"Jedna z najgorzej traktowanych grup". Poseł wyjaśnia, po co Konfederacji nowy zespół w Sejmie

Anna Dryjańska
– Pierwszeństwo pieszych na pasach to zaproszenie ludzi pod koła samochodów. Przepisami nie zmienimy praw fizyki. Droga hamowania auta jest znacznie większa od drogi hamowania pieszego, który praktycznie może zatrzymać się lub zmienić kierunek w miejscu. Może też niestety wtargnąć pod koła – mówi naTemat poseł Dobromir Sośnierz (Konfederacja), członek nowego zespołu sejmowego ds. Obrony Praw Kierowców.
W Sejmie powstał zespół ds. Obrony Praw Kierowców. Jego pomysłodawcą jest Dobromir Sośnierz, członek klubu Konfederacji. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Kierowcy są w naszym kraju dyskryminowani?

Dobromir Sośnierz: Tak, to jedna z najgorzej traktowanych grup w Polsce. Miłościwie nam panujący są przekonani, że jak kogoś stać na samochód, to stać go na wszystko. Rosną koszty, a na dodatek coraz więcej jest też utrudnień. Policjanci jak zbóje wymuszają haracze za łamanie absurdalnych ograniczeń.

Absurdalnych? Śmiertelność pieszych w wypadkach spowodowanych przez kierowców jest jedna z najwyższych w Europie. Ostatnio głośno było o kierowcy, który z prędkością 130 km/h rozjechał w Warszawie młodego ojca na pasach.


Ale przecież to nie dlatego, że przepisy na to pozwalały. Ten człowiek po prostu przepisy złamał. Na wariatów nic nie poradzimy. Nie powinno się pisać prawa pod jednego oszołoma. Nie stosujmy odpowiedzialności zbiorowej wobec wszystkich kierowców. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto zawsze przestrzega ograniczenia prędkości do 50 km/h.

Gdyby ten kierowca jechał pięćdziesiątką, potrącony mężczyzna mógłby przeżyć.

Ale jechał znacznie szybciej mimo restrykcyjnych przepisów. Wypadki są nieuniknione w momencie, gdy samochód ma prędkość choćby tylko nieco większą niż 0 km/h. Proszę mnie jednak dobrze zrozumieć: nie popieram szaleństwa na drogach, jestem wręcz zdania, że za spowodowanie wypadku w takich okolicznościach należy rozważyć karanie jak za zabójstwo.

To jaką prędkość w terenie zabudowanym pan proponuje?

Życiową – 60–70 km/h. Taką, jaką normalnie poruszają się po mieście kierowcy. Powtórzę: uczciwi ludzie nie powinni być karani za postępowanie mniejszości. Gdyby ktoś jechał przez Warszawę zgodnie ze wszystkimi znakami, to inni kierowcy trąbiliby na niego przez całą drogę. Przepisy powinny być dostosowane do rzeczywistości. Nieracjonalne znakowanie dróg powoduje, że kierowcy uczą się lekceważyć wszystkie ograniczenia, także te sensowne. Państwo samo uczy kierowców patologicznych zachowań.

W zespole zasiadają na razie tylko posłowie Konfederacji. Czy to się zmieni?

Mam nadzieję, że tak. Zapraszam do współpracy przedstawicieli wszystkich klubów – liczę na to, że uda nam się porozumieć ponad podziałami. To kwestia, w której trzeba jak najmniej ideologii. Będziecie panowie współpracować z zespołem ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, który już zapowiada, że będzie się koncentrował na ochronie życia i zdrowia pieszych?

Pewnie tak, jeśli jakieś zagadnienie będzie dotyczyło zakresu prac obu zespołów.

Co pan sądzi o pomyśle pierwszeństwa pieszych na pasach?

Moim zdaniem pomysł jest szkodliwy. To zaproszenie ludzi pod koła samochodów. Przepisami nie zmienimy praw fizyki. Droga hamowania auta jest znacznie większa od drogi hamowania pieszego, który praktycznie może zatrzymać się lub zmienić kierunek w miejscu. Może też niestety wtargnąć pod koła.

Mam wrażenie, że ci piesi wskakujący kierowcom pod samochód to problem, którego nie obserwuje się w innych krajach Unii. Jako europoseł z pewnością miał pan okazję podróżować po Europie. Na przykład w Szwecji kierowcy zatrzymują się już na sam widok pieszej zbliżającej się do pasów.

To rozwiązanie wprawia mnie w zakłopotanie. Gdy odwiedziłem Szwecję i podszedłem do krawężnika, by zrobić zdjęcie, przypadkowo wstrzymałem ruch na ulicy, choć nie było to moją intencją. To niepraktyczne.

Wspominał pan o obciążaniu kierowców niepotrzebnymi kosztami. Może pan podać przykład takiej sytuacji?

Mogę podać nawet z własnego doświadczenia. Absurdalne jest to, że ubezpieczenie OC jest przypisane do pojazdu, a nie kierowcy. Kilka lat temu użyczyłem jeden z moich samochodów koledze, który miał potem stłuczkę. I teraz to ja płacę większą składkę za wszystkie pojazdy. Logiczne byłoby, gdyby OC było przypisane do człowieka, a nie maszyny.
Co jeszcze chciałby pan zmienić w ramach zespołu Obrony Praw Kierowców?

Uważam, że trzeba znieść przepis zobowiązujący kierowców do jazdy na włączonych światłach. Austriackie badania dowiodły, że liczba wypadków z udziałem samochodów spadła, więcej jest za to poszkodowanych rowerzystów i pieszych, dlatego w Austrii obowiązek szybko wycofano.

Nadal nie daje mi jednak spokoju sprawa przerażających statystyk śmiertelności pieszych na polskich drogach.

Trzeba ustalić przyczynę, dla której giną piesi. Nie zrzucajmy jednak całej odpowiedzialności na przepisy. Mają tu znaczenie również takie czynniki jak oświetlenie drogi, jakość nawierzchni, kultura jazdy...

A nie sądzi pan, że kultura jazdy to coś, co kraje zachodnie wypracowały właśnie dzięki wprowadzeniu restrykcyjnych przepisów?

To nie jest takie proste. W wielu krajach, na przykład w Irlandii, zaobserwowałem znacznie mniej surowe ograniczenia niż w Polsce przy jednoczesnej rozsądnej jeździe kierowców. Ograniczenia, które są tak nieżyciowe, że nikt nie przestrzega, uczą raczej braku szacunku do znaków. Gdyby bezpieczeństwo na drogach rosło wraz z liczbą restrykcyjnych przepisów, drogi w Polsce byłyby najbezpieczniejsze w Unii.