Misia Furtak: Świat znajduje się w trudnym momencie (…) Jak już zacznie się walić, zginiemy wszyscy

Michał Jośko
Przed kilkunastu laty tej zielonogórzanki – działającej w "międzynarodowym", założonym w Luksemburgu zespole très.B – słuchał cały świat. Porozmawiajmy o tym, jak wygląda jej kariera dziś, gdy postanowiła skupić się na słuchaczu znad Wisły.
Fot. Bartek Warzecha
Kiedy ostatnio śmiała się pani do rozpuku?
 
Wczoraj. Ale zrozumiałam aluzję – nastrój mojej płyty może sprawiać, że zostałam uznana za ponuraka, czy raczej ponuraczkę. Chociaż zapewniam: mam poczucie humoru i korzystam z niego na codzień.

Bawią mnie chociażby głupie memy dotyczące mojej branży. Jestem też fanką "South Parku", choć raczej późniejszych sezonów, wcześniej dowcip w tym serialu był zbyt ciężki i prowokacyjny w tani sposób. 

Sama, niestety, nie potrafię opowiadać dowcipów, Albo może: nie tyle nie umiem, co ich nie zapamiętuję. Taki feler.
Gdybym jednak poprosił, żeby przypomniała pani sobie ulubiony żart, to…
 
… akurat jest jeden, który sobie zakodowałam. Tak więc: lekcja religii. Zakonnica mówi do dzieci, że dzisiejsze zajęcia rozpocznie od zagadki. Pyta: co to jest – ma wielką rudą kitę, z przodu wystające białe zęby i biega po drzewach? W tym momencie zgłasza się Jaś i mówi: moim zdaniem to wiewiórka, ale jak siostrę znam, to może być Jezus
 
W ten sposób wracamy do pańskiego pytania – wczoraj uśmiałam się do rozpuku, bo idąc z Michaliną Bieńko (klarnecistką zespołu Misia Furtak – przyp. red.) ulicą chorwackiego miasteczka, zobaczyłyśmy w oknie sklepu z pamiątkami figurkę przedstawiającą Matkę Boską w wielkiej muszli.


W tym momencie mówię: moim zdaniem to jednak Wenus, ale jak siostrę znam, to mogła być Matka Boska (śmiech).
Fot. Kacha Kowalczyk
Wychodziłoby na to, że codzienne obserwacje powinny inspirować panią do tworzenia piosenek wesołych…
 
Obawiam się, że znaczna część tego, co widzę wokół, jednak do tego nie nastraja. Nie powiem nic odkrywczego, jeśli stwierdzę, że w Polsce bardzo czuć zmęczenie i przytłoczenie.

Najwierniej odbijają to twarze ludzi. Choć "odbijają" to dziwne słowo w tym kontekście, bo kojarzy się ze światłem, jasnością. A polskie twarze to skala szarości. I nie jest to atak. Rozumiem, z czego to się bierze.
 
Jeśli całe życie trzeba walczyć z mnóstwem problemów – na czele z tymi natury finansowej – to uśmiechanie się do innych nie będzie na liście priorytetów.
 
Oczywiście smutek i niepokój, zawarte w mojej muzyce, nie są wynikiem przemyśleń wyłącznie lokalnych. Cały świat znajduje się w trudnym momencie; czy to biorąc pod uwagę kwestie związane z polityką, czy ekologią.
 
A przecież gramy do tej samej bramki. Jak już zacznie się walić, zginiemy wszyscy; choć w różnej kolejności. Niezależnie od miejsca zamieszkania, naszych poglądów czy też zaangażowania w ratowanie klimatu.


Jak wiele Polacy mają do nadrobienia, gdy mówimy o tej właśnie sprawie?
 
Dla wielu z nas pewne rzeczy są znacznie mniej oczywiste, niż dla mieszkańców tzw. Zachodu. Jednak pamiętajmy, że tym drugim znacznie łatwiej zachowywać świadomość ekologiczną – zawdzięczają to wysokiemu poziomowi życia, utrzymującemu się od dziesięcioleci. Bogatemu łatwiej troszczyć się o naszą planetę.
 
Dlatego unikam wypowiadania się mentorskim tonem i nawoływania, by absolutnie każdy Polak zredukował do zera ilość generowanych odpadów, przeniósł się do wiejskiej posiadłości, by tam żyć w zgodzie z naturą, nie korzystając z paliw kopalnych i hodując organiczne warzywa. 
 
Owszem – tych, którzy mogą sobie na to pozwolić – zachęcam do takich działań, bo to wspaniały scenariusz. Ale wmawianie niezamożnym ludziom z przedmieść, że są źli, bo dojeżdżają samochodami do pracy, jest gadaniem z bardzo uprzywilejowanej perspektywy.

Natomiast świetnie, jeżeli coraz więcej osób zacznie stosować metodę małych kroków: segregować śmieci, a do supermarketu chodzić z własną torbą, zamiast na miejscu kupować plastikową jednorazówkę.
 
Nie każdy może w mgnieniu oka przeobrazić się w ikonę ekologii, stwierdzając: przestaję korzystać z samolotów, a do Nowego Jorku popłynę statkiem. Na to trzeba mieć i czas, i środki finansowe. Ale znowu: byłoby genialnie, gdyby ci, którzy te środki mają, zaczęli wyznaczać nowe standardy.
Fot. Bartek Warzecha
Skoro o pieniądzach mowa – na ile często w pani głowie pojawiają się myśli w stylu: rodzimy rynek muzyczny nie docenia w pełni mojej twórczości, przecież Misia Furtak powinna być megagwiazdą mainstreamu, wyprzedającą koncerty na Stadionie Narodowym? 
 
To bardzo ciekawe pytanie, bo z jednej strony naprawdę nie uważam się za artystkę tworzącą dla niszowego, wyrafinowanego słuchacza. Nie udziwniam niczego na siłę. Ale z drugiej niczego też nie "wygładzam", nie piszę po to, żeby ów Narodowy wypełnić.
 
Chyba stoję gdzieś pomiędzy tymi dwoma światami – uważam, że moja muzyka jest dla każdego, bo wszyscy mamy emocje. Chociaż wiadomo, że lubimy od nich uciekać i być może dlatego dla niektórych to, o czym mówię, może okazać się zbyt konfrontacyjne.
 
A może w ogóle nie jest to kwestią emocji, tylko działań marketingowych i włożenia mojej twórczości w rozpoznawalne, łatwe do zdefiniowania opakowanie.

Zadanie byłoby łatwiejsze, gdyby obrała pani inny kurs na swoją karierę. Proszę pomyśleć: okładki w kolorowych magazynach, obecność w portalach plotkarskich…
 
Chciałabym oczywiście docierać do jak największej liczby słuchaczy, ale nie zależy mi na tym, żeby znali szczegóły dotyczące mojego życia i kojarzyli moje nazwisko bez związku z moją muzyką. Nie pracuję na okładki i artykuły, ale na kontakt z ludźmi. A ten realizuję poprzez swoją muzykę.
Od pewnego czasu coraz chętniej tworzy pani w języku polskim. Czy momentami nie pojawia się tęsknota za niegdysiejszą rozpoznawalnością międzynarodową, którą zdobyła pani dzięki zespołowi très.B?
 
To naturalna kolej rzeczy: od lat mieszkam znów w Polsce, tak więc przeżywam i obserwuję w tym języku. Zarazem mam świadomość , że trudno stworzyć polskojęzyczną płytę, na punkcie której oszaleje świat.

Natomiast na naszym rynku zdecydowanie rządzą piosenki w języku rodzimym. Dlatego tak dobrymi towarami eksportowymi są jazz i muzyka instrumentalna. Bo w ich przypadku ta kalkulacja nie wchodzi w grę.

No a gdyby jednak całkowicie zapomnieć o potrzebach Polaków i znów tworzyć dla słuchacza anglojęzycznego, zachodniego? 
 
Wciąż piszę takie rzeczy i wiem, że z moją wrażliwością mogę dotrzeć na inne rynki Ale zarazem mam świadomość skali takiego przedsięwzięcia. W tym momencie nie mogę skupiać się tylko na tym.
A na czym Misia Furtak skupia się dziś?
 
Mam kilka nowych kompozycji. Do tego mnóstwo utworów niedokończonych, szkicunków sprzed wielu lat. Nauczyłam się, żeby nigdy takich rzeczy nie wyrzucać, bo okazuje się potem, że pomysł, który na świeżo po napisaniu wydaje się niezbyt satysfakcjonujący, jakiś czas później staje się bazą, na której powstaje coś wspaniałego.
 
Jeżeli pyta pan, kiedy planuję nową płytę, to nie udzielę konkretnej odpowiedzi. Mam plany, wszystko odbywa się zgodnie z wewnętrznym kalendarzem. Jednak nie chciałabym rzucać datami, bo wiem jak dużo bieżącej, "okołomuzycznej" roboty jest na stole.

Na szczęście nie należy pani do osób, które boją się ciężkiej roboty. Przecież poznała ją przed laty, po przeprowadzce za granicę.
 
Rzeczywiście, zanim zaczęłam utrzymywać się z muzyki, pracowałam w Holandii, między innymi jako sprzątaczka i barmanka. No i jakoś dałam radę. Choć – powiedzmy sobie szczerze – nie było lekko.
 
Była pani szykanowana ze względu na pochodzenie?
 
Nie zetknęłam się z wytykaniem palcami czy przejawami agresji. Chodziło raczej o pewne stereotypy, które wychodziły na jaw podczas rozmów.

Bardzo częste były reakcje w stylu: to niemożliwe, że tak dobrze mówisz po angielsku i holendersku! Jak ktoś, kto pracuje fizycznie (czyli w domyśle jest osobą niewykształconą) i pochodzi z Europy Wschodniej, może znać języki obce i być na jakimś tam poziomie intelektualnym?
Fot. Facebook.com/misiaff
Czy dziś tego rodzaju stereotypy są mniejsze?
 
Mogę jedynie gdybać – przecież wiele osób, które wyjechały z Polski, pracuje na prestiżowych stanowiskach... Ale, mówiąc szczerze, nie mam pojęcia, jak wszystko to wygląda naprawdę, bo od dawna nie mieszkam już w Holandii.
 
Na codzień widzę raczej inny problem: na Zachodzie traktowano mnie tak samo, jak dziś wielu Polaków odnosi się do Ukraińców. Chodzi o postrzeganie typu: ot, tania i niewyedukowana siła robocza.
 
Sama pod tym względem nie jestem ideałem - czasem łapię się na takich uproszczeniach.

Ciekawe czy i kiedy się to ustabilizuje. Albo – nawiązując do wiecznie aktualnego tytułu mojej płyty – ciekawe „Co przyjdzie”? Praca nad tym albumem i jego odbiór uświadomiły mi, że warto rozmawiać o rzeczach trudnych.

Cały czas się tego uczę, ale mówiąc o kryzysach i trudnościach, jesteśmy w nich mniej samotni. Bardzo w to wierzę.