Na nim skupiły się "Wiadomości". Wydawca "Tygodnika Podhalańskiego" mówi o pogróżkach i nagonce TVP

Aneta Olender
– Wpisy są przeróżne i są wszędzie na Twitterze, na Facebooku, na naszej stronie. Nie są one jednak tak ekstremalne, jak ten mail. Śmierci nam nikt nie życzył – mówi w rozmowie z naTemat Jerzy Jurecki, wydawca i dziennikarz "Tygodnika Podhalańskiego". Przed weekendem na adres redakcji przyszła wiadomość, której autor życzy dziennikarzom "powtórki Charlie Hebdo". Zdaniem Jureckiego to efekt nagonki TVP.
Jerzy Jurecki przyznaje, że nie spodziewał się takiej nagonki "Wiadomości". Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Na "Tygodniku Podhalańskim" (zwłaszcza na Jerzym Jureckim) "Wiadomości" TVP skupiły się, gdy zakopiańska redakcja włączyła się w protest przeciwko przeniesieniu sylwestrowej zabawy organizowanej przez telewizję publiczną spod Równi Krupowej po Wielką Krokiew.

Lokalni dziennikarze apelowali o podpisywanie petycji, która miała skłonić prezesa TVP do zmiany planów. Wszystko ze względu na żyjące w Tatrzańskim Parku Narodowy zwierzęta, którym taka bliskość imprezy mogłaby zaszkodzić.

Sprzeciw ekologów i tysięcy osób, które podpisały się pod petycją, spowodował, że władze Telewizji Polskiej zdecydowały, że zorganizują imprezę w innym miejscu. Tam, gdzie w poprzednich latach. "Szczerze się cieszę na wieści, gdy to właśnie u was powtórzy się historia jak w siedzibie tygodnika 'Charlie Hebdo'!". Przestraszył się pan, kiedy przeczytał taką wiadomość?


Nie. Strachu nie było. Pojawiła się jednak konstatacja, że informacje przekazywane przez "Wiadomości", przez tak duży, ogólnopolski serwis, nie idą w próżnię. Zawsze pojawi się ktoś, do kogo trafią i kogo w pewien sposób uruchomią.

Najczęściej uruchamiają właśnie takie dziwne postaci, które potrafią coś takiego napisać. Nie sądzę jednak, aby ten człowiek miał w głowie plan, żeby kogoś zabić. Niestety są różni wariaci. Jednak mam świadomość tego, że w "Charlie Hebdo" zginęło 12 osób, więc moim obowiązkiem jest zadziałać.

Nie mógłbym tego wyrzucić do kosza, bo jeśli zjawiłby się człowiek, który chce zrobić komuś krzywdę, to plułbym sobie w brodę do końca życia.

Zgłosił to pan gdzieś?

Tak. Skontaktowaliśmy się z policją. Natomiast jest to mail, więc może być trudniej namierzyć takiego człowieka, niż kogoś, kto zostawia wpisy na forum.

Czyli poza tym mailem zdarzają się podobne wiadomości?

Wpisy są przeróżne i są wszędzie na Twitterze, na Facebooku, na naszej stronie. Większość z nich jest naprawdę fajnych, są to głosy osób solidaryzujących się z nami w walce o spokój niedźwiedzi. Są też oczywiście tacy, którzy uważają, że jest to polityka i tyle.

Nie są one jednak tak ekstremalne, jak ten mail. Śmierci nam nikt nie życzył. Najczęściej ktoś ma pewność, że naszą intencją nie jest obrona zwierząt, tylko przywalenie telewizji, która jest pisowska. Takich osób raczej nie da się przekonać, że nie chodzi nam o politykę tylko o Tatrzański Park Narodowy.

To nie była walka "Tygodnik Podhalański" kontra Jacek Kurski.

Absolutnie. Nie ma znaczenia, która telewizja chciałaby tam zorganizować zabawę sylwestrową. Podjęlibyśmy dokładnie takie same działania, tak samo byśmy walczyli, żeby tej imprezy nie było.

Mamy już zresztą takie doświadczenie jak Sylwester zorganizowany pod Nosalem przez Radio Zet. To było naprawdę dawno temu, więc mało kto w Zakopanem to pamięta, ale ja tam byłem, a razem ze mną kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

Wszyscy byli zachwyceni. Dzierżawca terenu bardzo się cieszył, że ma taką imprezę na swoim terenie. Proszę sobie jednak wyobrazić, że następnego dnia okazało się, że musi zamknąć stok. Nie zarobił na nim przez cały sezon zimowy.

Szkło zmieszało się ze śniegiem i nie było szans, żeby śnieg oczyścić. Każdy zjazd z Nosala wiązał się ze zniszczonymi nartami, więc nikt nie chciał tam jeździć.

Tutaj pewnie byłoby podobnie w kontekście Pucharu Świata w skokach. Mogłoby się to naprawdę źle skończyć. Na szczęście telewizja się wycofała. Niesmak jednak pozostał po "Wiadomościach", które tak nas dziobały ze wszystkich stron. Zdarzało się, że któremuś z mieszkańców Zakopanego nie podobały się działania redakcji?

Spotkaliśmy się z bardzo pozytywnym odbiorem. Mieszkańcy byli po naszej stronie. Często piję rano kawę na stacji paliw i mówiąc szczerze przez te dni, kiedy mówiono o mnie w "Wiadomościach", to co chwilę ktoś podchodził do mnie i mówił: "nie dajcie się"!

Kiedy TVP robiła materiały, to reporterzy podchodzili do górali i nie pytali, czy chcą sylwestra pod Wielką Krokwią, pytali tylko, czy chcą Sylwestra. Mówią mi to dziś wszyscy, którzy byli bohaterami "Wiadomości".

Jeden z fiakrów mówił: "On mnie zapytał, czy ja się cieszę, że jest Sylwester w Zakopanem, a nie pod Krokwią". Manipulowali tymi wypowiedziami. Tak samo było podczas protestu i marszu licealistów. Bardzo udane wydarzenie, na którym pojawiły się dwie lub trzy kamery Telewizji Polskiej.

Mimo tego, że mają oddział w Zakopanem, mają oddział w Krakowie, to telewizja publiczna wysłała kamery z Warszawy, specjalne jednostki, które miały pokazać nas w złym świetle.

W zmontowanym materiale pojawia się tylko jedna pani, której pomysł organizacji "Sylwestra Marzeń" pod Wielką Krokwią się podoba. Nasza tygodnikowa telewizja też to kręciła i na naszej stronie wisi materiał, w którym pokazujemy, co ludzie mówią do kamer TVP, ale w "Wiadomościach" tego nie było.

To jest też dobra lekcja dla zakopiańskiej młodzieży, która mogła się przekonać, w jaki sposób były tworzone informacje w PRL-u, bo były przygotowywane dokładnie w taki sam sposób. Co najbardziej pana zaskoczyło w materiale "Wiadomości"? Autor zarzucił panu hipokryzję, bo w 1993 roku był pan zaangażowany w organizację zimowej uniwersjady. Otwarcie imprezy odbyło się na Wielkiej Krokwi.

Przede wszystkim nie byłem organizatorem uniwersjady, byłem tylko pracownikiem. Zostałem zatrudniony, bo w tamtym czasie mało kto mówił po angielsku, a ja byłem młody i chętny do działania. Brałem udział w negocjowaniu kontraktów sponsorskich.

Nie miałem żadnego wpływu na to, jak będzie wyglądało to wydarzenie. Imprezę otwarcia zorganizował Krzysztof Jasiński dyrektor krakowskiego Teatru Scena STU.

Rzeczywiście było mnóstwo huku, strzałów i petard. Dzisiaj z perspektywy czasu absolutnie odradzałbym organizację tego typu imprezy w tym miejscu. Gdybyśmy mieli dzisiejszą świadomość, na pewno byśmy protestowali. Dziś o ekologii i o Parku Narodowym wiemy dużo więcej niż 30 lat temu. Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, że sprawiamy taki dyskomfort zwierzakom.

Pomijam też to, że "Wiadomościach" padło takie stwierdzenie, że ja się ukrywam, bo dziennikarz nie mógł się do mnie dodzwonić. Podkreślali to dwukrotnie. Tak przecież mówi się o kimś, kto jest przestępcą.

Ja się nie ukrywałem. Siedziałem w jury Grand Press w Warszawie. Nikt do mnie dzwonił, ale w "Wiadomościach" pojawił się obrazek, na którym widać reportera siedzącego w samochodzie. Wydzwaniał do mnie, ale zgłaszała się jedynie automatyczna sekretarka. Efekty tego widzimy dziś...

Spodziewał się pan ataku TVP?

Absolutnie nie. W naszym apelu, pod którym podpisały się tysiące osób, napisaliśmy, że przyjedziemy z tą petycją i z prośbą o to, aby wycofano się z planów organizacji "Sylwestra Marzeń" pod Wielką Krokwią.

Widocznie nie trafiło to na podatny grunt. Telewizja próbowała nas wystraszyć i odciągnąć od tej akcji, ale nie daliśmy się. Jest jakieś zlecenie w telewizji, które wykonują młodzi dziennikarze i tyle, choć z dziennikarstwem nie ma to wiele wspólnego.

Było warto toczyć tę batalię?

Jasne. Przede wszystkim przyjemnie jest wygrywać, a jeśli wygrywa się w imieniu kogoś, kto jest niemy i ma cztery łapy, to tym bardziej. Zawsze będziemy bronić misiów.