dawać i dostać mało, to naprawdę iście szatańskie myślenie, oczywiście jeśli traktujemy to w kategoriach groteskowych. W kategoriach poważnych, to pomysł szkodliwy dla gospodarki pod każdym względem, zarówno teraz jak i w przyszłości. Pomysł PiS-u jest jeszcze bardziej przerażający, gdyż nie zakłada żadnych ograniczeń w wysokości emerytur, co z kolei można skomentować krótko: po nas choćby potop.

Obie wersje pomysłu są z przysłowiowej czapy, ale argumentacja wyborców lewicowych, że ktoś, kto zarabia ponad 12 tysięcy złotych brutto miesięcznie to polski oligarcha, jest jeszcze bardziej porażający, bowiem jeśli są w Polsce ludzie, którzy tak myślą, to znaczy, że jest z nami naprawdę źle. Nie trzeba być jakimś specjalistą od przedsiębiorczości, by zrozumieć, że wysokiej klasy specjaliści, a tych właśnie dotyczy pomysł PiS-u, bez problemu znajdą rozwiązania, aby uciec od tego szaleństwa, w końcu co za problem, aby zatrudnić ich w firmach za granicą, zgodnie ze starą zasadą racjonalnego myślenia: czym mnie bardziej naciskasz, tym szybciej uciekam.

Już tylko na marginesie wypada wspomnieć, że projekt dotyczy głównie specjalistów z branży IT lub finansowej, które to branże od lat stają się polską wizytówką na świecie. Zabijać to w imię pomysłów rodem z sowieckiej gospodarki lat 30-70 ubiegłego wieku, świadczyć musi tylko o jednym: nie mamy dziury budżetowej, mamy studnię budżetową, którą zasypać trzeba w trybie pilnym.

Państwo dobrobytu, domek z kart
To, o czym piszę wyżej, ma bezpośredni związek z danymi, które spływają z Głównego Urzędu Statystycznego, a nie są to dane optymistyczne. Trzeci kwartał tego roku przynosi trzeci spadek z rzędu dynamiki PKB i to mocniejszy od prognoz ekonomistów.

Niespodziewanie dla wszystkich specjalistów od ekonomii PKB spadł poniżej 4 procent i według najnowszych danych polska gospodarka rośnie w zatrważającym tempie mikroskopijnych 3,9 procent, czyli najwolniej od trzech lat. Jeśli do tego dodamy dane na temat rosnącej stale inflacji oraz koniecznych i nieodzownych podwyżek cen energii (czym dłużej rząd będzie to odkładał w czasie, tym dramat będzie większy), to obraz Polski dobrobytu według Jarosława Kaczyńskiego staje się coraz bardziej groteskowy.

Cztery lata wyjątkowej w ostatnich dwunastu wiosen koniunktury światowej gospodarki, miast przeznaczyć na inwestycje, które byłyby skuteczną barierą antykryzysową, PiS przeznaczył na bezprecedensowe w historii wolnej Polski rozdawnictwo pieniędzy w imię politycznej doktryny, której głównym celem było zdobycie władzy, a następnie jej utrzymanie.

Nadchodzą czasy, w których Kaczyński i jego grupa zadowolonych z siebie chłopców (i dziewczynek), żadne inne porównanie jakoś mi nie przychodzi do głowy patrząc na ich poczynania od lat, będzie musiała udowodnić Polakom swoją fachowość w sprawach gospodarczych. Już wkrótce będziemy mogli wystawić obiektywne, bo z perspektywy czasu, oceny, która ekipa była bardziej przygotowana do rządzenia w trudnych czasach – Tuska/Kopacz, czy Kaczyńskiego.

I okaże się, czy marzenie prezesa PiS, aby zostać emerytowanym zbawcą narodu, ziści się, czy pozostanie w czarnych snach nie tylko jego, ale przede wszystkim 37 milinów ludzi żyjących w kraju nad Wisłą. Osobiście radzę szykować się na spory szok termiczny. Woda na dnie studni jest naprawdę zimna.