Ten samochód nie nadaje się ani do miasta, ani w trasę. Klienci się o niego zabijają

Piotr Rodzik
Suzuki Jimny to nietypowy samochód. W czasach, kiedy tak modne są wszechstronne – przynajmniej teoretycznie – SUV-y, kiedy nawet Land Rover Defender czy Toyota Land Cruiser stają się wygodnymi autami do codziennej jazdy, mała terenówka od Suzuki irytuje na każdej utwardzonej drodze. Ale już poza asfaltem Jimny jest tak dobry, że auta w Polsce… praktycznie nie da się kupić.
Suzuki Jimny radzi sobie doskonale w terenie... i to wystarczy. Fot. naTemat.pl
Dokładnie tak jest i od premiery tego auta, która miała miejsce już jakiś czas temu, nic się nie zmieniło. Jeśli pod wpływem lektury tego testu ktoś z was popędzi po Jimny’ego do salonu, spotka się raczej z niemiłą niespodzianką. Na zasadzie: wspaniały wybór, zapraszamy po auto za rok.
Fot. naTemat.pl
A właściwie to i rok nie wystarczy. Polski importer, jak dowiedziałem się w salonie Suzuki, przyjął już więcej zamówień, niż jest w stanie zrealizować przez trzy lata. I taki sam problem jest nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach Europy. Jest tak źle, że na ten moment zamówienia nawet... nie są przyjmowane. Trzeba czekać i się interesować.


O co chodzi?
Fot. naTemat.pl
Niczego nie udaje
W jednym zdaniu? O po prostu bardzo dobry, terenowy samochód. Sami na niego spójrzcie. Bardzo krótkie zwisy. Bardzo wysoko podniesione zawieszenie – prześwit ma aż 21 centymetrów, co jak na tak małe auto jest wartością niebagatelną. Kąt natarcia – 37 stopni. Kąt zejścia – aż 49 centymetrów. Niskoprofilowe opony i gigantyczne felgi? To nie to auto.

To tylko kilka właściwości, które czynią Jimny prawdziwą maszyną do pracy czy jazdy terenowej. Ale przecież nie musiałem wam tego mówić, bo przecież wszystko widać na zdjęciach.
Fot. naTemat.pl
Jimny wygląda jak terenówka i jest prawdziwą terenówką. Kanciaste nadwozie to z jednej strony odniesienie do pierwszych generacji tego modelu. Ale z drugiej strony po prostu ułatwia jazdę w terenie. Widoczność w Jimny jest tak dobra, że… nie ma tu kamery cofania czy czujników parkowania (a przecież czasem z tego lasu trzeba przecież wyjechać).

Swoją drogą – pudełkowate nadwozie sprawia, że wiele osób porównuje ten model do… Gelendy. I rzeczywiście – Jimny jest naprawdę podobne do klasy G. I wyobraźcie sobie, że na rynku już są firmy tuningowe, które upodabniają Jimny do Mercedesa i robią z niego swoistą "baby Gelendę".
Fot. naTemat.pl
W środku wszystko jest wykonane z topornych plastików. Ale: wszystko jest dobrze spakowane. I drugie ale: nie jest tak bez powodu. Takie wnętrze po prostu łatwo utrzymać w czystości po użytkowaniu w terenie. Zresztą: to chyba pierwsze auto do testów, które otrzymałem z gumowymi dywanikami. Nawet z Land Cruiserze miałem materiałowe. To o czymś świadczy.

Dzięki pudełkowatej konstrukcji w środku z przodu jest też zaskakująco dużo miejsca. Za to kanapa z tyłu… No tak jakby jej nie ma. Mogą tam siąść dwie dorosłe osoby, ale nie będzie to dla nich komfortowe przeżycie. Bagażnika też nie ma – jego miejsce zajmuje właśnie kanapa.
Fot. naTemat.pl
Na szczęście jest ją bardzo łatwo złożyć, a plecy wyłożono twardym materiałem. Wtedy bagażnik jest całkiem spory (niespełna 400 litrów) i tak naprawdę to jest w moim odczuciu prawdziwe ustawienie tego auta. Kanapa to tylko awaryjny dodatek.

Doskonały w terenie i irytujący na asfalcie

Choćby jazda w trasie to wręcz męczarnia. Już nawet nie chodzi o osiągi – zastosowany silnik wolnossący o pojemności 1,5 litra i mocy 102 koni mechanicznych (130 Nm) rozpędza się "do setki" w około 13,5 sekundy.
Fot. naTemat.pl
Rzecz w tym, że przy prędkości 120 km/h na obrotomierzu mamy 3500 obrotów na minutę, a w aucie jest ogłuszająco głośno. Do tego krótki rozstaw osi, wysoko umieszczony środek ciężkości i typowo terenowy układ kierowniczy (tym autem da się zrobić cztery pełne obroty kierownicą!) sprawiają, że Jimny jedzie się z tą prędkością z duszą na ramieniu. Podobno da się 145 km/h, ale nie sprawdzałem.

Z powodu tych rozwiązań i wątpliwej aerodynamiczności całego zestawu Jimny wciąga paliwo jak szalony. W mieście dziesięć litrów, przy prędkości 120 km/h na autostradzie wynik będzie podobny. I to wszystko pomimo małego, wolnossącego silnika i niskiej masy własnej (1134 kg). Dodajmy jeszcze, że bak ma nieco ponad 30 litrów. Naprawdę można się wkurzyć zjeżdżając na stację dosłownie co chwilę.
Fot. naTemat.pl
Ale wiecie co? To wszystko jest nieistotne, bo Suzuki nie twierdzi, że to SUV. Nikt w salonie nie obieca wam, że to wygodne i wszechstronne auto. To po prostu auto w teren i tam jest do-sko-na-łe.

Po pierwsze: Jimny nadal zbudowany jest na ramie, więc jest naprawdę wytrzymały. Po drugie: wszystko jest tu zrobione naprawdę "oldskulowo". Napęd na cztery koła dołącza się na sztywno. Tak samo obsługuje się reduktor – nie ma żadnych guzików, jest bardzo sztywna dodatkowa dźwignia. Zjeżdżasz z asfaltu, "zapinasz" wszystko (trzeba trochę mieć siły!) i… jedziesz.
Fot. naTemat.pl
Jimny przez swoje resorakowe wymiary na osobach postronnych może zrobić wrażenie auta, które momentalnie się podda. A jest dokładnie odwrotnie. Dzięki niskiej masie trudno go zakopać, nawet dość głębokie błoto nie jest mu straszne. Wspomniane kąty zejścia i natarcia umożliwiają jazdę po naprawdę konkretnych wzniesieniach.

Dodam, że pomimo całej swojej tradycyjności Jimny i tak potrafi zaskoczyć swoim sprytem. Duży spadek terenu? Jest asystent zjazdu, który pomaga utrzymać bezpieczny tor jazdy i prędkość. Ten czterobiegowy, długi automat, tak męczący na asfalcie, w terenie bardzo ułatwia poruszanie na grząskim podłożu. Uważam wręcz, że to lepszy wybór niż "manual".
Fot. naTemat.pl
Brakuje tu tylko blokad dyferencjałów. Ale elektronika i tak potrafi przyhamować koła o słabszej trakcji i przenieść moment na "lepiej zaczepione" koła. Z większymi terenowymi oponami (niż w teście) to może być naprawdę zawodnik nie do zdarcia.

Tanio!
A to wszystko przy naprawdę niewygórowanej cenie, co też jest jedną ze składowych fenomenu tego auta. Którego – przypomnijmy – na razie kupić się nie da.
Fot. naTemat.pl
Nowym Jimny można wyjechać z salonu z pięciobiegowym manualem już za 77 900 zł. Najdroższa wersja – Elegance z automatem – to 94 900 zł. Ten najtańszy nie będzie miał co prawda LED-owych świateł, aluminiowych felg czy interfejsu multimedialnego, ale… przecież nie o to tutaj chodzi.

Za te pieniądze po prostu nie ma lepszego auta do jazdy w teren. A ta cen jest na tyle niska, że Jimny nie trzeba (i nie można!) traktować jako pierwszego samochodu w rodzinie. To weekendowa fura do zabawy w terenie (albo do pracy). Jedni wolą pojeździć w niedzielę kabrioletem, inni wolą się ubrudzić.
Fot. naTemat.pl
I taka ciekawostka: jako dziennikarz jeździłem już naprawdę wieeeelooma autami. I nie pamiętam drugiego tak taniego, które tak przyciąga wzrok na ulicy postronnych osób. Serio, momentami było mi aż dziwnie, a na stacji benzynowej byłem gwiazdą za każdym razem. Jimny jednak się podoba.

Suzuki Jimny na plus i minus:

+ Doskonały w terenie
+ Niedrogi
+ Wytrzymały, prawdopodobnie niedrogi w eksploatacji
- Męczy na asfalcie, ale przecież nie po to powstał
- Jest tak dobry, że... właściwie nie da się go kupić

Fot. naTemat.pl